KOMENTARZ
Bartosz Marcinkowski
New Eastern Europe
Coraz więcej sygnałów wskazuje na to, że Sojusz Północnoatlantycki (NATO) zdecyduje się na stałą obecność wojskową na wschodniej flance, niezależnie jak nazwane będzie to w oficjalnych komunikatach. Tym samym, ostatnie miesiące prezydentury Baracka Obamy, podobnie jak miało to miejsce w przypadku jego poprzednika, rozbudzają w Polsce duże nadzieje na zwiększenie poziomu bezpieczeństwa w regionie. Jeśli te nadzieje staną się rzeczywistością, będzie to sukces polskiej dyplomacji oraz dowód, że NATO wyszło z konfliktu rosyjsko-ukraińskiego wzmocnione. Zgodnie z oficjalnymi zapowiedziami, decyzja o zwiększonej obecności wojskowej NATO może zapaść 10 lutego na zaplanowanym na ten dzień szczycie Ministrów Obrony Narodowej państw Sojuszu.
Stała rotacja, stała obecność
W kontekście stacjonowania wojsk NATO w państwach Europy Środkowo-Wschodniej najczęściej pojawiający się termin to „stała rotacja”, co de facto oznacza permanentną obecność wojsk sojuszu na terytorium Polski i innych państw regionu. Jest to przełom, bowiem do tej pory, w myśl porozumienia NATO-Rosja z 1997 roku, sojusz unikał większego zaangażowania w Europie Środkowo-Wschodniej (EŚW) w obawie przed reakcją Moskwy. W Europie takiemu rozwiązaniu szczególnie przeciwne były Niemcy, jednak ich stanowisko również ulega zmianie. W dużej mierze jest to odpowiedź na agresywną politykę zagraniczną Rosji, jednak należy docenić również wytężone starania Warszawy.
Zarówno Prezydent Andrzej Duda jak i obecny rząd kontynuują w tym zakresie zabiegi Tomasza Siemoniaka, przyjmując jednak inną taktykę. Warszawa kładzie dziś nacisk na to by EŚW mówiła w sprawie obecności sojuszu w regionie jednym głosem, starając się przeważyć stanowisko niechętnych temu stolic. Poprzedni rząd priorytetowo traktował relacje z Niemcami, obecny – mimo częstych kontaktów z Berlinem – w kwestii obronności skoncentrował się na szukaniu zrozumienia dla swoich postulatów na wschodniej flance.
Pierwsze rezultaty są widoczne. Tomas Prouza, czeski minister ds. europejskich, wyraził niedawno zdecydowane poparcie dla zwiększenia zaangażowania NATO w regionie, pomimo iż, jak powiedział: „Czechy nie odczuwają takiej potrzeby.” W podobnych kategoriach należy rozpatrywać spotkanie głów państw wschodniej flanki NATO, które odbyło się w listopadzie 2015 roku w Bukareszcie. W dużej mierze dzięki woli Warszawy, EŚW zaczęła wywierać coraz większą presję na sojusz, by wzmocnić zdolności obronne wschodniej flanki. Z pewnością trudniej zignorować głos Warszawy, jeśli jest on wsparty przez kilkanaście innych państw NATO. W polityce zagranicznej obecnego rządu NATO zajmuje centralne miejsce, w niedawnym expose ministra Waszczykowskiego sojusz był odmieniany przez wszystkie przypadki niemal 50 razy.
Nadzieje na większą obecność wojskową sojuszu w EŚW rozbudzają nie tylko polscy politycy. Po spotkaniu z Andrzejem Dudą 19 stycznia, sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg zapowiedział, że „ufa, iż po lipcowym szczycie będzie więcej sojuszu w Polsce niż kiedykolwiek wcześniej.” Wiele wskazuje na to, że sojusz w swoich deklaracjach zaszedł na tyle daleko, że zaniechanie planów wzmocnienia wschodniej flanki – niezależnie od ich formy – jest trudne do wyobrażenia.
Obama wchodzi w buty Busha
Należy jednak zawsze brać pod uwagę scenariusz, w którym z tej dużej natowskiej chmury spadnie mały deszcz. USA zamierzają w 2017 przeznaczyć 3,4 mld dolarów na zwiększenie wojskowego zaangażowania w Europie. Co warto podkreślić, budżet ten został podniesiony z poziomu 789 mln dolarów i oznacza przełom. Podobny entuzjazm towarzyszył planom budowy elementów tarczy antyrakietowej w Polsce i w Czechach pod koniec prezydentury Georga W. Busha. Obama wycofał się z projektu po objęciu władzy i przyjął ugodową politykę względem Rosji. Dziś realia geopolityczne wyglądają inaczej, a Obama zdaje się wchodzić w buty Busha. Nie ma co udawać, że obecność NATO w EŚW zależy tylko od postawy Warszawy. W rzeczywistości zależy to niemal wyłącznie od Waszyngtonu, a polska dyplomacja może oczywiście pełnić ważną rolę wspierającą. Bezpieczeństwo Polski i EŚW leży więc przede wszystkim w rękach przyszłego prezydenta USA. Co wiadomo już teraz, ewentualna wygrana Donalda Trumpa bądź Berniego Sandersa będzie złą wiadomością dla Polski.
Innym zagrożeniem dla bezpieczeństwa EŚW byłby reset w relacjach z Rosją. Jak długo Rosja prowadzi agresywną politykę zagraniczną nastawioną na konfrontację z Zachodem, tak długo usprawiedliwiona będzie obecność NATO w EŚW. W ten sposób, paradoksalnie, Putin wzmacnia na swój sposób sojusz i stwarza szansę na realne wzmocnienie zdolności obronnych państw EŚW, w tym Polski.
Na razie intensywne zabiegi polskiego rządu i prezydenta na rzecz zwiększenia obecności wojskowej NATO w EŚW należy oceniać pozytywnie. Pozostaje jednak kwestią otwartą na ile decyzja sojuszu o zwiększeniu zaangażowania w regionie jest wynikiem zabiegów polskiej dyplomacji, a na ile decyzją podyktowaną koniecznością odstraszenia Rosji, która zapadłaby niezależnie od tego, kto rządzi w danej chwili w Polsce. Inną sprawą jest czy warto aż tyle energii poświęcać na dyskusje o bezpieczeństwie z innymi państwami EŚW, które i tak mają podobne do polskiego stanowisko. Z pewnością Warszawa nie powinna rezygnować z bliskiej współpracy z Berlinem, który główne zagrożenie dla bezpieczeństwa europejskiego widzi dziś w nieco inny sposób niż Polska. Stwarza to okazję jakiej dawno nie było, w której Polska może pomóc Niemcom w złagodzeniu negatywnych skutków kryzysu migracyjnego w zamian za zmniejszenie oporu Berlina wobec stałej obecności NATO w EŚW.