Dyskurs o globalnym ociepleniu i polityce klimatycznej nabiera tempa; rośnie presja na to, by zrezygnować z węgla i innych paliw kopalnych na rzecz źródeł odnawialnych czy niskoemisyjnych. Wszystkie państwa zdają sobie sprawę z tego, co i jak mogłyby poprawić, by pomóc chronić klimat, ale można sprawdzić komu idzie lepiej, a komu słabiej. Dlatego przedstawiamy hipsterów energetyki, czyli tych, którzy najgłębiej poszli w wybranym przez siebie kierunku – pisze Michał Perzyński, dziennikarz BiznesAlert.pl.
Gejzery dla klimatu
Swojego miksu energetycznego w najmniejszym stopniu nie musi się wstydzić Islandia. Stałym elementem krajobrazu tej mroźnej wyspy są wulkany i gejzery, a sprytni Islandczycy nie omieszkali użyć ich, by ogrzać swoje domy i doprowadzić do nich energię elektryczną. Geotermia nie jest tam niczym nowatorskim, ponieważ już w 1908 roku pierwsze gospodarstwo rolne było ogrzewane gorącą wodą, a od tamtego czasu ich liczba wyłącznie rosła. Później islandzki rząd zaczął inwestować w rozwój energii geotermalnej i rozpoczął wiercenia studni niedaleko Rejkiaviku z używanego sprzętu zakupionego od przedsiębiorstw górniczych. Jeśli zaś chodzi o energię elektryczną, Islandia już dziś cały swój prąd produkuje z energii odnawialnej, ale w trzech czwartych pochodzi ona z hydroelektrowni, a w jednej czwartej z konwencjonalnej geotermii. Geotermia jest nie tylko źródłem czystym i przyjaznym dla klimatu, ale też tanim – szacuje się, że mieszkająca w Reykjaviku rodzina oszczędza na ogrzewaniu średnio 80 000 koron (ok. 2 500 PLN) rocznie; pośrednio pozbyto się też problemu smogu – Rejkiavik uznaje się za jedno z najczystszych miast na świecie.
Szorstka przyjaźń Francji z atomem
Islandia to jednak miniaturowy kraj, gdzie mieszka mniej więcej tyle ludzi, co w Bydgoszczy, w dodatku ze szczególnym uwarunkowaniem geologicznym, nie każdy ma tyle gejzerów i wulknanów i pewnie nie chciałby mieć. Dużym gospodarkom, które dążą do konkurencyjności i szybkiego wzrostu potrzebne jest duże, stabilne i stosunkowo tanie źródło energii elektrycznej, jakim jest atom. W tym kierunku poszli Francuzi, w których miksie energetycznym ponad 70 procent stanowi właśnie energetyka jądrowa. Przez dekady była ona jednym z czynników decydujących o sile francuskiej gospodarki, ale prezydent Emmanuel Macron dopuścił możliwość, że Francja zbuduje nowe reaktory jądrowe aby zastąpić starzejące się bloki należące do EDF. Kraj ten chce zmniejszyć uzależnienie swojego miksu od energetyki jądrowej. Do 2025 roku Paryż zamierza ograniczyć udział atomu z obecnych 75 do 50 proc. Być może częściowo jest to spowodowane dmuchaniem na zimne, ale istnieją też uwarunkowania polityczne – notujące wzrost w sondażach partie Zielonych we Francji, ale również w Niemczech, dążą do wycofania energetyki jądrowej z systemów tych państw i chcą zastąpienia ich odnawialnymi.
Węglowi hipsterzy
Około 70 procent energii zużywanej w Chinach pochodzi z węgla, co czyni je jednym z najbardziej uzależnionych od węgla krajów na świecie. Indie są drugim co do wielkości producentem węgla na świecie, z 692,4 mln ton rocznie. Pomimo tak dużej produkcji Indie nadal muszą importować duże ilości tego surowca ze względu na duże zapotrzebowanie. Stany Zjednoczone są trzecim na świecie wydobywcą węgla. Jednak branża węglowa w USA podupada, a wydobycie spadło o około 30 procent w ciągu ostatniej dekady. Ponieważ węgiel wykorzystywany jest obecnie tylko do około 30 procent energii elektrycznej w kraju, USA importują znaczną część węgla. Surowiec ten jest między innymi w Kentucky, Illinois, Pensylwanii i Zachodniej Wirginii. Australia jest czwartym co do wielkości wydobywcą węgla na świecie, ale ponad połowa wydobytego tam surowca jest eksportowana. Chociaż liderem wydobycia i zużycia węgla w Europie są Niemcy z ósmym miejscem na świecie, to Polska z dziewiątym zasługuje na miano węglowego hipstera Europy, gdyż ma największy procentowy udział węgla w swoim miksie energetycznym – niemal 80 procent i nie podała jeszcze daty ostatecznego odejścia od tego źródła energii.