– 19 grudnia bieżącego roku USA zainicjowały działalność międzynarodowej koalicji dla ochrony szlaku żeglugi handlowej przez Morze Czerwone. Misja pod nazwą Prosperity Guardian będzie ochraniać statki komercyjne przed atakami dobrze uzbrojonej i coraz aktywniejszej milicji proirańskiej z Jemenu – pisze Marcin Piotrowski z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM).
PISM w swoim komentarzu przybliża sytuację na Morzu Czerwonym. Chodzi o ruch Hutich, który dokonuje ataku na jednostki cywilne przepływające przez te wody.
– Ataki na Morzu Czerwonym prowadzi ruch Hutich, który kontroluje znaczną część terytorium i stolicę Jemenu – Sanę. Tworzy go szyickie ugrupowanie Ansar Allah (Wyznawcy Allaha) i jemeński klan Hutich – sponsorowany, szkolony i zbrojony przez Iran. Szyickie władze w Sanie nie mają uznania międzynarodowego (funkcjonuje przy nich tylko ,,ambasada” Iranu) i są celem sankcji ONZ – czytamy na stronie instytutu.
Autor przybliża też metodę działania agresorów, zaznaczają, że ten pod kątem organizacji i uzbrojenia zbliża się do Hezbollahu. Jest też członkiem Osi Oporu, tworząc ją wraz z Iranem, Syrią, Palestyńskim Islamskim Dzihadem, Hamasem, Hezbollahem i radykalnymi szyitami z Iraku. Instytut zauważa też, że do 19 grudnia ostrzelano i uszkodzono dziesięć jednostek na Morzu Czerwonym.
– Tranzyt Morzem Czerwonym, głównie zbóż, ropy naftowej i skroplonego gazu, stanowił 10–15 procent światowego handlu. Akwen ma znaczenie strategiczne dla Azji i Europy, obsługując nawet 40 procent wymiany handlowej między nimi. Wąska cieśnina Ban al-Mandab pozostaje kluczowym połączeniem Oceanu Indyjskiego z Kanałem Sueskim i Morzem Śródziemnym – wyjaśnia znaczenie akwenu Marcin Piotrowski.
– Konsekwencją serii ataków było m.in. zablokowanie izraelskiego portu Ejlat, wstrzymanie na akwenie ruchu tankowców należących do koncernu BP, wzrost cen ropy o 2,6 procent, wydłużenie czasu rejsów z 25 do 43 dni w celu pokonania trasy wokół Afryki oraz zwiększenie kosztów transportu i stawek ubezpieczeń – czytamy w komentarzu.
PISM pisze też o środkach, jakich używają Huti, są to między innymi irańskie drony i pociski przeciwokrętowe. Według autora, w dalszych działaniach mogą też być użyte morskie miny i drony pływający oraz podwodne. Agresorzy mogą też nękać statki handlowe rojem szybki motorówek oraz być w stanie zwalczać drony, śmigłowce i samoloty wojskowe znajdujące się na niskich pułapach.
Jako odpowiedź na te działania, USA powołały Prosperity Guardian. W tym celu zaprosiły do udziału ponad 40 państwa, do 20 grudnia 25 krajów poparło amerykańską misję.
– Inicjatywa cieszy się poparciem UE i NATO, co może oznaczać większe zaangażowanie państw Europy. Potwierdzono dotąd, że wkład wojskowy wniosło 10 państw: Bahrajn (jedyny kraj arabski), Francja, Hiszpania, Holandia, Kanada, Norwegia, Wielka Brytania, Włochy, Seszele i USA. Ich siły będą oparte na istniejącej 153. Grupie Zadaniowej, czyli okrętach już obecnych na wodach Morza Czerwonego, Bab al-Mandeb i Zatoki Adeńskiej – pisze Marcin Piotrowski.
– Można przypuszczać, że nowa koalicja będzie oparta na rozbudowie sił 153 – analizuje autor komentarza. – Grupy z zadaniami wykraczającymi poza walkę z przemytem i piratami, skupiając się na konwojowaniu statków i odstraszaniu kolejnych ataków. Zwraca też uwagę niedawne włączenie do Prosperity Guardian dodatkowych jednostek USA, w tym lotniskowca USS Eisenhower, okrętu desantowego USS Bataan i 4 niszczycieli rakietowych klasy Burke. W razie potrzeby zgrupowanie nowej koalicji może liczyć na wsparcie sił lotniczych i specjalnych USA z baz w Zatoce Perskiej.
PISM stawia też pytanie o to czy dalsza eskalacja jest możliwa?
– Ataki Hutich na Izrael i okręty cywilne świadczą o poszerzeniu ich agendy strategicznej poza Jemen – przynajmniej na czas konfliktu w Gazie – w uzgodnieniu lub na polecenie władz Iranu. W przypadku prób pełnego zablokowania żeglugi możliwe jest szybkie przejście USA od eskorty okrętów cywilnych do operacji w samym Jemenie. Ich zwiększony potencjał w regionie pozwala na uderzenia rakietowe i lotnicze przeciwko zapleczu sił Hutich w tym kraju. W takiej sytuacji wzrosłaby też jednak skala ataków proirańskich milicji na niewielkie siły USA w Iraku i Syrii – do tej pory doszło do 120 ataków bez ofiar śmiertelnych wśród Amerykanów. Iran mógłby też wznowić napięcia w Zatoce Perskiej, zapewne unikając sprowokowania zdecydowanej reakcji USA. Aktualnie mniejsze ryzyko poważnej eskalacji wiąże się z bezpieczeństwem i reakcją wojskową Izraela, który bardzo skutecznie neutralizuje kolejne ataki rakietowe z Jemenu. Działania Izraela przeciwko Hutim byłyby bardziej prawdopodobne tylko w razie otwartego konfliktu między nim a Hezbollahem. Jemen stałby się wtedy jednym z kilku frontów wojny regionalnej między całą Osią Oporu a Izraelem i USA. Wszyscy ci aktorzy wciąż nie wydają się jednak zainteresowani niekontrolowaną eskalacją w regionie – wyjaśnia analityk instytutu.