W rozmowie z portalem BiznesAlert.pl Justyna Piszczatowska, ekspert portalu WysokieNapiecie.pl, mówi o tym, czy Polsce grozi blackout i czy rzeczywiście nie jesteśmy zależni od importu energii.BiznesAlert.pl: Wraz ze wzrostem temperatury powietrza wzrasta zużycie energii. Czy ze względu na zwiększony pobór mocy Polsce może grozić blackout?
Justyna Piszczatowska: Jak na razie krajowe moce wytwórcze są w stosunkowo dobrej dyspozycji i to nie upały, a burze dostarczają problemów z zaopatrzeniem odbiorców w energię. Polskie Sieci Energetyczne wyciągnęły również wnioski z tego, co działo się w 2015 roku. Aby nie było potrzeby uruchamiania stopni zasilania, PSE m.in. inaczej rozplanowały remonty w polskich elektrowniach. Dzięki temu w sierpniu remontów było mniej niż przed 2015 r. Obecnie remontuje się raczej wiosną i jesienią, gdy nie ma skokowych wzrostów zapotrzebowania na energię. Dodatkowo zakupiono usługi redukcji popytu przez przedsiębiorstwa. Dzięki temu jesteśmy bezpieczni, mimo że osiągane są kolejne rekordy zużycia energii. Trudno dokładnie powiedzieć do jakiego poziomu możemy to bezpieczeństwo zachować, ale margines bezpieczeństwa nie jest już duży. Na pewno gdyby fala upałów trwałaby dłużej i zaczęło brakować wody do chłodzenia bloków, to wówczas sytuacja mogłaby się diametralnie zmienić. Moim zdaniem, aby doszło do blackoutu, musiałaby nastąpić również awaria dużego bloku lub poważna awaria sieci.
Czy gdyby doszło do przerw w dostawach energii, rozwiązaniem mógłby być jej import?
Mamy ograniczone możliwości importu energii. Nie jesteśmy w stanie importować znaczących ilości energii z Niemiec, ponieważ połączenia są obciążone przesyłami kołowymi. Przez Polskę energia jest transferowana na południe Europy. Połączenie stałoprądowe ze Szwecją (połączenie SwePol Link – przyp. red.) w godzinach szczytowych i tak jest obecnie wykorzystywane w stu procentach i nie ma możliwości zwiększenia przesyłu. Warto jednak pamiętać, że Polska cały czas importuje energię. W lipcu nie było dnia, w którym tego nie robiliśmy. Można byłoby ewentualnie zwiększyć import z kierunku Litwy (połączenie LitPol Link – przyp. red.). Przy czym, nawet w kryzysowych sytuacjach, nie będzie to zależne wyłącznie od wolumenu, jaki Polska chciałaby interwencyjnie importować, lecz także od tego, na ile operatorzy sąsiednich krajów mogliby tę energię zaoferować.
Czy Polska może wstrzymać fizycznie import energii i polegać wyłącznie na krajowej produkcji?
Energetyka europejska to system naczyń połączonych. Polska należy do organizacji międzynarodowych, przede wszystkim do ENTSO-E. Operatorzy sieci przesyłowych w poszczególnych państwach ściśle ze sobą współpracują, by zachować bezpieczeństwo energetyczne w całym regionie. Nie ma fizycznych możliwości, żeby po prostu wstrzymać przesył energii między krajami.
Ostatnio wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski powiedział jednak, że ostatnio po raz pierwszy od dawna Polska nie importowała energii. Z kolei z danych PSE wynikało zupełnie co innego.
Obawiam się, że ktoś został wprowadzony w błąd, albo doszło do pomyłki. Biorąc pod uwagę całe pierwsze półrocze 2017 r., to podobnie jak w całym 2016 r., jesteśmy importerem energii netto. To, że – jak później tłumaczyło Ministerstwo Energii – nie było interwencyjnego importu energii, nie jest niczym nowym, gdyż ostatni taki import mieliśmy w 2015 r.
Czy Polska zyskałaby na synchronizacji sieci elektroenergetycznych państw bałtyckich i Ukrainy z systemem Europy kontynentalnej?
Integracja rynków i silniejsza współpraca w regionie to słuszny kierunek, ale PSE zwracają uwagę na koszty, które trzeba ponieść po naszej stronie. Według analiz Komisji Europejskiej, na synchronizację Pribałtiki poprzez system polski trzeba wydać od 770 do 960 mln euro, w tym ok. 300 mln euro na rozbudowę sieci w Polsce. Zdaniem PSE potrzebna byłaby budowa drugiej linii mostu energetycznego Polska-Litwa. Z drugiej strony, synchronizacja systemów krajów bałtyckich nie jest też dla nas zagrożeniem. Tym bardziej, że można odnieść wrażenie, iż państwa bałtyckie, a zwłaszcza Łotwa, nie są na nią do końca zdecydowane.
Rozmawiał Piotr Stępiński