To czego dziś brakuje, to nie kapitału czy technologii, tylko woli politycznej! Często zapominamy, że II Rzeczpospolita, kraj o dużo mniejszych możliwościach finansowych niż współczesna Polska, zdołała zbudować od podstaw Gdynię czy Centralny Okręg Przemysłowy. Każdy z tych projektów był porównywalny finansowo z budową dużej elektrowni jądrowej. A przecież w PRL, będącym państwem na skraju upadku i z niewydolną gospodarką nakazowo-rozdzielczą, także budowano elektrownię jądrową. W momencie likwidacji w 1990 roku, EJ Żarnowiec była zaawansowana w 40%, a zaplecze socjalne nawet w 90%. Choć budowana wolno jednak bardzo solidnie, znacznie solidniej niż analogiczna elektrownia na Słowacji, jak twierdzą świadkowie – pisze mgr inż. Jerzy Lipka, przewodniczący Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.
Oczywiście Elektrownia Jądrowa Żarnowiec mogła zostać ukończona i uruchomiona, dając przy czterech blokach WWER-440 o mocy brutto 467 MW każdy około 12 TWh energii elektrycznej rocznie. Jeśli zostałaby ukończona, to prócz korzyści z jej codziennej pracy, uniknęlibyśmy braków energii i 20. stopnia zasilania w lecie 2015 roku. Pomorze, które dziś ma najdroższą w Polsce energię, miałoby ją produkowaną najtaniej i w sposób ekologiczny. Czego zabrakło? Politycznej odwagi u ludzi rządzących wówczas Polską, jak i wyczucia dla polskiej racji stanu.
I nie jest prawdą to, co niektórzy polscy politycy powtarzają na różnych energetycznych spotkaniach międzynarodowych, gdzie jest mowa o emisjach z tego sektora. Nikt z zewnątrz nie blokował rozwoju atomu w Polsce. Blokowały go natomiast wewnętrzne układy i grupy interesu, które miały prymat nad interesem społecznym. PRL nie mógłby się zapewne pozbyć ze swojego terytorium wojsk radzieckich. Nie mógł też samodzielnie posiadać broni jądrowej. W takim sensie nie było to państwo suwerenne. Jednak elektrownie atomowe mógł swobodnie budować, jak robiły to inne „demoludy”. Tym bardziej III RP mogła to robić. Zrzucanie skutków własnych złych wyborów na innych jest niesmaczne.
Czytając artykuł autorstwa Pana Wojciecha Myśleckiego, doradcy premiera, prezesa Global Investment Corporation, przypominają mi się tamte czasy. Każdy pretekst jest dobry, by przerwać prace nad Programem Polskiej Energetyki Jądrowej, którego realizacja jest postrzegana ze strony dużej części środowisk związanych biznesowo i finansowo z OZE jako konkurencyjne zagrożenie.
Co ciekawe, Pan Myślecki przedstawia siebie jako zwolennika energetyki jądrowej. Jednocześnie stara się przeciwstawić nowe typy małych reaktorów modułowych samochłodzących tym większym, argumentując, że należy „czekać” na nową technologię. Przy tym wie on doskonale, że oznacza to, iż Polska nie będzie miała żadnej elektrowni jądrowej przez długi czas. Reaktory modułowe muszą być bowiem wpierw dopuszczone do eksploatacji na terenie Unii Europejskiej. Natomiast przez ten czas nasz kraj skazany będzie na węgiel, stopniowo wypierany przez układ gazowo-odnawialny. Jeden monopol będzie zastępowany innym. Co gorsza, obniżenie emisji do poziomu do jakiego się zobowiązaliśmy, będzie niemożliwe. I nie chodzi tylko o zobowiązania dotyczące CO2. Dużo groźniejsze są emisje rtęci, benzopirenu lub tlenków siarki i azotu, a także pyłów. Elektrownie gazowe stanowić będą, jeśli chodzi o emisję CO2 czy NOx, konkurencję dla węglowych. Tym samym trzeba będzie zamknąć więcej jednostek węglowych niż przy wariancie z elektrownią jądrową.
Lecz co najważniejsze, stwierdzenia Pana Wojciecha Myśleckiego, że jakoby nie było dostępnej sprawdzonej technologii jądrowej możliwej do zastosowania w Polsce już teraz, mijają się z prawdą. Niedawno portale energetyczne doniosły, że w Chinach trwa załadunek paliwa do reaktora technologii Westinghouse, który już wkrótce zostanie uruchomiony. Wcześniej również w Chinach załadowano paliwo do innego reaktora III generacji EPR. W tej chwili praca reaktora jest koordynowana z siecią i stopniowo dochodzić on będzie do pełnej mocy. W związku z tym dlaczego Pan Wojciech Myślecki idzie w sukurs lobbystom od wiatraków i paneli słonecznych próbującym wszelkimi sposobami zatrzymać polski program jądrowy?
Ciągłe powoływanie się przy tym na przykład fiński czy brytyjski staje się wręcz mdłe. W obu przypadkach mieliśmy do czynienia z reaktorami prototypowymi, a wtedy koszty są najwyższe. W przypadku Polski będą to reaktory, które już gdzieś na świecie pracują. W Finlandii nadzór jądrowy mógł zmieniać wymogi w trakcie trwania inwestycji i czynił to, opóźniając ją o lata. Samą inwestycję prowadziła firma Areva, która jako producent reaktorów nie miała w tym żadnego doświadczenia! Natomiast Wielka Brytania w wyniku wcześniejszych zaniedbań miała problemy z dostarczeniem gospodarce wystarczających ilości energii i to powodowało, że pole manewru rządu było niewielkie i trzeba było się spieszyć. Stąd brak przetargu, mechanizm różnicowy i stosunkowo wysoka cena energii w nim ustalona.
Żaden z tych przypadków nie zachodzi w Polsce, lecz gdy będziemy dalej zwlekać, sytuacja brytyjska może się u nas powtórzyć, bo już dziś zaczyna brakować energii i trzeba ją importować z zagranicy. Ponadto czeka nas odstawienie i likwidacja po 2020 roku najstarszych jednostek węglowych, których sprawność i efektywność drastycznie spada. Wreszcie otwieranie nowych odkrywek węgla brunatnego napotyka na ogromny społeczny opór, a przy polityce klimatycznej UE korzystanie z tego surowca będzie coraz mniej opłacalne.
Zapowiadany przełom w energetyce wiatrowej i słonecznej, jeśli chodzi o magazynowanie energii na większą skalę, jest bardziej w sferze propagandy medialnej przeciwników atomu niż w rzeczywistości technicznej. Przy czym propagandziści OZE nigdy nie mówią tego głośno, że biorąc pod uwagę produkcję energii w ciągu całego roku, a nie tylko jakiegoś określonego dnia, jej większość jest produkowana w elektrowniach wspierających energetykę wiatrową i słoneczną, a nie z wiatru czy słońca! To gorzka prawda, która skazałaby nas wkrótce na dużo większy niż teraz import gazu ziemnego dla nowych bloków gazowych służących wsparciu OZE. Gdzie energetyczna niezależność? Gdzie rzekoma bezemisyjność OZE, skoro spalanie gazu lub biomasy jest emisyjne?
Po roku 2030 spodziewany jest drastyczny wzrost cen uprawnień do emisji CO2, co będzie nas kosztować lekko licząc kilka miliardów złotych rocznie. Podnoszony argument braku kadr dla energetyki jądrowej to tylko rezultat i skutek braku jednoznacznych rządowych decyzji w kwestii polskiego atomu, a nie jakieś zjawisko, które zachodzi samoistnie. Te kadry wykruszają się poprzez wyjazdy za granicę specjalistów kształconych przez polskie uczelnie techniczne. Wyjazdy spowodowane tym, że w kraju wskutek takich, a nie innych decyzji (brak decyzji to też decyzja) ludzie ci nie mają perspektyw na dalszą praktyczną naukę i zatrudnienie w zawodzie. Sytuację można ustabilizować właśnie jednoznaczną rządową decyzją dotyczącą rozwoju atomu.
Jest jeszcze jeden powód, dlaczego z polskim atomem należy się spieszyć, nie odkładając decyzji na lata. W tej chwili ilość inwestycji w energetykę jądrową na świecie stopniowo rośnie, lecz jeszcze można wynegocjować od firm zajmujących się tego typu budowami stosunkowo dobre warunki. Za kilka lat zacznie się boom inwestycyjny, wolnych mocy produkcyjnych będzie mniej i uzyskanie dobrych warunków również będzie trudniejsze. Do budowy elektrowni jądrowych przymierzają się kraje arabskie, kraje Europy Środkowo-Wschodniej, USA, Turcja, RPA czy nawet Australia.
Dlatego przetarg w Polsce na wybór technologii należy otworzyć już teraz i negocjować z silnej pozycji w dobrym momencie. Odwlekanie w czasie tylko zwiększy koszty. Nie popełniajmy błędów, które już kiedyś popełnili inni i dziś za to płacą. Przykładem są Niemcy czy Dania, dwa kraje o najwyższych w Europie cenach energii dla indywidualnych odbiorców i mocno dotowanych przez budżety tych państw odnawialno-ideologicznych eksperymentów[Nie wiadomo do czego odnosi się ta część o odnawialno-ideologicznych eksperymentach. Brak powiązania w zdaniu.] (Niemcy ponoszą 30 mld euro wydatków w ciągu roku). Bądźmy wreszcie mądrzy przed szkodą.