icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Górski: Wiatraki się starzeją – trzymajmy się za portfele

KOMENTARZ

Maciej Górski

Navimor Oxer

Do układanki mówiącej całą prawdę o energetyce wiatrowej swój brakujący klocek dorzuca portal Oilprice.com publikując artykuł o problemie, który w końcu musiał się pojawić. Jeszcze przed kilku laty znaleźć można było w mediach zapewnienia producentów turbin wiatrowych o co najmniej 25-letniej żywotności wiatraków. Obecnie urządzeniom tym w Niemczech stuka 15 lat i zaczynają się powoli sypać.

Niemcy dysponują imponującą liczbą 25.000 wiatraków, ale do przyszłego roku niemal 7.000 z nich osiągnie wiek eksploatacji dłuższy niż 15 lat. Wprawdzie poddane pewnym naprawom i modyfikacjom mogłyby służyć jeszcze czas jakiś, ale problem w tym, że ich konserwacje i naprawy wymagają zaangażowania ciężkiego sprzętu dźwigowego, skutkiem czego krzywa kosztów w stosunku do użyteczności rośnie zbyt stromo. Rodzi się więc pytanie, czy podtrzymywanie ich stanu ma w ogóle sens ekonomiczny. Tym bardziej, że siłą rzeczy są to modele mało wydajne i przestarzałe technologicznie.

Na dobitek złego z upływem 20 lat eksploatacji kończy się złoty okres ustawowego gwarantowania stałych cen płaconych niemieckim prosumentom i – skutkiem tego – dopisywania kosztów niemieckiej zielonej rewolucji do rachunków za prąd gospodarstwom domowym. Nie przypadkiem więc nasze zielone lobby toczy dziś zażarte boje o zagwarantowanie sobie jak najwyższych stawek za oddawanie prosumenckich nadwyżek energii do sieci krajowej. Trzymajmy się za portfele.

Niemcy mogą się pochwalić ustanowionym w lipcu tego roku rekordem 78% spożycia energii pochodzącej ze źródeł „odnawialnych”. Cała prawda brzmi jednak tak, że Niemcy borykają się ustawicznie z okresowymi nadmiarami energii, bo wiatraki na lądzie pracują przez niewiele ponad 25% czasu w roku i to rzadko wtedy, kiedy energii brakuje. Szczyty generowanej przez nie energii najczęściej rozmijają się ze szczytami zapotrzebowania. Przez pozostałą część roku wymagają więc utrzymywania w rezerwie drugiego, równoległego systemu energetycznego, którego zadaniem jest stała dyspozycyjność i obrona krajowego system energetycznegho przed zapaścią wtedy gdy słońce nie świeci i wiatr nie dmucha. Co więc z tego że wieje i dmucha „za darmo”?

Trzeba mieć przy tym świadomość, że ten rezerwowy system podtrzymania ma to do siebie, że oparty jest nie na blokach opalanych gazem, bo gaz jest zbyt drogi, ale na „brudnej” technologii węglowej, co sprawia, że sztandarowe hasło redukcji gazów cieplarnianych, jakie było mitem założycielskim niemieckiej zielonej rewolucji, jest najchętniej dziś zbywane przez wiatrakowe lobby milczeniem.

Dziś sprawy zaszły tak daleko, że coś Niemcy muszą zrobić z dożywającymi swoich dni wiatrakami. Specjalistyczne firmy, takie jak PSM, zaczynają już do profilu swojej działalności dodawać rozbiórki wiatraków. Koszt jednej to od 33,5 tysiąca dolarów w Europie i 55 tysięcy w USA w górę. Na morzu koszt rozbiórki wiatraka rośnie niepomiernie, gdyż trzeba zaangażować specjalistyczny tabor pływający, nie mówiąc o rozbiórce podwodnych elementów wież.

W USA pracuje jeszcze więcej, bo ponad 48 tysięcy turbin wiatrowych i trzeba się liczyć z koniecznością złomowania ponad 30% z nich w ciągu najbliższych 5 – 10 lat, co pociągnie za sobą koszt lekko licząc ponad miliarda dolarów.

Nowym zagadnieniem staje się też, co rozbić z zezłomowanym wiatrakiem. Turbina wiatrowa zbudowana jest współcześnie z ok. 8 tysięcy części. O ile przerób części metalowych nie stanowi problemu, to wyzwaniem stają się choćby elementy żelbetonowe czy utylizacja łopat turbin wykonanych z epoksydowych laminatów włókna szklanego. Źródła angielskie podają, że według analizy wykonanej przed dwoma laty na zlecenie Scottish National Heritage (SNH) do roku 2034 zaistnieje potrzeba ‘przerobu’ około 225.000 ton zużytych łopat wirników co rok. Dziś w Niemczech zezłomowane łopaty poddaje się już ‘przerobowi’ na skalę przemysłową rozdrabniając i mieszając je z innymi odpadami. Powstałą w ten sposób mieszankę spala się w piecach przy produkcji cementu.

Mamy więc dziś do czynienia z nowym wyzwaniem. Spowoduje ono, że oprócz nowego typu firm złomiarsko-rozbiórkowych rozrosną się zakłady regeneracji przestarzałych turbin i istniejący już międzynarodowy rynek handlu używanymi wiatrakami zyska nowe źródło zaopatrzenia. Co nie da się przerobić lub odzyskać jako surowce wtórne uda się z wysokim zyskiem opchnąć poza granicami Niemiec. Jak podaje oilprice.com najchętniej w porozbiórkowe wiatraki inwestują organizacje i samorządy lokalne Azji, Rosji, Europy Wschodniej i Ameryki Łacińskiej.

Będzie więc często tak, że nad uroczystym przecinaniem wstęg do następnych farm wiatrowych powiewać będą jak zawsze zielone sztandary, choć ich kolor będzie już bardziej zgniło-zielony.

KOMENTARZ

Maciej Górski

Navimor Oxer

Do układanki mówiącej całą prawdę o energetyce wiatrowej swój brakujący klocek dorzuca portal Oilprice.com publikując artykuł o problemie, który w końcu musiał się pojawić. Jeszcze przed kilku laty znaleźć można było w mediach zapewnienia producentów turbin wiatrowych o co najmniej 25-letniej żywotności wiatraków. Obecnie urządzeniom tym w Niemczech stuka 15 lat i zaczynają się powoli sypać.

Niemcy dysponują imponującą liczbą 25.000 wiatraków, ale do przyszłego roku niemal 7.000 z nich osiągnie wiek eksploatacji dłuższy niż 15 lat. Wprawdzie poddane pewnym naprawom i modyfikacjom mogłyby służyć jeszcze czas jakiś, ale problem w tym, że ich konserwacje i naprawy wymagają zaangażowania ciężkiego sprzętu dźwigowego, skutkiem czego krzywa kosztów w stosunku do użyteczności rośnie zbyt stromo. Rodzi się więc pytanie, czy podtrzymywanie ich stanu ma w ogóle sens ekonomiczny. Tym bardziej, że siłą rzeczy są to modele mało wydajne i przestarzałe technologicznie.

Na dobitek złego z upływem 20 lat eksploatacji kończy się złoty okres ustawowego gwarantowania stałych cen płaconych niemieckim prosumentom i – skutkiem tego – dopisywania kosztów niemieckiej zielonej rewolucji do rachunków za prąd gospodarstwom domowym. Nie przypadkiem więc nasze zielone lobby toczy dziś zażarte boje o zagwarantowanie sobie jak najwyższych stawek za oddawanie prosumenckich nadwyżek energii do sieci krajowej. Trzymajmy się za portfele.

Niemcy mogą się pochwalić ustanowionym w lipcu tego roku rekordem 78% spożycia energii pochodzącej ze źródeł „odnawialnych”. Cała prawda brzmi jednak tak, że Niemcy borykają się ustawicznie z okresowymi nadmiarami energii, bo wiatraki na lądzie pracują przez niewiele ponad 25% czasu w roku i to rzadko wtedy, kiedy energii brakuje. Szczyty generowanej przez nie energii najczęściej rozmijają się ze szczytami zapotrzebowania. Przez pozostałą część roku wymagają więc utrzymywania w rezerwie drugiego, równoległego systemu energetycznego, którego zadaniem jest stała dyspozycyjność i obrona krajowego system energetycznegho przed zapaścią wtedy gdy słońce nie świeci i wiatr nie dmucha. Co więc z tego że wieje i dmucha „za darmo”?

Trzeba mieć przy tym świadomość, że ten rezerwowy system podtrzymania ma to do siebie, że oparty jest nie na blokach opalanych gazem, bo gaz jest zbyt drogi, ale na „brudnej” technologii węglowej, co sprawia, że sztandarowe hasło redukcji gazów cieplarnianych, jakie było mitem założycielskim niemieckiej zielonej rewolucji, jest najchętniej dziś zbywane przez wiatrakowe lobby milczeniem.

Dziś sprawy zaszły tak daleko, że coś Niemcy muszą zrobić z dożywającymi swoich dni wiatrakami. Specjalistyczne firmy, takie jak PSM, zaczynają już do profilu swojej działalności dodawać rozbiórki wiatraków. Koszt jednej to od 33,5 tysiąca dolarów w Europie i 55 tysięcy w USA w górę. Na morzu koszt rozbiórki wiatraka rośnie niepomiernie, gdyż trzeba zaangażować specjalistyczny tabor pływający, nie mówiąc o rozbiórce podwodnych elementów wież.

W USA pracuje jeszcze więcej, bo ponad 48 tysięcy turbin wiatrowych i trzeba się liczyć z koniecznością złomowania ponad 30% z nich w ciągu najbliższych 5 – 10 lat, co pociągnie za sobą koszt lekko licząc ponad miliarda dolarów.

Nowym zagadnieniem staje się też, co rozbić z zezłomowanym wiatrakiem. Turbina wiatrowa zbudowana jest współcześnie z ok. 8 tysięcy części. O ile przerób części metalowych nie stanowi problemu, to wyzwaniem stają się choćby elementy żelbetonowe czy utylizacja łopat turbin wykonanych z epoksydowych laminatów włókna szklanego. Źródła angielskie podają, że według analizy wykonanej przed dwoma laty na zlecenie Scottish National Heritage (SNH) do roku 2034 zaistnieje potrzeba ‘przerobu’ około 225.000 ton zużytych łopat wirników co rok. Dziś w Niemczech zezłomowane łopaty poddaje się już ‘przerobowi’ na skalę przemysłową rozdrabniając i mieszając je z innymi odpadami. Powstałą w ten sposób mieszankę spala się w piecach przy produkcji cementu.

Mamy więc dziś do czynienia z nowym wyzwaniem. Spowoduje ono, że oprócz nowego typu firm złomiarsko-rozbiórkowych rozrosną się zakłady regeneracji przestarzałych turbin i istniejący już międzynarodowy rynek handlu używanymi wiatrakami zyska nowe źródło zaopatrzenia. Co nie da się przerobić lub odzyskać jako surowce wtórne uda się z wysokim zyskiem opchnąć poza granicami Niemiec. Jak podaje oilprice.com najchętniej w porozbiórkowe wiatraki inwestują organizacje i samorządy lokalne Azji, Rosji, Europy Wschodniej i Ameryki Łacińskiej.

Będzie więc często tak, że nad uroczystym przecinaniem wstęg do następnych farm wiatrowych powiewać będą jak zawsze zielone sztandary, choć ich kolor będzie już bardziej zgniło-zielony.

Najnowsze artykuły