Fantastycznie, że mamy kolejnego człowieka w kosmosie. Co prawda, każdy ma w tej sprawie swojego kandydata i są to z reguły postaci mniej sympatyczne niż Sławosz Uznański, ale i to dobre. Problem w tym, że nie tylko w związku z kosztami tej misji przydałoby się trochę kosmosu w Polsce. A na to się nie zanosi.
Informowanie o kosztach, które polski ponosi w związku z tą misją, jest modelowe dla tego, i nie tylko tego, układu władzy. Choć wielu z nas zna tę strategię komunikacyjną z warsztatów samochodowych. Jak to, przecież ta część miała kosztować 300? Uszczelka taka droga? A to i to też trzeba było wymienić? Przegub? Nic pan nie mówił! Ale czemu w sumie 1200? Nie? Ano tak, dochodzi robocizna, czyli jednak w sumie 1500? No tak, to kwota netto. Ach, i to jeszcze …
Tak więc najpierw dowiedzieliśmy się w ogóle niewiele. Potem o ponad 60 milionach euro kosztów wysłania przez Polskę pana Uznańskiego, potem o dodatkowym wkładzie z tym związanym, w Europejską Agencję Kosmiczną, w wysokości ponad 260 milionów euro. W sumie robi się z tego półtora miliarda złotych. A pewnie zaraz okaże się, że to nie koniec.
Nie zrozummy się źle: lot Polaka na Międzynarodową Stację Kosmiczną to wydarzenie symboliczne, efektowne i medialnie nośne. Jest w nim trochę romantyzmu, trochę nostalgii za czasami Hermaszewskiego, a także – jak zapewnia Polska Agencja Kosmiczna – „element edukacyjny”. Promocja kosmonautyki wśród społeczeństwa. Najstarszemu pokoleniu musi się łezka w oku kręcić. Bo Hermaszewski Hermaszewskim, ale co się działo w naszej części Europy jak Gagarin poleciał!
Misja Uznańskiego ma się jednak zwrócić. I co do tego mam pewne wątpliwości graniczące z pewnością, że to lipa i humbug. Ponieważ zwrot ma się dokonać w postaci efektów odkryć i badań, które kosmonauta w kosmosie poczyni. Problem w tym, że odkrycia mają to do siebie, że do nich dochodzi lub nie. Na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej badania się prowadzi od 25 lat. A poza tym pokażcie mi jakieś szczególne odkrycie poczynione przez Polaków i zdyskontowane przez nasz kraj w ciągu ostatnich wielu lat?
Mamy problemy z dużo prostszymi sprawami i nie dotyczącymi kosmosu a przestrzeni rozciągającej się kilkaset metrów nad nami, która wkrótce może odegrać kluczową rolę dla naszego bezpieczeństwa. Mamy wiele prywatnych firm, które chciałyby szkolić ludzi w obsłudze dronów – cywilnych i wojskowych – ale nie mogą, bo regulacje, blokady, procedury.
Powinniśmy nauki obsługi dronów uczyć dzieci w szkołach, a nie możemy nauczyć wojska. Miło, że państwo potrafi zainwestować setki milionów w symboliczne przedsięwzięcie, ale jeszcze milej jakby potrafiło przeszkolić tysiące ludzi w operowaniu prostszym sprzętem, który decyduje o przewadze na froncie.
Zamiast budować realne kompetencje, organizujemy konkursy dla uczniów, pokazujemy flagi, czasem biało-czerwone, czasem tęczowe, i wysyłamy pierogi w próżnię. Fajne to, bardzo fajne, ale najeść nimi to się nie da. Są za daleko.