icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Perzyński: Skąd brać prąd na wyspach? Wybór subiektywny

Początek listopada mamy w tym roku wyjątkowo pogodny, co pomaga przetrwać ten trudny miesiąc. Tłoki na drogach, dworcach, w sklepach, a na cmentarzach dodatkowo nostalgia, chłód i mżawka sprawiają, że jedyne czego chcemy, to ciepły dom, a w tyle głowy pojawia się nieśmiałe marzenie, żeby wyjechać na urlop. Dlatego dzisiejszy artykuł traktować będzie o wyspach, a że niektórym do urlopu jeszcze daleko, to skupimy się na tym, jak w subiektywnie wybranych przeze mnie miejscach pozyskiwana jest energia elektryczna – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl.

Rasta woleliby OZE

Dzisiaj w Kingston, stolicy Jamajki, ma być gorąco, do 31 stopni. Jamajczycy słyną z luzu, otwartości, optymistycznego spojrzenia na życie, to nic dziwnego, że ruch Rastafari rozwinął się właśnie tutaj. Rastafarianie mogliby znaleźć wiele ideologicznych punktów wspólnych z Zielonymi w Europie, ale podchodzą do tego tematu w głębszy, nawet mistyczny sposób. Troska o środowisko nie jest dla nich wyrzeczeniem, tylko domyślną postawą życiową, a przywiązanie do dóbr doczesnych odbierają jako ciężar. Z powodów religijnych najczęściej są wegetarianami albo weganami. Gdyby przed rastafarianinem postawić wybór: ograniczenie emisji czy wzrost gospodarczy, prawdopodobnie nie byłby on dla niego trudny. Oczywiście nikt nie powinien wierzyć w stereotyp, że wszyscy Jamajczycy to rastafarianie – na pewno nie zasiadają oni w rządzie, którego odpowiedzialnością jest zapewnienie stabilnych dostaw energii mieszkańcom. Widać to zresztą po głównych źródłach energii na wyspie.

Otóż 90 procent energii elektrycznej na Jamajce pochodzi z elektrowni opalanych ropą naftową z importu. Jest to bardzo wysokoemisyjne źródło, a ceny surowca są silnie uzależnione od sytuacji na globalnych rynkach, które potrafią być wyjątkowo kapryśne. Na Jamajce prężnie działają huty aluminium i to one są największym odbiorcą energii elektrycznej, ponadto mieszkają tu niemal trzy miliony ludzi, ale do tego trzeba dodać stałą obecność turystów, co również jest istotnym źródłem dochodów w jamajskiej gospodarce. Jednak rząd jamajski (dla ciekawskich – tworzony przez Partię Pracy Jamajki, nazwaną nieco przewrotnie, bo w odróżnieniu od brytyjskiej, ta jest konserwatywna i prawicowa) dostrzega potrzebę dywersyfikacji miksu, by zwiększyć bezpieczeństwo energetyczne kraju. Budowane są turbiny gazowe, zapowiedziano wzmożenie inwestycji w odnawialne źródła energii. Patrząc na ilość słonecznych dni w roku, na pewno potencjał dla fotowoltaiki jest tu niemały.

Zielone wyspy

Pozostańmy na tym samym oceanie, ale przenieśmy się bliżej Europy. 6300 kilometrów na wschód od Kingston znajduje się Santa Cruz de Tenerife, administracyjna stolica Wysp Kanaryjskich, znanych i lubianych przez Polaków i nie tylko. To archipelag 12 wysp, z których na siedmiu zaludnionych mieszka 2,3 miliona ludzi. Ten hiszpański region autonomiczny jest istnym placem budowy źródeł odnawialnych, chociaż jeszcze do niedawna podobnie jak teraz na Jamajce panowały tu małe elektrownie opalane ropą. Występują tu bardzo dobre warunki rozwoju OZE – w 2014 roku El Hierro, znajdująca się w południowo-zachodniej części archipelagu, została pierwszą, w całości „zieloną” wyspą na świecie, produkującą całą energię elektryczną za pomocą wiatraków i paneli fotowoltaicznych.

Na pozostałych, większych wyspach też są doskonałe warunki do uniezależnienia od zewnętrznych dostawców energii. Teraz na wodach pomiędzy nimi rozbudowywane są morskie farmy wiatrowe, które do 2025 roku mają zaspokajać 45 procent zapotrzebowania na energię. Eksperci twierdzą również, że na wyspach Lanzarote, La Palma, La Gomera, Gran Canaria, Fuenteventura i na samej Teneryfie jest tyle wietrznych terenów, że energetyka wiatrowa mogłaby sama zaspokoić potrzeby wszystkich mieszkańców wysp. Lokalne władze zapewniają zresztą, że transformacja energetyczna nie ominie Kanarów.

Elektromobilność pod biegunem

Niesłusznie jednak przyjąłem, że czytelnicy lubią wyłącznie ciepłe rejony. Przenieśmy się więc do o wiele chłodniejszych, na dwóch krańcach świata, ale jednocześnie pozostając poniekąd w Europie. Grenlandia, największa wyspa na świecie, stara się być samowystarczalna od 1993 roku, kiedy zbudowano tu pierwszą hydroelektrownię, i w tworzeniu takich jednostek szuka sposobu na ogólne gospodarcze uniezależnienie się od rządu w Kopenhadze. Grenlandzki samorząd chce rozwijać energetykę wiatrową i zbudować sieć stacji do ładowania samochodów elektrycznych, stopniowo stając się energetyczną autarkią, jednak największym wyzwaniem za kołem podbiegunowym będzie teraz rozbudowa sieci elektroenergetycznych, by zapewnić dobrą łączność na całej wyspie.

Cisza wśród wycia

To na półkuli północnej, tymczasem w południowej części Oceanu Indyjskiego, gdzieś na środku chłodnych wód między Afryką, Indiami, Australią i Antarktydą leży archipelag Wysp Kerguelena – mało kto o nim słyszał, dlatego o nim piszę. Należy on do zamorskich terytoriów Francji, a pierwszą osadę założyli tu Norwegowie, ale na stałe mieszkają tu wyłącznie pingwiny. Port-aux-Français, główna osada jest zamieszkana tylko przez kilka miesięcy w roku, może tu mieszkać do stu osób, głównie naukowców, zaangażowanych w pracę obserwatorium astronomicznego ulokowanego na wzgórzu na wyspie, która jest niezwykle odległa od jakiejkolwiek cywilizacji.

Wyspy Kerguelena leżą w rejonie tzw. „wyjących czterdziestek” – strefie równoleżników na półkuli południowej, gdzie stale wieją mocne, zachodnie wiatry, powodując wiele sztormów i czyniąc tę strefę wyjątkowo trudną dla żeglarzy. Wyspy Kerguelena nawet nie próbowały uzyskiwać jakiejkolwiek niezależności energetycznej. Ładując tam telefon, będziemy korzystali z prądu wytworzonego 4300 kilometrów stąd, z Republiki Południowej Afryki, przeprowadzonego tu za pomocą długiego podwodnego kabla. Póki co nie ma sensu tego zmieniać – kergueleńskie pingwiny do tej pory nie zgłaszały zastrzeżeń co do obecnego stanu rzeczy. Może się wydawać, że ceny energii utrudniają tam życie. I owszem, ale nikt nie wyjeżdża na Wyspy Kerguelena, by było mu łatwiej, ani taniej. Tam się raczej jeździ po to, by właśnie za wszelką cenę uzyskać święty spokój. Czego na tzw. długi weekend sobie i Państwu życzę.

Początek listopada mamy w tym roku wyjątkowo pogodny, co pomaga przetrwać ten trudny miesiąc. Tłoki na drogach, dworcach, w sklepach, a na cmentarzach dodatkowo nostalgia, chłód i mżawka sprawiają, że jedyne czego chcemy, to ciepły dom, a w tyle głowy pojawia się nieśmiałe marzenie, żeby wyjechać na urlop. Dlatego dzisiejszy artykuł traktować będzie o wyspach, a że niektórym do urlopu jeszcze daleko, to skupimy się na tym, jak w subiektywnie wybranych przeze mnie miejscach pozyskiwana jest energia elektryczna – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl.

Rasta woleliby OZE

Dzisiaj w Kingston, stolicy Jamajki, ma być gorąco, do 31 stopni. Jamajczycy słyną z luzu, otwartości, optymistycznego spojrzenia na życie, to nic dziwnego, że ruch Rastafari rozwinął się właśnie tutaj. Rastafarianie mogliby znaleźć wiele ideologicznych punktów wspólnych z Zielonymi w Europie, ale podchodzą do tego tematu w głębszy, nawet mistyczny sposób. Troska o środowisko nie jest dla nich wyrzeczeniem, tylko domyślną postawą życiową, a przywiązanie do dóbr doczesnych odbierają jako ciężar. Z powodów religijnych najczęściej są wegetarianami albo weganami. Gdyby przed rastafarianinem postawić wybór: ograniczenie emisji czy wzrost gospodarczy, prawdopodobnie nie byłby on dla niego trudny. Oczywiście nikt nie powinien wierzyć w stereotyp, że wszyscy Jamajczycy to rastafarianie – na pewno nie zasiadają oni w rządzie, którego odpowiedzialnością jest zapewnienie stabilnych dostaw energii mieszkańcom. Widać to zresztą po głównych źródłach energii na wyspie.

Otóż 90 procent energii elektrycznej na Jamajce pochodzi z elektrowni opalanych ropą naftową z importu. Jest to bardzo wysokoemisyjne źródło, a ceny surowca są silnie uzależnione od sytuacji na globalnych rynkach, które potrafią być wyjątkowo kapryśne. Na Jamajce prężnie działają huty aluminium i to one są największym odbiorcą energii elektrycznej, ponadto mieszkają tu niemal trzy miliony ludzi, ale do tego trzeba dodać stałą obecność turystów, co również jest istotnym źródłem dochodów w jamajskiej gospodarce. Jednak rząd jamajski (dla ciekawskich – tworzony przez Partię Pracy Jamajki, nazwaną nieco przewrotnie, bo w odróżnieniu od brytyjskiej, ta jest konserwatywna i prawicowa) dostrzega potrzebę dywersyfikacji miksu, by zwiększyć bezpieczeństwo energetyczne kraju. Budowane są turbiny gazowe, zapowiedziano wzmożenie inwestycji w odnawialne źródła energii. Patrząc na ilość słonecznych dni w roku, na pewno potencjał dla fotowoltaiki jest tu niemały.

Zielone wyspy

Pozostańmy na tym samym oceanie, ale przenieśmy się bliżej Europy. 6300 kilometrów na wschód od Kingston znajduje się Santa Cruz de Tenerife, administracyjna stolica Wysp Kanaryjskich, znanych i lubianych przez Polaków i nie tylko. To archipelag 12 wysp, z których na siedmiu zaludnionych mieszka 2,3 miliona ludzi. Ten hiszpański region autonomiczny jest istnym placem budowy źródeł odnawialnych, chociaż jeszcze do niedawna podobnie jak teraz na Jamajce panowały tu małe elektrownie opalane ropą. Występują tu bardzo dobre warunki rozwoju OZE – w 2014 roku El Hierro, znajdująca się w południowo-zachodniej części archipelagu, została pierwszą, w całości „zieloną” wyspą na świecie, produkującą całą energię elektryczną za pomocą wiatraków i paneli fotowoltaicznych.

Na pozostałych, większych wyspach też są doskonałe warunki do uniezależnienia od zewnętrznych dostawców energii. Teraz na wodach pomiędzy nimi rozbudowywane są morskie farmy wiatrowe, które do 2025 roku mają zaspokajać 45 procent zapotrzebowania na energię. Eksperci twierdzą również, że na wyspach Lanzarote, La Palma, La Gomera, Gran Canaria, Fuenteventura i na samej Teneryfie jest tyle wietrznych terenów, że energetyka wiatrowa mogłaby sama zaspokoić potrzeby wszystkich mieszkańców wysp. Lokalne władze zapewniają zresztą, że transformacja energetyczna nie ominie Kanarów.

Elektromobilność pod biegunem

Niesłusznie jednak przyjąłem, że czytelnicy lubią wyłącznie ciepłe rejony. Przenieśmy się więc do o wiele chłodniejszych, na dwóch krańcach świata, ale jednocześnie pozostając poniekąd w Europie. Grenlandia, największa wyspa na świecie, stara się być samowystarczalna od 1993 roku, kiedy zbudowano tu pierwszą hydroelektrownię, i w tworzeniu takich jednostek szuka sposobu na ogólne gospodarcze uniezależnienie się od rządu w Kopenhadze. Grenlandzki samorząd chce rozwijać energetykę wiatrową i zbudować sieć stacji do ładowania samochodów elektrycznych, stopniowo stając się energetyczną autarkią, jednak największym wyzwaniem za kołem podbiegunowym będzie teraz rozbudowa sieci elektroenergetycznych, by zapewnić dobrą łączność na całej wyspie.

Cisza wśród wycia

To na półkuli północnej, tymczasem w południowej części Oceanu Indyjskiego, gdzieś na środku chłodnych wód między Afryką, Indiami, Australią i Antarktydą leży archipelag Wysp Kerguelena – mało kto o nim słyszał, dlatego o nim piszę. Należy on do zamorskich terytoriów Francji, a pierwszą osadę założyli tu Norwegowie, ale na stałe mieszkają tu wyłącznie pingwiny. Port-aux-Français, główna osada jest zamieszkana tylko przez kilka miesięcy w roku, może tu mieszkać do stu osób, głównie naukowców, zaangażowanych w pracę obserwatorium astronomicznego ulokowanego na wzgórzu na wyspie, która jest niezwykle odległa od jakiejkolwiek cywilizacji.

Wyspy Kerguelena leżą w rejonie tzw. „wyjących czterdziestek” – strefie równoleżników na półkuli południowej, gdzie stale wieją mocne, zachodnie wiatry, powodując wiele sztormów i czyniąc tę strefę wyjątkowo trudną dla żeglarzy. Wyspy Kerguelena nawet nie próbowały uzyskiwać jakiejkolwiek niezależności energetycznej. Ładując tam telefon, będziemy korzystali z prądu wytworzonego 4300 kilometrów stąd, z Republiki Południowej Afryki, przeprowadzonego tu za pomocą długiego podwodnego kabla. Póki co nie ma sensu tego zmieniać – kergueleńskie pingwiny do tej pory nie zgłaszały zastrzeżeń co do obecnego stanu rzeczy. Może się wydawać, że ceny energii utrudniają tam życie. I owszem, ale nikt nie wyjeżdża na Wyspy Kerguelena, by było mu łatwiej, ani taniej. Tam się raczej jeździ po to, by właśnie za wszelką cenę uzyskać święty spokój. Czego na tzw. długi weekend sobie i Państwu życzę.

Najnowsze artykuły