Perzyński: Roger Waters to Steven Seagal wśród rockowych dinozaurów (FELIETON)

19 września 2022, 07:35 Bezpieczeństwo

Na najnowszej trasie Rogera Watersa, w zamierzchłych czasach lidera Pink Floyd, przed każdym koncertem wyświetlany jest napis „jeśli nie podoba ci się politykowanie Rogera, lepiej w…laj do baru”. Sądząc po jego wypowiedziach o wojnie w Ukrainie czy o sytuacji na Tajwanie, chyba rzeczywiście lepiej wybrać wieczór w barze niż ze zgorzkniałym, niemającym pojęcia o świecie starszym człowiekiem, który od 30 lat nie stworzył nic znaczącego, a który od dekad z lewicowymi ideami na ustach kasuje kolejne miliony dolarów od fanów jego byłego zespołu, który on sam chciał zniszczyć – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl.

Roger Waters. Źródło Wikicommons
Roger Waters. Źródło Wikicommons

Nie idźcie na koncert Rogera Watersa

Śledząc twórczość Pink Floyd i Watersa od samego początku, czyli późnych lat 60., widać, że chociaż basista i główny autor materiału początkowo stronił od tematów politycznych. Dopiero lata 80. z płytą „The Final Cut” pokazały spektrum jego poglądów – od apeli przeciwko wyścigowi zbrojeń pomiędzy Wschodem a Zachodem, po zajadłą krytykę rządów Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. Jednak to doceniane przez krytyków „Amused to death” z 1992 roku, jego ostatnie znaczące do tej pory dokonanie muzyczne, nie licząc mało znaczącego, wtórnego i miernego „Is this the life we really want?” z 2017 roku (podkreślmy, stworzenie którego zajęło mu ćwierć wieku), pokazało, że mamy do czynienia z lewicowym Januszem Korwinem-Mikke wśród muzyków rockowych starej daty. Przykład? Utwór „Watching TV”, w którym podmiot liryczny pochyla się nad historią Chin w drugiej połowie XX wieku: ” (…) Jej dziadek walczył ze starym Chiang Kai-shekiem / Tym złym, parszywym, brudnym szczurem, który rozkazywał swoim oddziałom strzelać do kobiet i dzieci / (…) I na wiosnę ’48 roku Mao Tse-tung trochę się zirytował / I jak wykopał tego starego dyktatora, Chianga za granice Chin / Chiang Kai-shek wylądował na Formosie i uzbroił na wyspę Quemoy / Pociski latały nad Morzem Chińskim / I zmienili Formosę w fabrykę butów zwaną Tajwanem”. To ironiczne, że Waters, który słynącego z lekceważącego stosunku do innych państw byłego prezydenta USA Donalda Trumpa na wielkim koncercie w mieście Meksyk nazwał hiszpańskim słowem „pendejo”, którego nie trzeba tłumaczyć, sam nazywa demokratyczny Tajwan „fabryką butów”.

Poglądy Watersa w sprawie Chin, jak sam mówi, były kształtowane w jego domu rodzinnym, gdzie oboje rodziców było członkami brytyjskiego ruchu komunistycznego. Ojciec, jak wiadomo, zginął podczas II wojny światowej w bitwie pod Anzio we Włoszech, gdy Roger miał zaledwie rok (sam braku postaci ojca poświęcił wiele miejsca w swoim muzycznym dorobku, mierzy się publicznie z kompleksami – oczywiście zarabiając na tym gigantyczne pieniądze – grubo po ukończeniu 70 lat, kiedy jego ojciec miałby około setki).

Prokomunistyczne, a co za tym idzie – prochińskie poglądy Watersa dają o sobie znać w rozmowach z dziennikarzami. Przytoczmy tu dość świeżą, bo z sierpnia bieżącego roku, rozmowę z CNN: – Tajwan jest częścią Chin. Zostało to całkowicie zaakceptowane przez całą społeczność międzynarodową w 1948 roku. Jeśli tego nie wiesz, że nie czytasz wystarczająco dużo. Wierzysz w propagandę swojej strony. Nie można rozmawiać o prawach człowieka i Tajwanie bez czytania – mówił Waters. – Chińczycy nie najechali Iraku i nie zabili miliona ludzi od 2013 roku. Kogo Chińczycy najechali i wyrżnęli? – kontynował. Kiedy dziennikarz CNN przypomniał działania Pekinu wobec Tybetu czy Ujgurów, czyli mniejszości muzułmańskiej żyjącej na zachodzie kraju, Waters skwitował to krótko: – Bzdura! To absolutna bzdura! Absolutny nonsens! – powiedział Waters i dodał, że rozmawiający z nim dziennikarz CNN powinien „odejść i czytać”.

Perzyński: O narodzinach, rozkwicie, śmierci i odżyciu najsłynniejszej elektrowni na świecie

Waters zachęca zachodnich dziennikarzy do czytania, ale najwidoczniej rosyjskiej prasy, co widać po jego wypowiedziach o wojnie w Ukrainie. W swoim wpisie na Facebooku z 5 września argumentował, że prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski jest narzędziem w rękach „autorytarnych, antydemokratycznych sił skrajnego nacjonalizmu”. – Jeśli się nie mylę, proszę, pomóżcie mi w moich uczciwych staraniach, aby przekonać naszych przywódców do zakończenia rzezi, która służy tylko interesom klas rządzących i skrajnych nacjonalistów, zarówno tu na Zachodzie, jak i w waszym pięknym kraju (Ukrainie – red.), kosztem reszty, zwykłych ludzi, zarówno na Zachodzie, jak i w Ukrainie – napisał w liście otwartym do pierwszej damy Ukrainy Ołeny Zełenskiej. Przy okazji nazwał on prezydenta Stanów Zjednoczonych Joe Bidena „zbrodniarzem wojennym” i obwinił go o wybuch wojny. Oczywiście nie dostrzegł on roli prezydenta Rosji Władimira Putina w całej tej tragedii.

Nie powinien się on więc dziwić, że skoro wyraża publicznie tak radykalne, krzywdzące, i po prostu niesłuszne poglądy, oczywistą i naturalną reakcją jest krytyka. Łukasz Wantuch, radny Krakowa, gdzie ma mieć miejsce koncert Watersa w kwietniu przyszłego roku, zapowiedział na Facebooku działania przeciwko organizacji tego wydarzenia: – Roger Waters, jawny poplecznik Putina, chce zagrać w Tauron Arenie w Krakowie. W środę mamy sesję Rady Miasta Krakowa i będę rozmawiał z prezydentem i radnymi, aby to zablokować. Takie wydarzenie to byłby wstyd dla naszego miasta. Niech zaśpiewa w Moskwie – napisał. Im bliżej do wydarzenia, tym więcej będzie się pojawiać podobnych wypowiedzi.

W tym miejscu jako autor felietonu chciałbym namówić Czytelników, którzy rozważali zakup biletu na planowany koncert w Krakowie, by tego nie robili. Po pierwsze, wolność słowa powinna dopuszczać nawet najbardziej niedorzeczne wypowiedzi i nikt nie powinien zabraniać Watersowi wyrażać jego prokremlowskich i prochińskich opinii, ale najlepszą odpowiedzią na to będzie ignorowanie tego pseudoartysty – niekupowanie płyt i biletów, niereagowanie na wpisy w sieci, które przez kontrowersyjny przekaz i gorącą dyskusję pod nimi mogą mieć spore zasięgi. Po drugie, jego koncerty to zupełny przerost formy nad treścią – kakofonia laserów i materiału, który znamy na pamięć od 40 lat – czy znają Państwo innego artystę, który dosłownie od czterech dekad objeżdża świat z gigantycznym show, podczas którego grana jest w całości jedna płyta (w tym przypadku The Wall z 1979 roku), jakby od tamtej pory nie stworzył nic więcej godnego uwagi? Oraz po trzecie, o Watersie można powiedzieć nie tylko, że jest byłym liderem Pink Floyd, ale też byłym muzykiem – skoro twórczo jest on od lat zupełnie nieaktywny, to przynajmniej mógłby umilać czas przyjemnymi dla ucha dźwiękami gitary jak jego arcywróg David Gilmour, ale nawet i na to nie można liczyć – żaden z niego instrumentalista, a i głos stracił już dawno (na koncercie jego partie wokalne grane są z playbacku). A zatem, parafrazując słowa tego Stevena Seagala wśród rockowych dinozaurów (tak samo skompromitowanego, taniego, groteskowego i prorosyjskiego), zamiast wydać niemałe pieniądze na bilet, lepiej pójść do przysłowiowego baru i wypić za zwycięstwo Ukrainy i wolność Tajwanu.

A jeśli ktoś w 2022 roku wciąż czuje nostalgię za Pink Floyd, to serdecznie polecam ich ostatni singiel, żeby nazwa ta nie kojarzyła się z Kremlem. Sam Waters na pewno nie zubożeje, w końcu Chiny i Rosja to wielkie rynki muzyczne, a na pewno w ostatnim czasie zdobył tam wielu nowych fanów.