icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Jakóbik: Złota wolność na barkach niewolnika

KOMENTARZ

Wojciech Jakóbik

Redaktor naczelny BiznesAlert.pl

Wolność to wartość nadrzędna polskiej duszy. Także w sektorze energetycznym popularna jest idea liberalizacji, która ma zapewnić swobodny rozwój energetyki gazowej z korzyścią dla konkurencji i klienta. Póki co proces przebiega boleśnie, bo główny animator uwolnienia rynku gazu jest w rzeczywistości niewolnikiem.

Liberalizacja rynku gazu w Polsce na mocy przepisów unijnych (dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady 2009/73/WE z dnia 13 lipca 2009 r. dotyczącej wspólnych zasad rynku wewnętrznego gazu ziemnego i uchylającej dyrektywę 2003/55/WE) polega na uwolnieniu cen surowca (obecnie taryfy, niekorzystne dla producentów ustala Urząd Regulacji Energetyki) i zobligowanie obecnego monopolisty – PGNiG – do sprzedaży stopniowo rosnącej jego ilości na giełdzie. Docelowo ma doprowadzić do wolnego handlu gazem, wspomaganego rozwojem infrastruktury gwarantującej jego dopływ z nowych kierunków.

Założenie jest dobre, jeżeli nie uwzględnimy politycznego grzechu pierworodnego krzewienia złotej wolności w polskim sektorze gazowym. PGNiG, które ma udźwignąć ciężar zmian, ma ręce związane umową gazową z rosyjskim Gazpromem. Pomimo wywalczonego przez firmę w 2012 roku rabatu, umowa z 2010 roku zobowiązuje Polaków do zakupu 11 mld m3 gazu ziemnego rocznie. Dokument jest obłożony klauzulą take-or-pay, a zatem gaz, którego polska spółka nie zużyje, i tak zostanie opłacony. Z danych Ministerstwa Energetyki wynika, że w 2012 roku zużycie krajowe surowca wyniosło 15,8 mld m3. Wydobycie krajowe wyniosło wtedy 4,4 mld m3. Sumując gaz z umowy gazowej z wydobyciem w kraju otrzymujemy 15,4 mld m3. A zatem z tych źródeł realizujemy prawie całe zapotrzebowanie, nie ma tu miejsca na surowiec z nowych źródeł, który gwarantowałby lepsze ceny i dywersyfikację niezbędną do uzyskania korzystnych warunków w nowej umowie z Rosjanami. Nie opłaca się przez to dalsze rozwijanie wydobycia krajowego oraz kontraktowanie dodatkowych ilości gazu w dostawach LNG. Sprowadzamy za dużo gazu z Rosji.

PGNiG jest zatem sparaliżowane źle wynegocjowaną umową gazową. Politycy, którzy dzisiaj realizują dyrektywę unijną i otwierają rynek gazu wpychają na tę ścieżkę zdrowia firmę, która nie jest gotowa do skutecznej rywalizacji bez ochrony państwa. Prawdziwa liberalizacja zacznie się od renegocjacji umowy gazowej. Znając nasze realia polityczne oceniam, że taka szansa pojawi się dopiero przed zakończeniem obowiązywania obecnej umowy na dostawy, czyli ok. 2022 roku. Wcześniej rozpoczną się negocjacje w tej sprawie – w 2018 roku. Czy PGNiG przetrwa do tego czasu? Urząd Regulacji Energetyki ulży firmie uwalniając po kolei ceny dla dużych odbiorców przemysłowych, mniejszych i ostatecznie detalicznych. Ale wtedy ciężar wprowadzania złotej wolności przeniesie się na Kowalskiego. Niestety dopóki nie zmienimy umowy gazowej, złotą wolność będzie musiała fundować niedola jakiegoś niewolnika.

KOMENTARZ

Wojciech Jakóbik

Redaktor naczelny BiznesAlert.pl

Wolność to wartość nadrzędna polskiej duszy. Także w sektorze energetycznym popularna jest idea liberalizacji, która ma zapewnić swobodny rozwój energetyki gazowej z korzyścią dla konkurencji i klienta. Póki co proces przebiega boleśnie, bo główny animator uwolnienia rynku gazu jest w rzeczywistości niewolnikiem.

Liberalizacja rynku gazu w Polsce na mocy przepisów unijnych (dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady 2009/73/WE z dnia 13 lipca 2009 r. dotyczącej wspólnych zasad rynku wewnętrznego gazu ziemnego i uchylającej dyrektywę 2003/55/WE) polega na uwolnieniu cen surowca (obecnie taryfy, niekorzystne dla producentów ustala Urząd Regulacji Energetyki) i zobligowanie obecnego monopolisty – PGNiG – do sprzedaży stopniowo rosnącej jego ilości na giełdzie. Docelowo ma doprowadzić do wolnego handlu gazem, wspomaganego rozwojem infrastruktury gwarantującej jego dopływ z nowych kierunków.

Założenie jest dobre, jeżeli nie uwzględnimy politycznego grzechu pierworodnego krzewienia złotej wolności w polskim sektorze gazowym. PGNiG, które ma udźwignąć ciężar zmian, ma ręce związane umową gazową z rosyjskim Gazpromem. Pomimo wywalczonego przez firmę w 2012 roku rabatu, umowa z 2010 roku zobowiązuje Polaków do zakupu 11 mld m3 gazu ziemnego rocznie. Dokument jest obłożony klauzulą take-or-pay, a zatem gaz, którego polska spółka nie zużyje, i tak zostanie opłacony. Z danych Ministerstwa Energetyki wynika, że w 2012 roku zużycie krajowe surowca wyniosło 15,8 mld m3. Wydobycie krajowe wyniosło wtedy 4,4 mld m3. Sumując gaz z umowy gazowej z wydobyciem w kraju otrzymujemy 15,4 mld m3. A zatem z tych źródeł realizujemy prawie całe zapotrzebowanie, nie ma tu miejsca na surowiec z nowych źródeł, który gwarantowałby lepsze ceny i dywersyfikację niezbędną do uzyskania korzystnych warunków w nowej umowie z Rosjanami. Nie opłaca się przez to dalsze rozwijanie wydobycia krajowego oraz kontraktowanie dodatkowych ilości gazu w dostawach LNG. Sprowadzamy za dużo gazu z Rosji.

PGNiG jest zatem sparaliżowane źle wynegocjowaną umową gazową. Politycy, którzy dzisiaj realizują dyrektywę unijną i otwierają rynek gazu wpychają na tę ścieżkę zdrowia firmę, która nie jest gotowa do skutecznej rywalizacji bez ochrony państwa. Prawdziwa liberalizacja zacznie się od renegocjacji umowy gazowej. Znając nasze realia polityczne oceniam, że taka szansa pojawi się dopiero przed zakończeniem obowiązywania obecnej umowy na dostawy, czyli ok. 2022 roku. Wcześniej rozpoczną się negocjacje w tej sprawie – w 2018 roku. Czy PGNiG przetrwa do tego czasu? Urząd Regulacji Energetyki ulży firmie uwalniając po kolei ceny dla dużych odbiorców przemysłowych, mniejszych i ostatecznie detalicznych. Ale wtedy ciężar wprowadzania złotej wolności przeniesie się na Kowalskiego. Niestety dopóki nie zmienimy umowy gazowej, złotą wolność będzie musiała fundować niedola jakiegoś niewolnika.

Najnowsze artykuły