icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Baca-Pogorzelska: Polska importuje mniej węgla, ale nadal najwięcej z Rosji

Tryby Eurostatu mielą dane wolno, ale już wiadomo, że COVID-19 tylko na chwilę wyhamował import węgla do Polski. Dane z dziewięciu miesięcy ubiegłego roku pokazują wprawdzie, że będzie on najniższy w latach 2018-2020, ale za to procentowo udział rosyjskiego paliwa jest największy – pisze Karolina Baca-Pogorzelska, współpracowniczka BiznesAlert.pl.

Jeszcze po pięciu miesiącach tego roku, gdy zagraniczne zakupy węgla „siadły” wydawało się, że pierwszy raz od lat będziemy mieć jednocyfrowy import czarnego złota. Jednak statystyka pozbawia nas złudzeń. W połowie roku import się odbił, oczywiście nie do takich wolumenów jak w latach ubiegłych. Podczas gdy jeszcze w kwietniu sprowadziliśmy 0,5 mln ton węgla, tak w maju, czyli „bez żadnego trybu” był to już milion ton i z miesiąca na miesiąc było go coraz więcej.  Według danych Eurostatu do Polski przyjechało po trzech kwartałach 2020 roku 8,86 mln ton węgla, w tym 6,52 mln ton z Rosji. Udział węgla rosyjskiego był w tym okresie najwyższy od lat. Dla porównania w 2019 roku wynosił 67 procent (import surowca wynosił po dziewięciu miesiącach 11,97 mln ton, w tym 8,02 mln ton z Rosji). Z kolei w rekordowym dla importu węgla do Polski roku 2018 w okresie styczeń – wrzesień z zagranicy przyjechało do nas aż 13,65 mln ton (więcej niż całoroczny import 2020 roku!), w tym 9,9 mln ton z Rosji, co stanowiło 72,5 procent wszystkich dostaw. 

Biorąc pod uwagę, że pod koniec listopada 2020 roku na zwałach kopalń polskich zalegało 6,4 mln ton niesprzedanego surowca krajowego (dane katowickiego oddziału Agencji Rozwoju Przemysłu), czyli kilkanaście procent rocznej produkcji naszych kopalń, tylko lekkie wyhamowanie importu, a jeszcze większe uzależnienie procentowo od rosyjskiego węgla pokazuje, w jak złej sytuacji są polskie zakłady wydobywcze. 

I jeśli ktoś myśli, że zapowiadane na ten rok zmniejszenie wydobycia (zlikwidowany zostanie Pokój będący częścią kopalni Ruda, Wujek zaś wchodzi w skład Murcki-Staszic) cokolwiek zmieni, jest w błędzie. Importują bowiem głównie ciepłownicy, którym krajowe kopalnie nie potrafią zapewnić niskosiarkowego węgla (a ten zapewnia Rosja). Sprawy nie załatwi też zamknięcie niemal 2 GW starych mocy węglowych, bo one i tak przede wszystkim były w rezerwie. 

Być może światełkiem w tunelu będą światowe ceny węgla, bo w końcu propozycja rządowa umowy społecznej zakłada, że nasze ceny mają mieć jakiś benchmark (i słusznie, bo na razie są oderwane od jakiejkolwiek rzeczywistości), na przykład ARA, czyli indeks w portach Amsterdam – Rotterdam – Antwerpia. Rok temu na początku stycznia indeks ARA wskazywał nieco ponad 62 dolary za tonę. W koronakryzysie cena tony oscylowała wokół 47 dolarów za tonę. Tymczasem teraz ociera się o 70 dolarów (dla porównania w RPA w Richards Bay to już niemal 90 dolarów, a rok temu było to 76,5  dolara).

Jeśli więc trend światowy się utrzyma, a Rosjanie nie zastosują swoich słynnych „promocji”, to jest szansa, że ten rok będzie przełomowy w kwestii importu czarnego złota. Niemniej jednak rynek ten z powodu panującego w Polsce chaosu w branży wydobywczej jest tak nieprzewidywalny, że chyba nie jestem gotowa na jakiekolwiek prognozy mówiące o konkretnych liczbach, bo to wróżenie z fusów. 

Tryby Eurostatu mielą dane wolno, ale już wiadomo, że COVID-19 tylko na chwilę wyhamował import węgla do Polski. Dane z dziewięciu miesięcy ubiegłego roku pokazują wprawdzie, że będzie on najniższy w latach 2018-2020, ale za to procentowo udział rosyjskiego paliwa jest największy – pisze Karolina Baca-Pogorzelska, współpracowniczka BiznesAlert.pl.

Jeszcze po pięciu miesiącach tego roku, gdy zagraniczne zakupy węgla „siadły” wydawało się, że pierwszy raz od lat będziemy mieć jednocyfrowy import czarnego złota. Jednak statystyka pozbawia nas złudzeń. W połowie roku import się odbił, oczywiście nie do takich wolumenów jak w latach ubiegłych. Podczas gdy jeszcze w kwietniu sprowadziliśmy 0,5 mln ton węgla, tak w maju, czyli „bez żadnego trybu” był to już milion ton i z miesiąca na miesiąc było go coraz więcej.  Według danych Eurostatu do Polski przyjechało po trzech kwartałach 2020 roku 8,86 mln ton węgla, w tym 6,52 mln ton z Rosji. Udział węgla rosyjskiego był w tym okresie najwyższy od lat. Dla porównania w 2019 roku wynosił 67 procent (import surowca wynosił po dziewięciu miesiącach 11,97 mln ton, w tym 8,02 mln ton z Rosji). Z kolei w rekordowym dla importu węgla do Polski roku 2018 w okresie styczeń – wrzesień z zagranicy przyjechało do nas aż 13,65 mln ton (więcej niż całoroczny import 2020 roku!), w tym 9,9 mln ton z Rosji, co stanowiło 72,5 procent wszystkich dostaw. 

Biorąc pod uwagę, że pod koniec listopada 2020 roku na zwałach kopalń polskich zalegało 6,4 mln ton niesprzedanego surowca krajowego (dane katowickiego oddziału Agencji Rozwoju Przemysłu), czyli kilkanaście procent rocznej produkcji naszych kopalń, tylko lekkie wyhamowanie importu, a jeszcze większe uzależnienie procentowo od rosyjskiego węgla pokazuje, w jak złej sytuacji są polskie zakłady wydobywcze. 

I jeśli ktoś myśli, że zapowiadane na ten rok zmniejszenie wydobycia (zlikwidowany zostanie Pokój będący częścią kopalni Ruda, Wujek zaś wchodzi w skład Murcki-Staszic) cokolwiek zmieni, jest w błędzie. Importują bowiem głównie ciepłownicy, którym krajowe kopalnie nie potrafią zapewnić niskosiarkowego węgla (a ten zapewnia Rosja). Sprawy nie załatwi też zamknięcie niemal 2 GW starych mocy węglowych, bo one i tak przede wszystkim były w rezerwie. 

Być może światełkiem w tunelu będą światowe ceny węgla, bo w końcu propozycja rządowa umowy społecznej zakłada, że nasze ceny mają mieć jakiś benchmark (i słusznie, bo na razie są oderwane od jakiejkolwiek rzeczywistości), na przykład ARA, czyli indeks w portach Amsterdam – Rotterdam – Antwerpia. Rok temu na początku stycznia indeks ARA wskazywał nieco ponad 62 dolary za tonę. W koronakryzysie cena tony oscylowała wokół 47 dolarów za tonę. Tymczasem teraz ociera się o 70 dolarów (dla porównania w RPA w Richards Bay to już niemal 90 dolarów, a rok temu było to 76,5  dolara).

Jeśli więc trend światowy się utrzyma, a Rosjanie nie zastosują swoich słynnych „promocji”, to jest szansa, że ten rok będzie przełomowy w kwestii importu czarnego złota. Niemniej jednak rynek ten z powodu panującego w Polsce chaosu w branży wydobywczej jest tak nieprzewidywalny, że chyba nie jestem gotowa na jakiekolwiek prognozy mówiące o konkretnych liczbach, bo to wróżenie z fusów. 

Najnowsze artykuły