Rosjanie zwiększają aktywność wokół energetyki Norwegii. Czy tak mogą wyglądać rosyjskie operacje w całym NATO, także w Polsce? – Myślę, że wszystkiego można się spodziewać – mówi Jakub Godzimirski z Norsk Utenrikspolitisk Institutt w rozmowie z BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Czy po wysadzeniu Nord Stream 1 i 2 Norwegia obawia się podobnego sabotażu u siebie?
Wszyscy się niepokoją, bo Norwegia ma granicę z Rosją, a poza tym ma, jak na swoje standardy, poważny kryzys energetyczny. To kraj podzielony na kilka stref cenowych na rynku energii. Na północy jest sporo energii w elektrowniach wodnych. natomiast na południu jest gorzej i jest ono połączone z rynkiem europejskim interkonektorami. W związku z tym różnice cenowe, biorąc pod uwagę warunki norweskie, są niesamowite. Są takie dni, kiedy ludzie na północy płacą grosz polski za KWh, a na południu pięć koron (ok 2,5 zł), czyli 250 razy więcej.
Czy problem leży w braku sieci przesyłowych, skoro nie można dzielić się energią?
Są sieci przesyłowe, ale niedostatecznie rozbudowane. Dodatkowo jest to efekt podłączania do sieci europejskiej, z Anglią, Holandią, Niemcami. Jest to oczywiście rozgrywane politycznie, bo wiadomo, jeśli ludzie muszą płacić tyle za energię, to ma to tez konsekwencje polityczne. Występują już zabezpieczenia jak zwrot opłaty za prąd do 90 procent powyżej pewnej ceny. To część dyskusji energetycznej o Norwegii, którą gubimy, bo dotyczy głównie konsumentów.
To kolejny argument za tym, żeby pilnować infrastruktury. Pisał Pan w pracach naukowych, że Norwegia od lat rozwijała myślenie o bezpieczeństwie infrastruktury krytycznej. Na szczycie NATO, Oslo i Warszawa podkreślały jej znaczenie. Patrząc na to co dzieje się z Nord Stream 1 i 2 – czy miały rację?
To złożona sprawa, bo dopiero w ciągu ostatnich miesięcy Norwegia określiła instalacje do produkcji i przesyłu ropy i gazu jako elementy narodowej infrastruktury krytycznej. Nowe prawo o bezpieczeństwie dopiero weszło w życie 1 stycznia 2019 i w tej chwili jest implementowane. W związku z tym zaraz po wydarzeniach z Nord Stream 1 i 2 było w Norwegii bardzo nerwowo.
Premier Polski Mateusz Morawiecki powiedział, że za wybuchami mogła stać Rosja. Czy Norwedzy również wypowiadają się tak twardo?
Nie wypowiadają się aż tak twardo. W środowiskach eksperckich można jednak usłyszeć, że wszystko wskazuje na Rosjan, choć nikt ich za rękę nie złapał. Rozmawiam z ludźmi, którzy mają większe pojęcie techniczne na ten temat. Jedni z nich wskazują, że była to eksplozja ze środka. Inni, że zdjęcia opublikowane przez szwedzką gazetę Expressen zostały zrobione po wybuchu, kiedy zostało już posprzątane, w związku z czym trudno je traktować jako jednoznaczny dowód. Ci, którzy mają pojęcie o systemach, twierdzą że wysadzenie tego poprzez ładunek umieszczony wcześniej byłoby dosyć trudne. Istnieje technika inspekcyjna, tzw. pigging, ale mimo to, uważa się, że byłoby to bardzo trudne. Na ten moment, nie ma jednoznacznych wskazań, co do tego, kto to zrobił. Sądzę, że mógł być to sygnał. Rosjanie mają narzędzia, możliwości i wolę, żeby coś takiego zrobić. W wyniku tej sytuacji został podwyższony stan gotowości sił zbrojnych Norwegii, ale nie tylko. Infrastrukturę energetyczną tego kraju patrolowała również marynarka niemiecka, Anglicy również się pojawili. Trudno jest nadzorować 10 tysięcy km gazociągów i ropociągów samotnie.
Wokół infrastruktury norweskiej, są znajdowani nielegałowie, latają też drony rosyjskie. Czy Rosja coś przygotowuje, a może tylko nas straszy?
– Jedno nie wyklucza drugiego. Tutejszy szef norweskiego odpowiednika ABW udzielił wywiadu, z którego wynika, że postrzegają zagrożenie infrastruktury ze strony Rosji jako poważne. Z drugiej strony podkreśla, że Rosjanie pojawiają się w różnych miejscach w bardzo demonstracyjny sposób. W ciągu ostatnich kilku tygodni zatrzymano kilku z nich, którzy sterowali dronami, niekoniecznie nawet w okolicach infrastruktury energetycznej, ale łamiąc prawo, bo sankcje zakazują używania przez obywateli rosyjskich takich statków powietrznych w przestrzeni norweskiej. Najciekawszym przypadkiem jest zatrzymanie Andrzeja Jakunina, syna Władimira, szefa rosyjskich linii kolejowych i bliskiego współpracownika Putina. Podobno odcinał się od jednego i drugiego, a w ciągu ostatnich kilku miesięcy żeglował wokół Spitsbergenu i używał dronów. To główny powód jego zatrzymania. Sprawa jest prawnie skomplikowana, bo Jakunin ma rownież brytyjskie obywatelstwo.
Czy tak mogą wyglądać rosyjskie operacje na naszym terytorium?
Myślę, że wszystkiego można się spodziewać. Wiadomo, że w Norwegii mieszka około 16 tys osób pochodzenia rosyjskiego i że grupa ta infiltrowana przez służby rozyjskie. Nie wyklucza się tego, że w Polsce takie operacje też się odbywają. Można powiedzieć, że byłoby dziwne, gdyby się nie odbywały.
Czy możemy powiedzieć, że zaczęła się ponownie zimna wojna między Zachodem a Rosją, w sektorze energetyki?
Zachód w dziedzinie energetyki, do niedawna, nie funkcjonował jako jedna grupa. Jeśli spojrzymy na statystykę i to, kto w pierwszych 100 dniach wojny, kupował surowce od Rosji, to widzimy Polskę na szóstym miejscu, natomiast my od paru lat wiedzieliśmy, że należy zmienić ten stan rzeczy. Kraje zachodniej Europy nie widziały tego problemu. Zachód nie podchodził do tej sprawy jako jednorodna grupa, ale po ataku Rosji na Ukrainę z 24 lutego to się zmieniło. Okres przejściowy na zmianę sposobu myślenia jeszcze chwilę potrwa.
Czy w tej rozgrywce Polska i Norwegia to takie same państwa frontowe?
Tak, ale na różne sposoby. Granica polsko-rosyjska jest o 12 kilometrów dłuższa niż granica norweska. Za to norweska ma swoją specyfikę, bo 100 kilometrów od tej granicy, Rosja ma zlokalizowane 2/3 swoich atomowych sił odwetowych. Można powiedzieć, że trzymają tam swoje ubezpieczenie na życie. Ta granica daje im przewagę strategiczną, z punktu widzenia polityki globalnej. To powód, dla którego Norwegia była umiarkowana i nie zgadzała się na obecność wojsk NATO czy broni jądrowej. To także się zmienia po ataku na Ukrainę.
Rozmawiał Wojciech Jakóbik