Na rynku energetycznym i zbrojeniowym w 2022 roku wyrósł nieco zaskakujący gracz, który rzucił wyzwanie tradycyjnie dominującym na polskim podwórku Amerykanom. Czy Korea to alternatywa, czy lewar w negocjacjach z Amerykanami w wielu obszarach? – zastanawia się Mariusz Marszałkowski, redaktor BiznesAlert.pl.
Gorączkę amerykańską zastąpiła koreańska
Nic bardziej nie rozpalało komentatorów branży zbrojeniowej w ostatnich miesiącach, jak śledzenie kolejnych doniesień dotyczących potencjalnych kontraktów na zakup sprzętu wojskowego z Korei. Po amerykańskiej gorączce zakupowej raptem przyszło nam obserwować gorączkę zakupów w Korei.
Relacje gospodarcze Polski i Republiki Korei są długie, i wcale nie zaczęły się w ostatnich miesiącach. Dość wspomnieć, m.in. o udziale koreańskiego Daewoo już w latach 90. w procesie prywatyzacji żerańskiej Fabryki Samochodów Osobowych, czy budowie zakładu produkcji AGD przez koncern LG. W ostatnich latach współpraca gospodarcza rosła. W 2014 podpisano umowę na dostawę koreańskich podwozi pochodzących z armatohaubicy K9 na potrzeby budowy AHS Krab. Co warte podkreślenia, nie zakupiono wtedy samych podwozi, ale i licencję na ich produkcję w zakładach Huty Stalowej Woli, producenta AHS Krab. W 2016 roku rozpoczęła się z kolei budowa największej na świecie fabryki baterii elektrycznych do samochodów, która ma produkować ponad milion baterii samochodowych rocznie. Zgodnie z danymi NBP z 2021 roku łączna wartość wszystkich inwestycji koreańskich w Polsce przekracza 3 mld euro, a w Polsce działa ponad 550 koreańskich firm.
Jednak to, co widzimy w kontekście relacji gospodarczych z Koreą w ostatnich miesiącach nie jest nawet ewolucją. To rewolucja, zwłaszcza, że dotyczy on właściwie dwóch branż.
Amerykański hegemon
W kontekście zbrojeniowym Polska od lat silnie stawiała na współpracę wojskową z USA. Pierwsza przyczyna jest czysto praktyczna – budowa nowoczesnych sił zbrojnych opartych o nowoczesny i sprawdzony bojowo sprzęt wojskowy. Ameryka jako państwo często zaangażowane w różnego rodzaju działania zbrojne posiada technologie i sprzęt, który został wypróbowany i przetestowany w praktyce. To zawsze premiowało sprzęt „made in USA” nad nowoczesnym, acz często przetestowanym jedynie teoretycznie sprzętem pochodzącym od innych dostawców. Stany Zjednoczone jako państwo, które wydaje najwięcej na świecie na swoje siły zbrojne mają fundusze i możliwości do tworzenia nowoczesnych rozwiązań na potrzeby sił zbrojnych. Drugi powód stojący za wyborem Amerykanów jako dostawców sprzętu wojskowego w procesie modernizacji polskiej armii ma charakter czysto polityczny. To USA uważane są za gwaranta naszego bezpieczeństwa. Stany Zjednoczone są uznawane za najbardziej wiarygodnego sojusznika w kontekście zagrożeń dla naszego państwa płynących ze Wschodu. Trzeba również pamiętać o sile samych koncernów amerykańskich, które na różnych płaszczyznach zachęcają decydentów do swoich produktów. Ten aspekt nie jest bez znaczenia w dyskusji o wyborze tego czy innego sprzętu wojskowego. Lobbing i marketing to coś, w czym amerykańskie firmy doskonale się odnajdują i często wykorzystują do osiągania swych celów.
Intensyfikacja zakupów sprzętu z USA nastąpiła po wygranych przez Zjednoczoną Prawicę wyborach w 2016 roku. O ile wcześniej modernizacyjny tort dzielony był w proporcji mniej więcej jedna trzecia dla europejskich dostawców a dwie trzecie dla USA, o tyle nowy rząd zdecydowaną większość zagranicznych zakupów sprzętu wojskowego skierował do firm amerykańskich. Przykładem mogą tutaj być, m.in. zakup czołgów M1A1 SEP v3, samolotów F-35, wyrzutni rakiet M140 HIMARS, systemów OP-RAK Patriot, czy kilkukrotne zakupy różnego rodzaju amunicji lotniczej, m.in. na potrzeby samolotów F-16. W dalszej kolejności planowane są zakupy śmigłowców czy dużych bezzałogowców klasy MALE np. MQ-9 Reaper.
Zakupy w USA, bez odpowiednich przetargów, negocjacji i transferu technologii były często krytykowane zarówno przez opozycję jak i środowisko ekspertów branży zbrojeniowej. Stronie rządowej zarzucano brak odpowiedniej weryfikacji sprzętu w ramach konkurencyjnych postępowań, czy brak odpowiedniego stopnia polonizacji, czyli udziału polskiego przemysłu zbrojeniowego w realizacji zamówień obronnych na rzecz polskiej armii.
Brak polonizacji oznacza, że środki przeznaczone na modernizację wojska zostaną wytransferowane poza Polskę, bez ewentualnego przełożenia na rozwój gospodarczy naszego kraju. Amerykanie znani są z rygorystycznego podejścia do kwestii transferu technologii. Polska natomiast ma negatywne doświadczenia z zaangażowania amerykańskich firm zbrojeniowych w procesach offsetowych. Tutaj za koronny przykład służy krytycznie oceniony przez NIK proces realizacji offsetu mający trafić do Polski po zakupie myśliwców F-16. Warto podkreślić, że tamten wybór poprzedzony był konkurencyjnym przetargiem i pisemnymi zobowiązaniami. W ostatnich umowach mało jest pisemnych zobowiązań, natomiast znacznie więcej deklaracji, które ostatecznie często kończą się jedynie na słowach.
Koreański szach?
W ciągu ostatniego półtora roku zaczęto nieśmiało wspominać o Korei jako potencjalnym kierunku współpracy zbrojeniowej. W tym kontekście często padał segment pancerny z czołgiem K2 na czele. W tym czasie odbyło się kilka wizyt przedstawicieli MON, na czele z wiceministrem Marcinem Ociepą. Jednak prawdziwy „przewrót kopernikański” zadział się w tej materii po inwazji Rosji na Ukrainę. W kilka miesięcy po napaści Rosji coraz częściej zaczęły się pojawiać materiały, za sprawą mediów koreańskich, wieszczące rozpoczęcie szerokiej współpracy gospodarczej z Koreą. Plotki i przecieki medialne zmaterializowały się pod koniec lipca, kiedy MON podpisał wraz przedstawicielami koreańskiego przemysłu zbrojeniowego umowę ramową dotyczącą pozyskania około tysiąca czołgów K2 (w wariancie K2 oraz K2PL – spolonizowanej i produkowanej w Polsce wersji koreańskiego czołgu), ponad 680 armatohaubic K9 (w wariancie K9A1 i K9PL) oraz 48 samolotów szkolno-bojowych FA-50. Odpowiednie umowy wykonawcze podpisano pod koniec sierpnia na dostawę pierwszych 180 czołgów K2 oraz 212 haubic samobieżnych K9. Ponadto, MON zakupił pakiet „dziesiątek tysięcy sztuk amunicji kalibru 155 mm”. Łączna wartość obu kontraktów przekracza ponad 6 mld dolarów netto. Również w sierpniu zawarto umowę wykonawczą na kwotę 3 mld dolarów na zakup samolotów FA-50. To jednak nie zakończyło zakupów zbrojeniowych w Korei.
Pod koniec października MON podpisał umowę ramową na zakup 288 wyrzutni rakiet K239 Chunmoo wraz z dwoma rodzajami amunicji – kalibru 239 mm o zasięgu ok. 80 km i rakietami balistycznymi kalibru 600 mm o deklarowanym zasięgu 290 km. Pierwsza umowa wykonawcza na dostawy 218 wyrzutni rakiet K239 została podpisana 4 listopada. Harmonogram zakłada dostawy pierwszego dywizjonu (18 pojazdów-wyrzutni) już w 2023 roku. Całość umowy ma zostać zrealizowana do 2027 roku i mieć wartość 3,5 mld dolarów netto.
W przestrzeni medialnej pojawiają się spekulacje, że to nie koniec zakupów uzbrojenia w Korei. W kolejce mają stać między innymi ciężkie bojowe wozy piechoty AS-21 Redback, kołowe pojazdy opancerzone K808, które miałyby zastąpić/uzupełnić flotę KTO Rosomak, a także pomostową wersję okrętów podwodnych w ramach projektu Orka.
Harmonogram, głupcze!
Inwazja Rosji na Ukrainę radykalnie przyśpieszyła proces modernizacji wojska, ale także zmieniła akcenty. Polska wspomogła Ukrainę w licznego rodzaju sprzęt wojskowy. Oficjalne danie nie są znane, ale nieoficjalnie wiadomo, że przekazaliśmy i przekazujemy systemy artyleryjskie (np. 122 mm 2S1 Goździk, czy rakietowe 122 mm BM-21 Grad czy nowoczesne AHS Krab), bojowe wozy piechoty, czołgi T-72M/1R, oraz innego rodzaju sprzęt wojskowy. Aby pokryć braki, MON zdeterminowany jest do szybkich uzupełnień przekazanego sprzętu. Szybka realizacja zamówień nie jest jednak możliwa w przypadku sprzętu produkcji amerykańskiej. Dla porównania 20 (18 „bojowych” plus 2 do szkolenia) M142 Himars, na które umowy zostały podpisane w lutym 2019 roku mają trafić do Polski dopiero w 2023 roku – cztery lata po podpisaniu kontraktu. W tym czasie, w ciągu niespełna roku mamy otrzymać 18 „koreańskich MLRS-ów” czyli K239. Sytuacja jest podobna w przypadku czołgów. Pierwsze koreańskie K2 trafią do Polski jeszcze w 2022 roku (pierwotnie miały to być czołgi przeznaczone dla armii republiki Korei) podczas gdy pierwsze Abramsy (w docelowej wersji Sep v3) z kontraktu podpisanego w kwietniu 2022 roku mają trafić do Polski dopiero w 2025 roku. Tak długie okresy realizacji kontraktów przez amerykańskie firmy stoją w sprzeczności z planami MON, który deklaruje „od razu” zwiększyć potencjał Sił Zbrojnych RP.
Koreańczycy też są nadzieją dla polskiego przemysłu obronnego. W związku z tym, że ich pozycja na światowym rynku zbrojeniowym jest słabsza i mniej ugruntowana od koncernów amerykańskich, ich elastyczność negocjacyjna jest inna, bo daje większą szansę na realny rozwój krajowej branży zbrojeniowej. HSW ma raczej pozytywne doświadczenia ze współpracy z koreańskim partnerem przy polonizacji podwozia pod AHS Krab. Perspektywy transferu technologii produkcji, m.in. pocisków rakietowych do systemu K239, czy elementów czołgów K2 czy rozwoju branży lotniczej w oparciu o transfer technologii przy budowie FA-50 wydają się atrakcyjne dla rozwoju gospodarczego Polski. Potencjał ten jest znacznie większy niż w przypadku ewentualnej współpracy z Amerykanami.
Czy koreański lewar jest realny?
O ile w przypadku zbrojeniówki, możemy powiedzieć, że dzieje się dużo i są to konkrety to w przypadku energetyki takiego odczucia, póki co mieć nie można. Owszem, podpisano list intencyjny pomiędzy ZE PAK, PGE i KHNP w sprawie budowy elektrowni jądrowej w Pątnowie, jednak na chwilę obecną pozostaje sporo niewiadomych. Nie wiemy niczego o zakresie inwestycji, jej harmonogramie czy finansowaniu. Te mają zostać przedstawione do końca roku. Warto przypomnieć, że PGE jeszcze do niedawna posiadała swoją spółkę odpowiedzialną za budowę elektrowni jądrowej, która ostatecznie została wykupiona przez skarb państwa. Dlaczego zatem teraz nagle państwowy koncern miałby chcieć budować we współpracy z koncernem Zygmunta Solorza elektrownię jądrową w Pątnowie?
Koreańczycy w atomie wydają się atrakcyjnym partnerem, tak jak i w przypadku kontraktów zbrojeniowych mogą być bardziej zdeterminowani od pozostałych – francuskich i amerykańskich oferentów, a przez to znacznie bardziej elastyczni pod kątem ewentualnych kwestii transferu technologii czy finansowania. Jednak już teraz pojawiają się pewne czarne chmury związane, m.in. z roszczeniami amerykańskiego Westinghouse ws. technologii reaktorów APR1400, rozwijanych przez koreańskie KHNP. KHNP nie pomaga również perspektywa energetyki jądrowej w samej Korei w przyszłości, która w zależności od preferencji politycznych, ma różne podejście do realizacji projektów jądrowych w tym państwie.
Często w przypadku przewag oferty koreańskiej wymieniane jest to, co mogło zaważyć w przypadku kontraktów zbrojeniowych, a więc czas realizacji inwestycji. KHNP w założeniu ma realizować swoje projekty w ustalonym czasie i harmonogramie. Jednak trzeba pamiętać, że KHNP nigdy nie realizowało inwestycji w państwach będących w Unii Europejskiej, z bardzo rygorystycznym podejściem do kwestii, np. praw i warunków pracy pracowników, kwestii środowiskowych, wodnych, krajobrazowych i innych, w istotny sposób wpływających na tempo realizacji inwestycji. Problemy regulacyjne wewnątrz Unii często stawiają gigantyczne wyzwania samym koncernom europejskim, działającym na tym rynku od samego początku. Pewne doświadczenia, np. przy realizacji przez Koreańczyków projektów przy inwestycji w zakładzie Grupy Azoty – Polimery Police, pokazują, że nie zawsze współpraca z firmami z Korei jest usłana różami. Czasami harmonogramy i kosztorysy trzeba zmieniać również w przypadku inwestycji realizowanych przez te firmy.
Zwrot ku Korei jest atrakcyjnym sloganem, jednak nie zawsze musi oznaczać bezdyskusyjny sukces. Doświadczenia z przeszłości, m.in. zakładów FSO na Żeraniu, czy potem negocjacji dotyczących umiejscowienia fabryki samochodów koncernów Hyundai/Kiaw Polsce w 2004 roku (ostatecznie fabryka została zbudowana na Słowacji) czy realizacja niektórych inwestycji w Polsce przez podmioty z Korei nakazują ostrożny optymizm w podejściu do relacji z tym państwem. Bez względu na to, warto negocjować i rozmawiać z firmami z Korei. Zapewne wielu top menadżerów z np. firm amerykańskich, teraz dwa razy zastanowi się nad powiedzeniem „nie” w stosunku do polskich propozycji, kiedy w kolejce do gabinetu będzie stał przedstawiciel koreańskiego biznesu. Alternatywa zawsze jest korzystna, nawet jeśli nie traktujemy jest jako pewnik.
Jakóbik: Atomowa dobudówka Polski, czyli kimchi oprócz burgera?