Media po raz kolejny stawiają tezę, że wzrost napięcia na Bliskim Wschodzie i towarzysząca mu podwyżka cen ropy może zwiastować wojnę.
Publicysta Financial Times, Nick Butler, zastanawia się skąd wzięła się podwyżka cen ropy o 20 procent w ostatnim miesiącu. Jego zdaniem fundamentalne czynniki nie zmieniły się, a wzrost może usprawiedliwić tylko spekulacja rynku o groźbie wojny na Bliskim Wschodzie.
Butler wylicza, że niezmiennie rośnie powoli zapotrzebowanie na ropę, a import tego surowa w Chinach wręcz spadł do 7,3 mln baryłek dziennie w październiku. Tymczasem zapotrzebowanie na benzynę w USA przerosło oczekiwania. – Żaden z tych czynników nie uzasadnia wzrostu cen o 20 procent – twierdzi Brytyjczyk.
Przypomina on, ze pomimo odstępstw nadal jest realizowane porozumienie naftowe zakładające skoordynowane obniżenie podaży w celu podwyżki ceny rzez kartel OPEC i jego jedenastu partnerów. Tymczasem wydobycie w USA rośnie od połowy 2016 roku już o 13 procent, a eksport przekracza 2 mln baryłek dziennie. To jednak nic nowego dla rynku i zdaniem Butlera także nie usprawiedliwia podwyżki.
Wskazuje on jednak, że zmianą jest odzyskanie kontroli nad złożami ropy w północnym Iraku oraz ryzyko wojny z powodu kurdyjskich dążeń niepodległościowych. Poza tym znaczenie może mieć kampania antykorupcyjna w Arabii Saudyjskiej poczytywana jako próba konsolidacji władzy. Część analityków dopuszcza możliwość, że jest to przygotowanie do konfliktu zbrojnego z Iranem. Tego typu sugestie pojawiają się z każdym wzrostem napięcia na Bliskim Wschodzie. Wygląda jednak na to, że rynek traktuje je poważnie.
Na temat możliwości zmiany trendu na rynku ropy obserwowanym obecnie pisaliśmy na BiznesAlert.pl.
Financial Times/Wojciech Jakóbik