icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Michalak: Rozszczelnienie amunicji zatopionej w Bałtyku może doprowadzić do ogromnych szkód (ROZMOWA)

– W ocenie ekspertów Komisji Helsińskiej, jak i tych biorących udział w różnych bałtyckich projektach, jeżeli jakieś środki wyciekną, to właśnie iperyt siarkowy. I to jest największe zagrożenie. Praca, która będzie miała na celu oczyszczenie całego Morza Bałtyckiego z broni chemicznej, to według mnie wysiłek na co najmniej 20 lat – powiedział ekspert w dziedzinie zatopionej na Bałtyku broni chemicznej kmdr por. dr hab. Jarosław Michalak w rozmowie z BiznesAlert.pl.

BiznesAlert.pl: Jaka broń została zatopiona na Bałtyku i dlaczego?

Jarosław Michalak: W Morzu Bałtyckim zatopiono zarówno broń chemiczną jak i bojowe środki trujące. Cała idea przyświecająca ich zatapianiu była taka, że w porozumieniach poczdamskich z sierpnia 1945 roku sygnatariusze doszli do wniosku o konieczności neutralizacji arsenału broni chemicznej znalezionego na terytorium Niemiec. Rozwiązaniem było albo zasypanie, albo zatopienie. Metoda zatapiania wydawała się najprostsza, więc właśnie takie działania podjęto. Na Morzu Bałtyckim zajmowali się tym Rosjanie. Należy pamiętać, że broń chemiczna leży na dnie w kilku miejscach planety i nie jest to wyłącznie problem Bałtyku. Teraz ważne jest, jakie rodzaje broni zatopiono. Trzeba zdawać sobie sprawę, że nie wszystkie rodzaje amunicji nadają się do tego, żeby stosować w nich bojowe środki trujące. Wynika to głównie z małego kalibru, który niezdolny jest przenieść dużych ilości bojowego środka trującego, co przekłada się na jego niską skuteczność. Dlatego na dnie Bałtyku leży amunicja dużego kalibru taka jak bomby lotnicze czy pociski artyleryjskie.

Gdzie znajdują się skupiska zatopionych chemikaliów i które z nich są najgroźniejsze?

Oficjalne miejsca zatopienia amunicji chemicznej na Bałtyku to Głębia Gotlandzka wzdłuż trasy do portu Wolgast, Głębia Bornholmska oraz Ławica Rønne, między Bornholmem a Rugią. Są to oficjalne miejsca zatopienia broni chemicznej według Komisji Helsińskiej. W rejonie Głębi Gotlandzkiej zatopione zostały bomby lotnicze, pociski artyleryjskie, miny chemiczne i 200 litrowe beczki z toksycznymi substancjami. Podobnie jest w przypadku Głębi Bornholmskiej. Jeżeli chodzi o szacunkowe ilości, bo o dokładnych liczbach ciężko mówić, to w Głębi Gotlandzkiej było prawie 700  bomb lotniczych z iperytem. Pocisków artyleryjskich tylko 66. Natomiast beczek około 170, co razem daje ponad 900 obiektów. Natomiast w Głębi Bornholmskiej zatopiono około 8 tysięcy bomb lotniczych, prawie 800 pocisków artyleryjskich i 2 tysiące beczek. Szacuje się że łącznie zalega tam ponad 10,5 tysiąca obiektów.

Tak wielkie ilości broni na dnie koło wyspy Bornholm? Czyli tam, gdzie ma miejsce dość duży ruch handlowy i transportowy?

Tak, z tym że od razu zaznaczam, na oficjalnych mapach to rejony tak zwanych głębi. Są to głębokości grubo powyżej 100 metrów. Jeżeli chodzi o to, jakie rodzaje bojowych środków trujących znajdują się w zatopionych obiektach to przede wszystkim jest to iperyt siarkowy. I ze względu na jego właściwości fizyko-chemiczne i zachowanie w wodzie morskiej on jest najgroźniejszy. Oprócz tego jest tam również dichloroacetofenon i adamsyt, Clark 1, Clark 2, Tabun, iperyt azotowy czy fosgen. To są podstawowe bojowe środki trujące, które zatopiono w Morzu Bałtyckim.

Jakie jest ryzyko wycieku chemikaliów i jakie będą tego potencjalne skutki?

Odpowiedź nie jest prosta, dlatego że zależy od wielu czynników. Przede wszystkim od kondycji pojemnika, w którym znajdują się chemikalia, a w szczególności w jakim miejscu pojemnik ten leży. Czy jest to bezpośrednio przy dnie, czy jest odkryty i wystawiony na działanie prądów morskich i pływów. Czy ma kontakt z wodą, czy też ze względu na swoją masę i nanosy denne został przykryty. Jeżeli jest przykryty osadem dennym, to wtedy korpus pojemnika zachowany jest w całkiem dobrej kondycji. Natomiast jeżeli jest odkryty, to te 75 lat od czasu zatopienia powoduje, że korpus może być bardzo mocno skorodowany. Dodatkowo ryzyko potęguje fakt prowadzenia w rejonach zatopienia różnych prac podwodnych a nawet uprawiania rybołówstwa i stosowania narzędzi połowu przy dnie, mogących zahaczyć o amunicję.

Jeżeli jakieś środki bojowe jeszcze występują w amunicji, to raczej mówimy o iperytach. Ich było najwięcej. W ocenie ekspertów Komisji Helsińskiej, jak i tych biorących udział w różnych bałtyckich projektach, jeżeli jakieś środki wyciekną, to właśnie iperyt siarkowy. I to jest największe zagrożenie. Po tylu latach iperyt siarkowy, który pierwotnie jest oleistą cieczą, prawdopodobnie uległ zbryleniu. Jeżeli doszłoby do rozszczelnienia korpusu amunicji i kontaktu tego środka z wodą morską, to iperyt zacząłby się rozpuszczać. Należy jednak pamiętać, że środek ten powoli hydrolizuje, czyli bardzo wolno miesza się z wodą. Zasięg takiego skażenia jest trudny do określenia, Według niektórych śladowe ilości bojowych środków chemicznych wykrywano w osadach dennych pobieranych ponad 200 metrów od amunicji. Dotyczy to oczywiście pojedynczego egzemplarza, z bardzo małą nieszczelnością. Jednorazowe rozszczelnienie wszystkich pojemników może doprowadzić do ogromnych spustoszeń fauny i flory Bałtyku. Należy pamiętać też, że sam pojemnik może ulec przesunięciu i wyrzuceniu na brzeg, tak jak kiedyś miało to miejsce w Darłowie.

Pojawiają się głosy, mówiące że zatrucie Odry to sabotaż. Jak trudne byłoby sabotowanie arsenałów na dnie Bałtyku, gdyby ktoś chciał zdestabilizować akwen?

Moim zdaniem jest to rzecz mieszcząca się bardziej w sferze wyobraźni niż realnie możliwa. W przeciągu ostatnich 10 lat byłem uczestnikiem projektów, w których wypływaliśmy w rejony zatopienia i poszukiwaliśmy tej amunicji. W ciągu kilkunastu lat wykonaliśmy ponad 150 zanurzeń pojazdów podwodnych. Setki badań sonarowych i magnetometrycznych. I mimo tego, że znajdowaliśmy różne echa na odbiciach, to wizyjna inspekcja mówiła, że to jest krzesło, metalowy pręt czy pozostałość po kotwie rybackiej. Wyobraźnia podpowiada nam, że skoro zatopiono kilka tysięcy ton broni, to będzie ona leżała w jednym miejscu. W praktyce tak nie jest. To nie są hałdy jak na wysypisku śmieci. Ta amunicja ze względu na działanie pływów, prądów morskich, przez to że była zatopiona pojedynczymi egzemplarzami, albo czasami pakowana w drewniane skrzynie, jest rozproszona. I nie jest łatwo do niej dotrzeć. Z tego punktu widzenia trzeba by posiadać mapę, tego gdzie występują poszczególne obiekty. Takiej mapy nie ma. Ponadto jest to bardzo duża głębokość, powyżej 100 metrów jak wspomniałem wcześniej. A więc do takiego sabotażu trzeba by wykorzystać specjalistyczny sprzęt, który jest bardzo drogi. Jego użycie może być niewspółmiernie kosztowne w porównaniu do rezultatów. Jeżeli opuścimy na dno pojazd podwodny, po to tylko aby rozszczelnił bombę lotniczą i skażenie będzie miało zasięg nawet kilku mil morskich, to nie ma zupełnie sensu. Ewentualnie trzeba by wykorzystać nurków saturowanych, Jest to działanie, które natychmiast zostanie zauważone, bo wynurzanie takich nurków trwa kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin, ze względu na dekompresję. Z mojej perspektywy prawdopodobieństwo celowego sabotażu jest bardzo niskie.  

Co można zrobić w związku z zatopionym arsenałem? Czy naruszyć to co znajduje się na dnie, czy lepiej zostawić wszystko w spokoju?

Musimy to rozgraniczyć na co najmniej dwa obszary myślenia. Pierwszy to są przepisy i obwarowania prawne. Konwencja do spraw zakazu broni chemicznej i komisja która wypełnia jej postępowania w Hadze jest zdania, że nie powinno się tego w ogóle ruszać. Podobnie uważają wszystkie państwa nadbałtyckie w swoich oświadczeniach. Z drugiej strony mamy obecnie realizowany program pilotażowy, który zajmuje się próbami opracowania całej metodologii oczyszczania dna morskiego z takich zanieczyszczeń. Metodologia ta zakłada wszystko, czyli poszukiwania obiektu, identyfikację zagrożenia, które prezentuje i opracowanie technologii bezpiecznego podniesienia tej amunicji. Bezpiecznego, czyli polegającego na zapakowaniu jej w jakiś pojemnik monitorowany na całej trasie transportu od dna na powierzchnię. Następnie przeniesienia obiektu z wody na środek transportu morskiego wyposażony w stację dekontaminacyjną. Na świecie istnieją takie instalacje, które potrafią kompletnie zlikwidować amunicję chemiczną. One są bardzo drogie. Natomiast dzięki pilotażowemu programowi być może uda się przekonać państwa do podjęcia działań i stworzenia w rejonie Bałtyku porozumienia, które pozwoliłoby podjąć działania oczyszczające. Z tym że zaznaczam, oczyszczanie zaczyna się lokalizacji obiektów. Następnie oceny, które egzemplarze wymagają natychmiastowego działania, a które nie. I dopiero wtedy powolnego wydobycia. Zakładając, że na Bałtyku jest około 16 tysięcy egzemplarzy, a instalacja oczyszczająca jest w stanie wydobyć około  5 tysięcy, to potrzebujemy kilku, co najmniej 2-3 takich instalacji. Jej koszt jest olbrzymi i sięga nawet 20 milionów euro. Pamiętajmy też, że mamy jeszcze Zatokę Fińską, która nie jest na razie naukowo eksplorowana pod tym kątem. My nie wiemy, co tam jest. Finowie prowadzą trochę badań, ale znaczna część jest pod jurysdykcją  Rosji.  Oprócz  tego potrzebujemy odpowiednich jednostek pływających do transportu i sprzętu, który się zanurzy. Czyli taka praca która będzie miała na celu oczyszczenie całego Morza Bałtyckiego z broni chemicznej, dla kilku wyżej opisanych jednostek, to według mnie wysiłek na co najmniej 20 lat. 

Rozmawiał Szymon Borowski

Tracz: Są procedury na wypadek zanieczyszczenia Odry, które nie zostały uruchomione (ROZMOWA)

– W ocenie ekspertów Komisji Helsińskiej, jak i tych biorących udział w różnych bałtyckich projektach, jeżeli jakieś środki wyciekną, to właśnie iperyt siarkowy. I to jest największe zagrożenie. Praca, która będzie miała na celu oczyszczenie całego Morza Bałtyckiego z broni chemicznej, to według mnie wysiłek na co najmniej 20 lat – powiedział ekspert w dziedzinie zatopionej na Bałtyku broni chemicznej kmdr por. dr hab. Jarosław Michalak w rozmowie z BiznesAlert.pl.

BiznesAlert.pl: Jaka broń została zatopiona na Bałtyku i dlaczego?

Jarosław Michalak: W Morzu Bałtyckim zatopiono zarówno broń chemiczną jak i bojowe środki trujące. Cała idea przyświecająca ich zatapianiu była taka, że w porozumieniach poczdamskich z sierpnia 1945 roku sygnatariusze doszli do wniosku o konieczności neutralizacji arsenału broni chemicznej znalezionego na terytorium Niemiec. Rozwiązaniem było albo zasypanie, albo zatopienie. Metoda zatapiania wydawała się najprostsza, więc właśnie takie działania podjęto. Na Morzu Bałtyckim zajmowali się tym Rosjanie. Należy pamiętać, że broń chemiczna leży na dnie w kilku miejscach planety i nie jest to wyłącznie problem Bałtyku. Teraz ważne jest, jakie rodzaje broni zatopiono. Trzeba zdawać sobie sprawę, że nie wszystkie rodzaje amunicji nadają się do tego, żeby stosować w nich bojowe środki trujące. Wynika to głównie z małego kalibru, który niezdolny jest przenieść dużych ilości bojowego środka trującego, co przekłada się na jego niską skuteczność. Dlatego na dnie Bałtyku leży amunicja dużego kalibru taka jak bomby lotnicze czy pociski artyleryjskie.

Gdzie znajdują się skupiska zatopionych chemikaliów i które z nich są najgroźniejsze?

Oficjalne miejsca zatopienia amunicji chemicznej na Bałtyku to Głębia Gotlandzka wzdłuż trasy do portu Wolgast, Głębia Bornholmska oraz Ławica Rønne, między Bornholmem a Rugią. Są to oficjalne miejsca zatopienia broni chemicznej według Komisji Helsińskiej. W rejonie Głębi Gotlandzkiej zatopione zostały bomby lotnicze, pociski artyleryjskie, miny chemiczne i 200 litrowe beczki z toksycznymi substancjami. Podobnie jest w przypadku Głębi Bornholmskiej. Jeżeli chodzi o szacunkowe ilości, bo o dokładnych liczbach ciężko mówić, to w Głębi Gotlandzkiej było prawie 700  bomb lotniczych z iperytem. Pocisków artyleryjskich tylko 66. Natomiast beczek około 170, co razem daje ponad 900 obiektów. Natomiast w Głębi Bornholmskiej zatopiono około 8 tysięcy bomb lotniczych, prawie 800 pocisków artyleryjskich i 2 tysiące beczek. Szacuje się że łącznie zalega tam ponad 10,5 tysiąca obiektów.

Tak wielkie ilości broni na dnie koło wyspy Bornholm? Czyli tam, gdzie ma miejsce dość duży ruch handlowy i transportowy?

Tak, z tym że od razu zaznaczam, na oficjalnych mapach to rejony tak zwanych głębi. Są to głębokości grubo powyżej 100 metrów. Jeżeli chodzi o to, jakie rodzaje bojowych środków trujących znajdują się w zatopionych obiektach to przede wszystkim jest to iperyt siarkowy. I ze względu na jego właściwości fizyko-chemiczne i zachowanie w wodzie morskiej on jest najgroźniejszy. Oprócz tego jest tam również dichloroacetofenon i adamsyt, Clark 1, Clark 2, Tabun, iperyt azotowy czy fosgen. To są podstawowe bojowe środki trujące, które zatopiono w Morzu Bałtyckim.

Jakie jest ryzyko wycieku chemikaliów i jakie będą tego potencjalne skutki?

Odpowiedź nie jest prosta, dlatego że zależy od wielu czynników. Przede wszystkim od kondycji pojemnika, w którym znajdują się chemikalia, a w szczególności w jakim miejscu pojemnik ten leży. Czy jest to bezpośrednio przy dnie, czy jest odkryty i wystawiony na działanie prądów morskich i pływów. Czy ma kontakt z wodą, czy też ze względu na swoją masę i nanosy denne został przykryty. Jeżeli jest przykryty osadem dennym, to wtedy korpus pojemnika zachowany jest w całkiem dobrej kondycji. Natomiast jeżeli jest odkryty, to te 75 lat od czasu zatopienia powoduje, że korpus może być bardzo mocno skorodowany. Dodatkowo ryzyko potęguje fakt prowadzenia w rejonach zatopienia różnych prac podwodnych a nawet uprawiania rybołówstwa i stosowania narzędzi połowu przy dnie, mogących zahaczyć o amunicję.

Jeżeli jakieś środki bojowe jeszcze występują w amunicji, to raczej mówimy o iperytach. Ich było najwięcej. W ocenie ekspertów Komisji Helsińskiej, jak i tych biorących udział w różnych bałtyckich projektach, jeżeli jakieś środki wyciekną, to właśnie iperyt siarkowy. I to jest największe zagrożenie. Po tylu latach iperyt siarkowy, który pierwotnie jest oleistą cieczą, prawdopodobnie uległ zbryleniu. Jeżeli doszłoby do rozszczelnienia korpusu amunicji i kontaktu tego środka z wodą morską, to iperyt zacząłby się rozpuszczać. Należy jednak pamiętać, że środek ten powoli hydrolizuje, czyli bardzo wolno miesza się z wodą. Zasięg takiego skażenia jest trudny do określenia, Według niektórych śladowe ilości bojowych środków chemicznych wykrywano w osadach dennych pobieranych ponad 200 metrów od amunicji. Dotyczy to oczywiście pojedynczego egzemplarza, z bardzo małą nieszczelnością. Jednorazowe rozszczelnienie wszystkich pojemników może doprowadzić do ogromnych spustoszeń fauny i flory Bałtyku. Należy pamiętać też, że sam pojemnik może ulec przesunięciu i wyrzuceniu na brzeg, tak jak kiedyś miało to miejsce w Darłowie.

Pojawiają się głosy, mówiące że zatrucie Odry to sabotaż. Jak trudne byłoby sabotowanie arsenałów na dnie Bałtyku, gdyby ktoś chciał zdestabilizować akwen?

Moim zdaniem jest to rzecz mieszcząca się bardziej w sferze wyobraźni niż realnie możliwa. W przeciągu ostatnich 10 lat byłem uczestnikiem projektów, w których wypływaliśmy w rejony zatopienia i poszukiwaliśmy tej amunicji. W ciągu kilkunastu lat wykonaliśmy ponad 150 zanurzeń pojazdów podwodnych. Setki badań sonarowych i magnetometrycznych. I mimo tego, że znajdowaliśmy różne echa na odbiciach, to wizyjna inspekcja mówiła, że to jest krzesło, metalowy pręt czy pozostałość po kotwie rybackiej. Wyobraźnia podpowiada nam, że skoro zatopiono kilka tysięcy ton broni, to będzie ona leżała w jednym miejscu. W praktyce tak nie jest. To nie są hałdy jak na wysypisku śmieci. Ta amunicja ze względu na działanie pływów, prądów morskich, przez to że była zatopiona pojedynczymi egzemplarzami, albo czasami pakowana w drewniane skrzynie, jest rozproszona. I nie jest łatwo do niej dotrzeć. Z tego punktu widzenia trzeba by posiadać mapę, tego gdzie występują poszczególne obiekty. Takiej mapy nie ma. Ponadto jest to bardzo duża głębokość, powyżej 100 metrów jak wspomniałem wcześniej. A więc do takiego sabotażu trzeba by wykorzystać specjalistyczny sprzęt, który jest bardzo drogi. Jego użycie może być niewspółmiernie kosztowne w porównaniu do rezultatów. Jeżeli opuścimy na dno pojazd podwodny, po to tylko aby rozszczelnił bombę lotniczą i skażenie będzie miało zasięg nawet kilku mil morskich, to nie ma zupełnie sensu. Ewentualnie trzeba by wykorzystać nurków saturowanych, Jest to działanie, które natychmiast zostanie zauważone, bo wynurzanie takich nurków trwa kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin, ze względu na dekompresję. Z mojej perspektywy prawdopodobieństwo celowego sabotażu jest bardzo niskie.  

Co można zrobić w związku z zatopionym arsenałem? Czy naruszyć to co znajduje się na dnie, czy lepiej zostawić wszystko w spokoju?

Musimy to rozgraniczyć na co najmniej dwa obszary myślenia. Pierwszy to są przepisy i obwarowania prawne. Konwencja do spraw zakazu broni chemicznej i komisja która wypełnia jej postępowania w Hadze jest zdania, że nie powinno się tego w ogóle ruszać. Podobnie uważają wszystkie państwa nadbałtyckie w swoich oświadczeniach. Z drugiej strony mamy obecnie realizowany program pilotażowy, który zajmuje się próbami opracowania całej metodologii oczyszczania dna morskiego z takich zanieczyszczeń. Metodologia ta zakłada wszystko, czyli poszukiwania obiektu, identyfikację zagrożenia, które prezentuje i opracowanie technologii bezpiecznego podniesienia tej amunicji. Bezpiecznego, czyli polegającego na zapakowaniu jej w jakiś pojemnik monitorowany na całej trasie transportu od dna na powierzchnię. Następnie przeniesienia obiektu z wody na środek transportu morskiego wyposażony w stację dekontaminacyjną. Na świecie istnieją takie instalacje, które potrafią kompletnie zlikwidować amunicję chemiczną. One są bardzo drogie. Natomiast dzięki pilotażowemu programowi być może uda się przekonać państwa do podjęcia działań i stworzenia w rejonie Bałtyku porozumienia, które pozwoliłoby podjąć działania oczyszczające. Z tym że zaznaczam, oczyszczanie zaczyna się lokalizacji obiektów. Następnie oceny, które egzemplarze wymagają natychmiastowego działania, a które nie. I dopiero wtedy powolnego wydobycia. Zakładając, że na Bałtyku jest około 16 tysięcy egzemplarzy, a instalacja oczyszczająca jest w stanie wydobyć około  5 tysięcy, to potrzebujemy kilku, co najmniej 2-3 takich instalacji. Jej koszt jest olbrzymi i sięga nawet 20 milionów euro. Pamiętajmy też, że mamy jeszcze Zatokę Fińską, która nie jest na razie naukowo eksplorowana pod tym kątem. My nie wiemy, co tam jest. Finowie prowadzą trochę badań, ale znaczna część jest pod jurysdykcją  Rosji.  Oprócz  tego potrzebujemy odpowiednich jednostek pływających do transportu i sprzętu, który się zanurzy. Czyli taka praca która będzie miała na celu oczyszczenie całego Morza Bałtyckiego z broni chemicznej, dla kilku wyżej opisanych jednostek, to według mnie wysiłek na co najmniej 20 lat. 

Rozmawiał Szymon Borowski

Tracz: Są procedury na wypadek zanieczyszczenia Odry, które nie zostały uruchomione (ROZMOWA)

Najnowsze artykuły