KOMENTARZ
Witold Jurasz
Prezes Ośrodka Analiz Strategicznych
Prezydent Andrzej Duda w orędziu wygłoszonym zaraz po zaprzysiężeniu na urząd Prezydenta RP stwierdził, iż „Potrzebujemy większych gwarancji ze strony NATO. /…/ Potrzebujemy większej obecności NATO – w tej części Europy, a także w naszym kraju”. To, iż po tym, gdy Rosja rozpętała wojnę przeciw Ukrainie, Polska potrzebuje wzmocnienia gwarancji bezpieczeństwa nie budzi wątpliwości. Decyzje wypracowane podczas ostatniego szczytu NATO są co prawda krokiem we właściwym kierunku, ale nie odpowiadają wyzwaniom, przed którymi stoimy.
Gwarancje bezpieczeństwa to przy tym nie tylko kwestia bezpieczeństwa stricte militarnego. To również – w długoterminowej perspektywie – kwestia rozwoju gospodarczego i inwestycji. To kwestia tego, czy Polska zdoła „dogonić” Zachód, co będzie zasadniczo utrudnione, jeśli głowę polityków zaprzątać będą kwestie bezpieczeństwa, a budżet obciążać wydatki na zbrojenia. Kwestia potwierdzenia gwarancji bezpieczeństwa jest więc kluczowa z punktu widzenia interesów narodowych Polski.
Na początek – Niemcy
Na słowa Prezydenta RP zareagowała niemal natychmiast cześć prasy niemieckiej. „Sueddeutsche Zeitung” stwierdziła, że Andrzej Duda, domagając się rozlokowania w Polsce większych sił NATO, narusza kompromis osiągnięty podczas szczytu NATO w Newport, co grozi, jak twierdzi SZ, konfliktem nie tyle z Rosją co wewnątrz Sojuszu. Słowa dziennikarza niemieckiej gazety, skądinąd znanego z tego, iż nieraz wypowiadał się w duchu otwarcie prorosyjskim i bywa częstym gościem telewizji Russia Today, natychmiast podchwyciły polskie media. Niektóre cytowały tekst z „Sueddeutsche Zeitung” wyłącznie w ramach szukania sensacyjnego tytułu, inne – niestety – w ramach już rozpoczynającej się walki politycznej w Polsce. W sprawie głos zabrał jednak minister obrony Tomasz Siemoniak, który stwierdził, iż nie należy dać się „rozgrywać niemieckiej gazecie”. Można byłoby zastanawiać się nad tym skąd biorą się polskie kompleksy, które powodują, iż jeden tekst w niemieckiej gazecie jest cytowany przez niemal wszystkie portale i co kieruje ludźmi, którzy gotowi są w oparciu o taki artykuł rozpoczynać kolejną odsłonę polsko – polskiej wojny. Należałoby z drugiej strony docenić postawę ministra obrony, który swym wpisem na twitterze zapobiegł eskalacji konfliktu w tej sprawie i stanął po stronie Prezydenta wywodzącego się z zupełnie innego obozu politycznego.
Nowy ład?
Rzecz jest jednak dużo poważniejsza. „Sueddeutsche Zeitung” wyraża bowiem opinie znacznej części zachodnioeuropejskiego establishmentu. Opinie w duchu minionej – wydawałoby się – epoki. Logika, którą kierują się niektórzy na Zachodzie każe dostrzegać w obecnej architekturze bezpieczeństwa elementy, które „upokarzają” Rosję. Skądinąd i rewanżyzm Moskwy i reakcja nań ze strony wielu na Zachodzie niepokojąco przypominają zarówno język, jak i praktykę okresu międzywojennego, gdy Niemcy podnosiły, iż zostały upokorzone zapisami Traktatu Wersalskiego, a zwycięzcy, mimo obiektywnej słabości Berlina, szli na ustępstwa wobec Niemiec.
Dziś, gdy rewanżystą jest Kreml, mamy analogiczną sytuację. Oto bowiem wszelkie wskaźniki gospodarcze pokazują, iż Moskwa jest graczem słabym, ale tym niemniej to Zachód, a nie Rosja idzie na ustępstwa. Nie należy mieć więc złudzeń. Dialog Zachodu z Rosją nie tylko będzie prowadzony, ale już trwa. I nie chodzi wcale o rozmowy nt. Ukrainy. W tle bowiem rodzi się nowy układ sił. Zmierzcha ten, który powstał w wyniku zakończenia Zimnej Wojny, który był wszakże bardziej pochodną czy też echem konfrontacji Zachodu z komunizmem, niż nowym systemem jako takim. Pierwsze skądinąd oznaki, iż ów ład jest etapem przejściowym było widać już kilka lat po naszym wejściu do NATO.
Celem Rosji niewątpliwie jest zastąpienie obecnej architektury bezpieczeństwa układem bezpieczeństwa zbiorowego, czy też – mówiąc nieco prościej – koncertem mocarstw. Zapewne Moskwa nie osiągnie w pełni zakładanych celów, ale nie można też mieć złudzeń, że Zachód układając się z Moskwą nie uzna przynajmniej części jej aspiracji. Zbyt wiele łączy bowiem Zachód z Rosją – współpraca z Moskwą potrzebna jest mocarstwom zachodnim ws. bliskowschodniego procesu pokojowego, dialogu z Iranem, zakończenia wojny w Syrii, pokonania Państwa Islamskiego, rozmów sześciostronnych nt. północnokoreańskiego programu atomowego, czy też wreszcie walki z talibami w Afganistanie. Pojęcie Zachodu jest przy tym nieostre. Dla Stanów Zjednoczonych wojna na Ukrainie nijak nie może wpłynąć na konstatację, iż prawdziwym wyzwaniem w XXI wieku będą dla USA Chiny, a nie Rosja. W Europie głównym graczem stają się Niemcy – tradycyjnie zbyt słabe by samodzielnie odpowiadać za kontynent i za silne, by być tylko jednym z państw UE i NATO. Wydaje się skądinąd, iż polityka Berlina i Waszyngtonu jest na tyle skoordynowana, że – w ramach pewnych ograniczeń – Biały Dom powierza jednak Urzędowi Kanclerskiemu prowadzenie polityki europejskiej wobec Rosji. To zaś oznacza, iż Moskwa będzie odgrywać poważną rolę w Europie Środkowo – Wschodniej. Im więcej bowiem Rosji w Europie, tym niejako równolegle ważniejszy w Europie jest Berlin. Polska zaś, domagając się potwierdzenia gwarancji bezpieczeństwa, narusza tworzący się układ sił.
Appeasement
Niestety nie tylko „Sueddeutsche Zeitung” jest przeciwne wzmocnieniu gwarancji bezpieczeństwa dla naszego kraju. Oto bowiem brytyjski think-tank European Leadership Network w swoim raporcie analizuje wzrost zagrożenia wojną w Europie i przy okazji, niestety o wiele subtelniej (niestety, bowiem im jest to subtelniejsze, tym trudniej na to reagować), uderza w nasze interesy. W ocenie ELN ilość i charakter manewrów Rosji z jednej strony i NATO z drugiej jest niepokojący. Brytyjski think-tank zauważa, że powyższe nie oznacza, iż którakolwiek ze stron dąży do konfliktu zbrojnego, ale sam fakt ćwiczeń, w których scenariuszu zakłada się wojnę z drugą stroną jest powodem do poważnego zaniepokojenia. ELN sugeruje w związku z tym podjęcie 4 kroków, które służyłyby deeskalacji napięcia:
1. aktywizacja komunikacji na linii NATO – Rosja „w zakresie dotyczącym harmonogramu ćwiczeń”,
2. częstsze korzystanie z kanałów komunikacji OBWE, w tym środków budowy zaufania opisanych w Dokumencie Wiedeńskim ,
3. rozważnie, czy należy prowadzić manewry w pobliżu granic oraz ograniczenie skali manewrów,
4. podjęcie prac nad nowym traktatem o ograniczaniu – na zasadzie wzajemności – dyslokacji określonych kategorii sił.
Powyższe propozycje brzmią, na pozór, sensownie. Niestety, gdy przyjrzeć im się bliżej, okazuje się, że są całkowicie sprzeczne z polską racją stanu. Gdy bowiem przeanalizować to, co jest proponowane to okazuje się, że każdy z sugerowanych punktów jest niczym innym, jak polityką appeasementu wobec Rosji. Tam, gdzie zaś pojawia się filozofia appeasementu, tam prędzej czy później pojawia się również pomysł, żeby uznać, tak jak uznał niegdyś premier Neville Chamberlain, iż istnieją spory, czy też jak ujął to Chamberlain kłótnie „w dalekim kraju, z narodem, o którym nic nie wiemy”.
Co tak naprawdę kryje się więc za propozycjami ELN?
ad. 1 Aktywizacja kontaktów NATO – Rosja to de facto wezwanie do zawieszenia sankcji wobec Rosji w sytuacji, gdy Moskwa kontynuuje agresję wobec Ukrainy. Notyfikowanie o planowanych manewrach nie wymaga bowiem szczególnego mechanizmu – jest czynnością polityczną. Punkt ten, jakkolwiek nie wynika to wprost z jego treści, oznacza wezwanie do odblokowania oficjalnych kontaktów w ramach Rady NATO – Rosja, które zostały ograniczone po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Powyższe oznacza spełnienie żądań Rosji, w sytuacji, w której Moskwa kontynuuje swoją agresję ledwie kilkaset kilometrów od granic NATO, a jej armia okupuje znaczną część terytorium Ukrainy.
ad. 2 Propozycja częstszego korzystania z mechanizmów OBWE, w sytuacji, gdy Rosja na Ukrainie regularnie pokazuje swoje lekceważenie wobec misji OBWE i w sytuacji, w której w ramach OBWE można rozmawiać do woli, przy czym de facto bez żadnych konsekwencji wobec strony łamiącej porozumienia to propozycja przedziwna. W istocie to miód na serce Moskwy, która zawsze wolała rozmawiać w ramach OBWE, a nie w ramach dialogu z NATO. Rozmowy w ramach OBWE oznaczają bowiem przesuniecie dialogu do organizacji bezpieczeństwa zbiorowego, a celem Moskwy jest zastąpienie obecnej architektury bezpieczeństwa, taką, która oparta byłaby właśnie o zasady bezpieczeństwa zbiorowego. Architektura taka oznaczałaby zaś de facto początek budowy w Europie koncertu mocarstw, czyli systemu najgorszego z możliwych z punktu widzenia Polski.
ad 3 Rosja przeprowadza manewry na masową skalę (ostatnio: 80.000 żołnierzy) – ćwiczenia NATO są wielokrotnie mniejsze (15.000). To Rosja, a nie NATO prowadzi manewry o ofensywnym scenariuszu. W interesie RP jest więc raczej intensyfikacja manewrów NATO, a nie ich ograniczanie, bowiem stopień gotowości bojowej armii rosyjskiej jest na tą chwilę zasadniczo wyższy niż armii NATO.
ad. 4 Ten punkt budzi największe zaniepokojenie. Fraza użyta w pkt 4 rekomendacji „Conceptual work on a new treaty introducing reciprocal territorial limitations on deployment of specific categories of weapons, backed by robust inspections, should commence as soon as possible” oznacza, iż intencją autorów jest powrót do formuły, w ramach której obowiązywałyby prawne (a nie polityczne) ograniczenia dot. dyslokacji sił NATO na terytorium „nowych państw członkowskich NATO”. Trudno bowiem sobie wyobrazić, by ograniczenia w dyslokacji sił miały dotyczyć terytorium np. Niemiec. Warto pamiętać, iż Moskwa od dawna powołuje się na rzekomo uzyskane gwarancje, iż na terytorium „nowych członków NATO” (przypomnijmy w tym miejscu, że Polska jest w NATO już 16 lat) nie będą stacjonować siły innych państw paktu, przy czym zapomina, iż sama, napadając na Ukrainę, złamała wszelkie normy prawnomiędzynarodowe – dużo ważniejsze od wątpliwych deklaracji politycznych.
Polski udział
Opracowanie ELN musi budzić najwyższe zdumienie z dwóch powodów. Po pierwsze, gdyż jednym z jego trzech autorów jest były pracownik Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Po drugie, gdyż w Radzie ELN zasiada b. minister spraw zagranicznych RP oraz b. minister obrony RP. Z całą pewnością obydwaj byli ministrowie nie znali raportu przed publikacją (trudno oczekiwać, by każdy tekst był przekazywany przed publikacją członkom Rady), ale omawiane opracowanie ELN jest tak głęboko sprzeczne z polską racją stanu, że należałoby oczekiwać wyraźnego i szybkiego zdystansowania się obydwu Panów od jego treści. W dyplomacji bowiem uregulowania wykuwają się na początkowym etapie z na pozór niewiele znaczących i bardzo ogólnie brzmiących idei. Gdy jednak idee te wchodzą do obiegu i stają się przedmiotem debaty, trudno jest już odwrócić taki trend. Ten, kto to robi staje się, nawet gdyby reprezentował opinię większości, rewizjonistą. Nasi byli ministrowie powinni to rozumieć. My zaś mamy prawo oczekiwać, iż będą zwalczać, a nie wspierać idee sprzeczne z interesami RP, które należy, o ile to możliwe, zduszać w zarodku. Na pewno zaś nie wolno ich autoryzować swoimi nazwiskami.
Kompromis z Rosją?
Trudno mieć wątpliwości, iż dojdzie do zawarcia porozumienia Zachodu z Rosją ws. Ukrainy i Białorusi. Kijów i Mińsk mogą stać się sferą „uprzywilejowanych interesów Rosji”(opcja 1). Alternatywnie porozumienie może oznaczać, iż dojdzie do swoistej finlandyzacji obydwu państw (opcja 2). Trzecia opcja to ta, w której Zachód postanawia stoczyć batalię o Ukrainę i Białoruś – taki scenariusz wydaje się jednak bardzo mało prawdopodobny.
Poruszamy się więc między opcją pierwszą i drugą. Z naszego punktu widzenia kluczowe, byłoby aby Zachód i Rosja porozumiały się w taki sposób, aby zarówno Kijów, jak i Mińsk stały się pasem buforowym pomiędzy NATO a Rosją, a nie wasalami Moskwy. Z korzyścią skądinąd dla obydwu tych państw, które mogłyby czerpać profity z „zalotów” tak ze strony Zachodu jak i Rosji. Powyższe wymagałoby wszakże poskromienia tak naszych, jak i rosyjskich ambicji. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na pewien paradoks, którym jest to, iż w naszej debacie publicznej cały czas mowa jest o „europejskiej perspektywie” dla Kijowa i Mińska, a na Zachodzie w tym samym czasie dyskutuje się o czymś zgoła przeciwnym – bliższym jeśli już to raczej duchowi Monachium, niż jakiejkolwiek idealistycznej wizji poszerzania euroatlantyckiej strefy bezpieczeństwa i dobrobytu. Trudno doprawdy o bardziej wyrazisty dowód z jednej strony twardej gry Zachodu, a z drugiej naszej naiwności. Skoro jednak tak, to warto rozważyć, czy Polska powinna grać o ową europejską perspektywę, czy też może traktować to jedynie jako kartę przetargową, by potem uzyskać – w zamian za nasze ustępstwa – finlandyzację Ukrainy i Białorusi. Nie musielibyśmy przy tym wcale mówić Ukraińcom, w ślad za marszałkiem Piłsudskim, że „bardzo przepraszam (y), nie tak miało być”, gdyż Ukraińcy lepiej niż my rozumieją, że Warszawa, poza słowami, niewiele oferuje. Ukraińcy rozumieją też, że jeśli realną alternatywą dla finlandyzacji nie jest wcale integracja z Zachodem, a moskiewski dyktat to, godząc się na ów neutralny status, wygrywają. Pamiętajmy, że wygrywamy również i my. Pytaniem na inny tekst jest, czy ktoś będzie nas pytał o zgodę i czy mamy z czego, poza deklaracjami, które w polityce są nic nie warte, ustępować.
Ograniczyć swoje apetyty musiałaby jednak i Rosja. Neutralny status Mińska i Kijowa byłby dla Moskwy wyjściem pozwalającym zachować twarz, a zarazem uniknąć pogłębiania się kryzysu. Równocześnie oznaczałby jednak również koniec planów odbudowy strefy wpływów w takim kształcie, jak to sobie wyobraża Moskwa. Trudno jednak sobie wyobrazić przyczynę, dla której Moskwa miałaby poskromić jakiekolwiek swoje ambicje względem Białorusi i Ukrainy jeśli NATO uznałoby, że pas może nie buforowy, ale pas rozrzedzonych gwarancji bezpieczeństwa obejmuje Polskę. Skoro bowiem tak, to logicznie – nie tylko w odbiorze Moskwy – każdy kraj na wschód od nas stawałby się automatycznie sferą „uprzywilejowanych interesów Rosji”. Innymi słowy – zgoda na utrzymanie statusu de facto członka drugiej kategorii NATO oznacza koniec jakiejkolwiek realnej polityki wschodniej RP. Oznacza zgodę na wasalizację i pełne podporządkowanie Rosji zarówno Ukrainy, jak i Białorusi. Przeciw takiemu scenariuszowi mogą się oczywiście zbuntować Ukraińcy i Białorusini, ale tak jak Zachód nie za bardzo chce ich wspierać dzisiaj, tak nie wesprze ich również jutro. Finlandyzacja z kolei oznacza, iż co prawda kolejna partia zostanie rozegrana za kilkanaście lat, ale równocześnie oznacza, iż gra toczy się dalej.
Tak jak utrzymanie statusu Polski jako członka drugiej kategorii NATO oznacza koniec naszych ambicji w polityce wschodniej tak i – analogicznie – uznanie Białorusi i Ukrainy nie za strefę buforową, a za sferę wpływów Rosji automatycznie oznacza, iż Polska staje się strefą buforową, terytorium o które toczy się gra. Polityka wschodnia oraz nasz statut są bowiem sprzęgnięte ze sobą. Polityka wschodnia i nasz status w NATO to tak naprawdę dwie strony tego samego medalu. Klęska jednego pociąga za sobą osłabienie drugiego. Z punktu widzenia naszych interesów kluczowe jest więc, aby Zachód układając się z Rosją, nie oddał jej Mińska i Kijowa. W dającej się przewidzieć przyszłości nie osiągniemy tych ambitnych celów, które sobie zakładaliśmy, ale sam fakt, iż będziemy mogli dalej toczyć grę oznaczać będzie, iż rosyjska próba neosowieckiej rekonkwisty natrafiać będzie na przeciwdziałanie choć trochę dalej od naszych granic.
Na dziś wszystkie scenariusze, poza tym najbardziej dla nas optymistycznym, są nadal realne. O ile oczywiście polscy politycy, b. ministrowie, analitycy i media czy to z bojaźni, czy dla doraźnych korzyści nie będą godzić się na rozwiązania dla nas niekorzystne na etapie, gdy te są jeszcze tylko balonami próbnymi. Konieczne jest też zrozumienie przez wspomnianych wyżej polityków i analityków faktu, iż na Zachodzie mamy do czynienia co prawda z sojusznikami, ale są to sojusznicy, z którymi w pewnych sprawach mamy sprzeczne interesy.
Najbardziej przykre byłoby skądinąd, gdyby nasi zachodni partnerzy zdołali bez szczególnego wysiłku wmówić nam, że oferując nam niewiele dają nam wszystko, co możliwe. Smutnym paradoksem byłoby, gdyby zamiast UE dwóch prędkości, którą nas latami straszono okazało się, że powstało NATO dwóch prędkości. NATO, które nam pomoże, o ile tylko zdąży do nas dojechać, dolecieć i dopłynąć. O ile brytyjskie, niemieckie i francuskie czołgi mają odpowiednią „prędkość” by dojechać choć do linii Wisły. Czy mając gwarancje bezpieczeństwa drugiej kategorii możemy na to liczyć? Trawestując marszałka Piłsudskiego, który na słowa francuskiego ministra zapewniającego, że Francja nie ustąpi Niemcom w sprawie Polski, odparł: „Nie, nie, niech mi Pan wierzy, ustąpicie, na pewno ustąpicie” można by powiedzieć „nie, nie, na pewno nie zdążycie”. I dlatego właśnie musimy mieć te siły u nas.
Źródło: Ośrodek Studiów Strategicznych