Obremski: USA między realizmem a konstruktywizmem wobec Państwa Islamskiego

4 kwietnia 2017, 15:00 Bezpieczeństwo

Prezydent D. Trump konsekwentnie realizuje swój główny cel polityki zagranicznej z kampanii wyborczej – likwidację tzw. Państwa Islamskiego. Waszyngtońska administracja zwiększyła swoje zaangażowanie militarne oraz dyplomatyczne w Syrii balansując między Kurdami, Rosją, Turcją oraz Izraelem i wykluczając szerszą współpracę z Iranem. Ostatnie porażki ISIS zintensyfikowały wzajemne kontakty polityczne między mocarstwami. Po wyeliminowaniu lub znacznym ograniczeniu roli Państwa Islamskiego wykuje się nowy podział Syrii zawarty między wielkimi światowymi graczami – pisze Mateusz Obremski. 

Rafineria Baiji w Iraku - okolice
Rafineria Baiji w Iraku - okolice

Kurdowie, Amerykanie, Rosjanie

Główną przyczyną odwrotu Państwa Islamskiego jest ofensywa Syryjskich Siły Demokratycznych (SDF) dowodzonych przez kurdyjską Powszechną Jednostkę Ochrony (YPG). Dzięki amerykańskiemu wsparciu logistycznemu SDF otoczył Ar – Rakkę – stolicę islamskiego kalifatu. Kurdyjscy dowódcy zapowiadają rozpoczęcie operacji wyzwalania miasta w pierwszej połowie kwietnia odważnie głosząc, że dni ISIS są już policzone. Model oblężenia Ar – Rakki przypominać ma operację w irackim Mosulu, Amerykanie zapewnią wsparcie artyleryjskie, lotnicze oraz strategiczne, a główną operację wykonają siły SDF. Koalicja posiada znaczną przewagę liczebną, taktyczną oraz technologiczną – Waszyngton bardziej niż skutecznością operacji militarnej przejmuje się decyzją komu pozwolić wyzwalać oraz pozostać w zdobytym mieście. Amerykańskie wojsko preferuje arabskich wojowników SDF gdyż nadmierne zyski terytorialne Kurdów mogą być mocno kontestowane przez Ankarę uważającą YPG za przedłużenie terrorystycznej ich zdaniem Partii Pracujących Kurdystanu (PKK). Utrzymanie w ryzach Kurdów może okazać się trudnym zadaniem, YPG wielokrotnie nie stosowało się do zaleceń swoich sprzymierzeńców realizując własną politykę zdając sobie sprawę, że stanowi najsilniejszą i najsprawniejszą siłę w walce przeciwko Państwu Islamskiemu.

Zdobycie Aleppo przez siły prorządowe spowodowało przewartościowanie amerykańskiej polityki oraz zwiększoną determinację Waszyngtonu do bezpośredniego angażowania się w konflikt przeciwko Państwu Islamskiemu. Jeszcze pod koniec prezydentury B. Obama autoryzował użycie bojowe amerykańskich helikopterów Apache. Prezydent D. Trump doprowadził do prawie dwukrotnego powiększenia amerykańskiej obecności militarnej w Syrii podczas przygotowań do ataku na stolicę kalifatu oraz poszerzenia politycznego sojuszu w walce przeciwko islamistom. Na tym froncie SDF może liczyć również na wsparcie rosyjskie. Jak informują amerykańskie media siły USA pozostają na „dystansie ogniowym” z oddziałami rosyjskimi podczas wspólnego wspierania SDF (mimo tego, że Pentagon wykluczył jakąkolwiek współpracę militarną z Rosją po aneksji Krymu).

Tillerson w Ankarze

Administracja Trumpa pozostaje w politycznym szpagacie między Kurdami a Turkami. Równolegle do otaczania Ar – Rakki przez SDF doszło do pierwszego od ubiegłorocznej próby puczu turecko – amerykańskiego spotkania na wysokim dyplomatycznym szczeblu. Dzień przed wizytą w Ankarze Sekretarza Stanu R. Tillersona Turcy oficjalnie zakończyli operację „Tarcza Eufratu” rozpoczętą w sierpniu 2016 roku i wymierzoną w ISIS oraz YPG na terenie Syrii. Zbieg tych dwóch wydarzeń pozwala przypuszczać, że Turcy są usatysfakcjonowani odpowiedzią USA co do ustanowienia w niektórych regionach Syrii stref stabilizacyjnych, do których utworzenia wzywała społeczność międzynarodową Ankara. R. Erdoganowi zależy na strefach buforowych przy granicy syryjsko – tureckiej, które pozwoliłyby w skuteczniejszy sposób kontrolować ruch migracyjny i ograniczyłyby możliwość połączenia się sił kurdyjskich.

Najistotniejszym elementem wizyty Tillersona w Ankarze było jednak ogłoszenie nowej amerykańskiej strategii wobec syryjskiego rządu. – Naszym priorytetem nie jest już usunięcie Assada – powiedziała ambasador USA przy ONZ N. Haley. Zdaniem Amerykanów to sami Syryjczycy powinni zadecydować o władzy i losie swojego prezydenta. Do tej pory stanowiło to główną tezę rosyjskiej polityki wobec Syrii podczas gdy amerykańscy dyplomaci dużo ostrzej wyrażali się o urzędującym prezydencie. Wraz z ostatnimi sukcesami militarnymi Assada, ugruntowaniem jego władzy i determinacją jego międzynarodowych sojuszników administracja Trumpa uznała, że należy pogodzić się z realnym stanem rzeczy i niemożliwością obalenia syryjskiego rządu. Obecne stanowisko amerykańskiej dyplomacji głosi, że priorytetem USA jest uważne dobieranie sojuszników i współpracowników, by faktycznie polepszył się los mieszkańców Syrii.

Do sojuszników tych z pewnością nie należy Iran. Zarówno Turcja jak i USA zapewniły o wzajemnej współpracy w kwestii ograniczenia destabilizującego wpływu Teheranu w regionie. Krok ten miał na celu uspokojenie Izraela, który w ostatnich miesiącach kilkukrotnie militarnie interweniował przeciwko Assadowi (po stronie rządowej walczą siły palestyńskie m. in. Liwa al. Quds). Jakiekolwiek złagodzenie stosunku do syryjskiego rządu przez Waszyngton z pewnością nie spotka się z entuzjazmem w Izraelu. Niemniej jednak sojusz między USA a Izraelem wydaje się mieć solidne podstawy, Trump wspiera B. Netanjahu na wielu innych politycznych frontach.

Zbliżenie Rosja – Iran

Próba izolacji Iranu w polityce bliskowschodniej Trumpa skłania Teheran do zacieśnienia relacji z Rosją. 28 marca prezydent H. Rouhani wizytował w Moskwie gdzie podpisał szesnaście porozumień gospodarczych opiewających na łączną kwotę około 10 miliardów dolarów. Wzmocnienie kontaktów gospodarczych ma polegać między innymi na pomocy Moskwy w budowie elektrowni oraz elektryfikacji kolei. Podczas spotkania strona irańska zapewniła również, że w „poszczególnych przypadkach” Moskwa może korzystać z ich baz wojskowych. To kontynuacja polityki rozpoczętej rok temu gdy bazę w Hamadan udostępniono Rosjanom (wykorzystywaną głównie do tankowania bombowców). Decyzja ta wzbudziła spore wewnętrzne kontrowersje i wywołała gorącą dyskusję dotyczącą suwerenności oraz polityki zagranicznej Iranu.

Trump próbuje przywrócić jak najszersze sankcje gospodarcze na Teheran (w tym na sektor energetyczno – paliwowy). Próby stworzenia międzynarodowej koalicji okazują się nieskuteczne, zarówno UE jak i ONZ odrzucają możliwość powrotu do sytuacji sprzed porozumienia nuklearnego. Jedyną drogą Waszyngtonu są jednostronne sankcje, ostatnie nałożone zostały w lutym w odpowiedzi na irańskie próby rakiet balistycznych.

Dużo łatwiej o rozległy alians w przypadku wojny w Jemenie gdzie przeciwko szyickim Huti (wspieranym przez Iran) walczy wiele sunnickich państw regionu (teraz dołączyć ma również Pakistan). Pentagon czyni kroki do zdjęcia zakazu wsparcia wojskowego dla koalicji państw Zatoki Perskiej. Ewentualna pozytywna decyzja i większe zaangażowanie militarne popchnie Teheran do jeszcze ściślejszych powiązań z Rosją.

Realizm czy konstruktywizm 

Zdaniem przedstawicieli realistycznej szkoły stosunków międzynarodowych gwarantowany przez Stany Zjednoczone Ameryki model polityki światowej traci na znaczeniu. Potencjał militarny i gospodarczy USA słabnie w relacji do innych podmiotów, a co za tym idzie wizja norm i zasad prawa międzynarodowego prezentowana i premiowana przez Waszyngton jest coraz poważniej kwestionowana. Ku zaskoczeniu części Amerykanów mało kto wierzy w bezinteresowne szerzenie demokracji, praw człowieka czy kapitalizmu przez USA. Trump godzi się z tą sytuacją, przejmuje język realistów i w mniejszym stopniu niż jego poprzednik ma zamiar zasłaniać się liberalizmem, zasadami czy organizacjami międzynarodowymi. Jego zdaniem światowi partnerzy odbierają to jako hipokryzję, maski założone na czysty interes i zamiast tego proponuje realizację wprost polityki zgodnej z interesem jego państwa.

Konstruktywiści wskazują, że słowa i decyzje Trumpa nie są zawieszone w próżni, ale same przyczyniają się do kształtowania nowego systemu i norm. Ich zdaniem jednostki oraz idee mają znaczenie w polityce międzynarodowej, narodowy interes to kwestia interpretacji, a zmiana na fotelu prezydenta może stanowić katalizator przemian w polityce zagranicznej. Obama mógł postrzegać konflikt syryjski jako węzeł gordyjski, a za narodowy interes USA po Arabskiej Wiośnie Ludów postrzegać koncyliacyjną politykę na Bliskim Wschodzie (czemu służyło zbliżenie z Iranem oraz chłodniejsze relację z Izraelem). Zdaniem obecnego prezydenta narodowy interes USA wygląda zupełnie inaczej – zniszczenie Państwa Islamskiego to priorytet i w drodze do tego celu można zaakceptować Assada (ale Iran już nie).

Jak wskazuje H. Kissinger, jesteśmy świadkami wykuwania nowej światowej równowagi sił ze zwiększonym znaczeniem mocarstw regionalnych i policentryzmem.

Objawy nowego stanu możemy obserwować najszybciej na wysuniętych flankach Sojuszu Północnoatlantyckiego czyli przy granicy Polski i Turcji. Zmiany oznaczają testowanie wzajemnych sił oraz powstawanie wydawałoby się egzotycznych sojuszy. Sytuacja ta w żadnym wypadku nie oznacza klęski czy upadku USA. Największe światowe mocarstwo nie ma już takiej możliwości przekucia teorii w praktykę jak w latach dziewięćdziesiątych czy w pierwszej dekadzie XXI wieku, ale wciąż tam gdzie jest to możliwe Waszyngton będzie starał się utrzymać lub uzyskać jak najszersze wpływy. Decyzja Trumpa o zwiększeniu budżetu militarnego pokazuje, że prezydent USA zamierza przegrać jak najmniej w kwestii polityki światowej. Nawet w bardziej realistycznym i policentrycznym układzie polityki międzynarodowej USA pozostają największą siłą globalnej polityki, a przykładem tego są właśnie ostatnie wydarzenia dotyczące Syrii.