Bliski Wschód w ogniu

4 października 2024, 07:35 Bezpieczeństwo

Izrael podnosi się po swoim 11 września. Zamach z października spadł na państwo żydowskie jak grom z jasnego nieba, a długotrwała inwazja na Strefę Gazy spowodowała ogromne straty nie tylko materialne w samej zonie, ale także wizerunkowe dla samego Izraela. Dzisiaj Tel Awiw wydaje się przynajmniej próbować nie tylko przejąć inicjatywę polityczną, ale także odbudować wizerunek oraz pozycję w regionie państwa silnego, sprawczego, gotowego do obrony.

Strefa Gazy. Źródło: Freepik
Strefa Gazy. Źródło: Freepik

Wywrócenie stolika. Czy to koniec rytuałów?

 Długotrwała ofensywa w Strefie Gazy, która de facto skończyła się zamienieniem jej w strefę niezdalną do mieszkania nie przynosiła najwyraźniej oczekiwanych rezultatów, więc Izrael, który po dotkliwym ciosie zadanym przez terrorystów z Hamasu musiał odpowiedzieć, aby nie stracić twarzy i pozycji w regionie, zdecydował się na inny rodzaj konfliktu. Pomysłowe, oryginalne a z pewnością znacznie wcześniej zaplanowane uderzenie w przywódców najpierw Hamasu, a potem wyeliminowanie w zasadzie wszystkich przywódców Hezbollahu (wybuchające krótkofalówki i pagery przejdą do historii operacji specjalnych oraz podręczników wywiadowczych) przywróciło zarówno reputację jak również wywróciło układ sił w regionie.

Razem z Hamasem oraz Huti Hezbollah stawał się kluczowym ogniwem w trójkącie finansowanym przez Teheran. Wraz z osłabieniem organizacji Iran staje teraz przed dylematem, co dalej, bo to on nie może teraz sobie pozwolić na słabość. Rytualne ostrzeliwanie się między Hezbollahem a Izraelem, które do tej pory miało miejsce, chwilowo nie wchodzi w grę po wyeliminowaniu czołowych postaci bojowników wspieranych przez Iran. Gdy piszę te słowa Iran zresztą  odpowiedział ogniem za Hezbollah, wysyłając rakiety w kierunku Izraela.

Zniszczona restauracja w Tel Awiwie po irańskim ataku na Izrael / Jack GUEZ / AFP

Izrael z kolei grozi atakami na irańskie instalacje nuklearne. Ich zniszczenie może nie być możliwe, choć przyniosłoby poprawę bezpieczeństwa kraju. Jeśli Izraelowi się tego nie uda dokonać, niezależnie od tego czy zaatakuje sam, czy z pomocą części przynajmniej społeczności międzynarodowej, to nieudana próba zniszczenia instalacji może spowodować przyspieszenie wyścigu zbrojeń jądrowych na Bliskim Wschodzie. Sam Iran po dotkliwych porażkach może nie mieć zresztą wyboru, jak postawić wszystko na jedną kartę, posiadanie broni A. O ile już jej nie posiada w swoim arsenale, czego  nie można wykluczyć. Iran mógł np. maskować przeprowadzane próby jądrowe jako trzęsienia ziemi.

Na Bliskim Wschodzie robi się niespokojnie. Irańska broń atomowa to podniesienie konfliktu na wyższy poziom z kolei a zarazem perspektywa jądrowego wyścigu zbrojeń na Bliskim Wschodzie. Dla części irańskiego establishmentu to być może zresztą sprawa już osobista. Córka zamordowanego w 2020 roku generała Sulejmaniego poślubiła syna dawnego numeru dwa Hezbollahu, Haszima Safi Al-Dina. Jeśli zamach z siódmego października 2023 roku był też klanową, prywatną zemstą części elit irańskich za zamordowanie generała Sulejmaniego, a nie tylko politycznym manewrem, to można jedynie spekulować, co w dłuższej perspektywie przygotuje Hezbollah teraz przy wsparciu Iranu, w ramach wendetty za śmierć liderów swojej organizacji, już wyniesionych do rangi męczenników.

Ta prawdziwa odpowiedź za śmierć kierownictwa Hamasu czy Hezbollahu dopiero być może nadejdzie, jeśli będą na nią środki. O ile, oczywiście, Hezbollah jest jeszcze zdolny do działań na dużą skalę. Siły izraelskie dość skutecznie zadają obecnie ciosy Hezbollahowi, wkraczając do Libanu, zniszczywszy wcześniej z powietrza składy rakiet oraz amunicji, wcześniej osłabiwszy też Hamas.

Iran zapewne nie przestanie finansować ani Hezbollahu, ani Hamasu, ani Hutich. Czy jednak będzie w stanie politycznie odbudować organizację pod kątem organizacyjnym? Zdolności bojowych? Być może sam Teheran niedługo znajdzie się na celowniku Tel Awiwu. Chociaż do wojny pełnoskalowej irańsko-izraelskiej raczej nie dojdzie, choćby z powodów logistycznych, to Bliski Wschód przez jakiś czas będzie płonął w ogniu tym bardziej, że Izrael może rozszerzyć swoje działania na Jemen, czy Syrię.

Bliski Wschód w ogniu

Gdy piszę te słowa Izrael rozpoczął –  jak twierdzi “limitowaną” –  operację wojskową na południu Libanu, chcąc najwyraźniej całkowicie zniszczyć struktury organizacji terrorystycznej, nie tylko czołowych liderów Hezbollahu. Sama organizacja zapewne przetrwa, to w dalszym ciągu są tysiące bojowników.

Odbudowa organizacji wcale nie jest ani łatwa, ani szybka. Natomiast można się spodziewać, że Iran spróbuje przynajmniej odbudować potencjał naruszony ostatnimi atakami, a także, być może, odpowiedzieć na podobną skalę co siódmego października. Izraelska presja może na jakiś czas skutecznie osłabić działania bojowników oraz Teheranu, umacniając pozycję premiera Netanjahu w samym Izraelu, a także u partnerów amerykańskich, którzy nawet jeśli okazują niezadowolenie z części poczynań (brak komunikacji o planach) to jednak nie opuszczą Tel Awiwu. Nie jest pewne czy tak postąpi Europa.

Jeśli jednak Izrael utknie w Libanie na dłużej to wcale nie musi oznaczać ani zwycięstwa, ani wyrównania rachunków. Przedłużająca się wojna w Bejrucie, jeśli stanie się małym Wietnamem dla Żydów, może okazać się druzgocąca zarówno wizerunkowo jak politycznie. Młodzi muzułmanie będą jeszcze silniej ziać nienawiścią do swojego sąsiada nie tylko w Libanie czy Strefie Gazy, ale wszędzie tam, gdzie jest diaspora muzułmańska, czyli także w Europie, gdzie nasilają się antysemickie incydenty. Dla wyznawców judaizmu w Europie, czy dyplomatów w Europie reprezentujących Izrael, mogą nadejść niespokojne czasy, to oni mogą zapłacić cenę za obalanie Hezbollahu w Libanie czy Hamasu w Palestynie.

W Strefie Gazy zginęło jak do tej pory, według lokalnych źródeł, ponad czterdzieści tysięcy ludzi, kolejne dwa tysiące już teraz w Libanie. Presja międzynarodowa na jak najszybsze pokojowe rozwiązanie konfliktu może rosnąć z powodu kolejnych ruchów samego Izraela, który niedawno uznał choćby sekretarza generalnego ONZ za persona non grata.

Ci muzułmanie, którzy się zradykalizują, zasilą zapewne szeregi tak Hamasu, jak Hezbollahu. Sporo zależy zatem od wewnętrznej próby sił w samym Libanie oraz innych państwach arabskich z diasporą szyicką. Cywile masowo z Libanu zapewne będą uciekać – zwiększając horror humanitarny w samym kraju, jak również być może przyczynią się do kolejnej fali migracji z regionu przez Morze Śródziemne.

I to oni zapłacą najwyższą cenę za wymianę ciosów na Bliskim Wschodzie.

Jan Żerański

Atak na Liban – Izrael eliminuje kolejnego przeciwnika