KOMENTARZ
dr Łukasz Kister
Demokratyczny świat robi wszystko by uzbrojenie nie trafiało do niekontrolowanego obiegu. Każde – nawet to „bezużyteczne” dla wojska, staje się „łakomym kąskiem” dla różnego rodzaju organizacji terrorystycznych czy grup przestępczych. Tymczasem nasza rządowa instytucja sprzedaje prywatnemu przedsiębiorcy ponad 150 zestawów rakietowych, łamiąc przy okazji międzynarodowe traktaty ws. handlu bronią. Nie jest to jednak jedyny przypadek, w którym urzędnicy Agencji Mienia Wojskowego dość swobodnie podchodzą do tego tematu.
Wszyscy zajmujemy się tematem wielkiej (nieudanej) modernizacji naszej armii, w sytuacji gdy pod jej „przykryciem” z powodzeniem przeprowadzane są bardzo ciekawe kontrakty na sprzedaż wycofywanego sprzętu wojskowego. Za bardzo pojemnym terminem „utylizacji” kryje się wielomilionowy biznes niekontrolowanego handlu uzbrojeniem. Wykryte przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego przestępstwo przy sprzedaży wyrzutni przeciwlotniczych „Strzała 2M” jest tylko „studium (jednego) przypadku” patologii, która od lat trawi sferę wojskową naszego państwa.
Zacznijmy od tego, że Siły Zbrojne przekazując niepotrzebne uzbrojenie formalnie pozbywają się problemu, praktycznie nie interesując się tym, co dalej będzie się z nim działo. Dalej już wszystko pozostaje w dyspozycji „małego księstwa” jakim przez lata stała się Agencja Mienia Wojskowego. Pozostające w jej dyspozycji mienie o wielkiej wartości powoduje, że kolejne rządy nie były „zainteresowane” zmianami. Jest to więc instytucja, w której cele ekonomiczne – choć nie zawsze zysk, o czym dalej – zupełnie przysłoniły kwestie bezpieczeństwa, a może nawet zdrowego rozsądku. Doprowadziło to do takiej patologicznej sytuacji, w której rakiety przeciwlotnicze wystawione zostały na sprzedaż, tak jakby to były starego wzoru mundury.
Tłumaczenie, że nabywca wypełnił wszelkie krajowe wymagania prawne, umożliwiające mu nabycie uzbrojenia jako uzasadnienie dla swoich działań jest kuriozalne. Sprzedaliśmy i już nas nie interesuje co przedsiębiorca prywatny zrobi z zakupionym śmiercionośnym sprzętem wojskowym. To tak, jak sprzedawca „antyradarów”, który informuje klienta o zakazie ich używania w kraju, by dopełnić obowiązków prawnych. Ciekawe czy urzędnicy zadali sobie pytanie: po co prywatny przedsiębiorca kupuje zestawy rakietowe? Cele kolekcjonerskie nie wchodzą tu chyba w rachubę? Szczególnie w odniesieniu do faktu, że sprawa „wypłynęła” w związku z chęcią odsprzedaży tych rakiet do innego prywatnego podmiotu z Czech. Trudno się jednak dziwić takiej postawie Agencji Mienia Wojskowego skoro nadzorujący ją resort obrony narodowej nie widzi w tej sytuacji żadnego problemu. Pomijając już aspekty zgodności z prawem, tłumaczenia Ministra, że sprzedane uzbrojenie nie ma „cech użytkowych” i nie da się nim „zestrzelić nawet wróbelka”, nie jest jednak zabawne. Być może nie dla naszej armii, ale czy dla terrorystów czy przestępców również? Takie słowa w ustach tak ważnego polityka, i po upływie zaledwie kilku miesięcy od strącenia samolotu pasażerskiego przez prorosyjskich separatystów, wywoływać powinno nie małą konsternację.
Jak dobrze, że jednak ABW i Prokuratura nie podzielają ministerialnego optymizmu. Sprawa tych rakiet przypomniała inne równie ciekawe postępowanie z wycofywanym uzbrojeniem. A mianowicie, zawarty z firmą Wtórplast z Bielska Białej kontrakt na utylizację prawie 10 tys. sztuk amunicji artyleryjskiej. Pierwszym, jeszcze zabawnym elementem tej sprawy jest fakt, że zwycięzca przetargu postanowił zapłacić Agencji za przekazane pociski. W sytuacji gdy samo postępowanie, jak również pozostałe oferty nastawione były na odwrotną płatność, i to a poziomie kilkudziesięciu milionów złotych. Dalej już musiało być gorzej. Gdy okazało się, że AMW nie posiada obowiązkowej dokumentacji bezpieczeństwa sprzedawanej amunicji, nie zrażony tym przedsiębiorca postanowił na własny koszt zlecić jej badanie. Wydłużyło to możliwy termin odbioru zakupionych pocisków, co skrupulatnie wykorzystała Agencja rozwiązując kontrakt z uwagi na to, że nie dotrzymano terminu określonego w umowie. Także i w tej sprawie urząd państwowy stoi na stanowisku, że nie dotyczą go ratyfikowane przez Polskę traktaty międzynarodowe, tym razem ws. transportu materiałów niebezpiecznych, a stare materiały wybuchowe o nieznanym stanie dalej zalegają w magazynach wojskowych.
Wszystko to może i okaże się zgodne z „literą” prawa, ale czy z interesem państwa i jego bezpieczeństwem, bo z rozumem i racjonalnością nie ma to nic wspólnego.