Bojanowicz: USA pozwalają na nowy interwencjonizm Rosji (ANALIZA)

28 października 2019, 07:30 Bezpieczeństwo

Izolacjonizm USA pozwala na nowy interwencjonizm Rosji, która chciałaby odzyskać wpływy na Bliskim Wschodzie z czasów Związku Sowieckiego – pisze Roma Bojanowicz, współpracowniczka BiznesAlert.pl.

Kryzys permanentny w Syrii

Syria jest jednym z państw producentów ropy i gazu, która dysponuje jednymi z najmniejszych złóż węglowodorów w regionie Bliskiego Wschodu.  Przez wiele lat wydobywanych węglowodorów wystarczało na zaspokojenie potrzeb wewnętrznych kraju. Wszystko zmieniło się wraz z wybuchem Arabskiej Wiosny i antyrządowych demonstracji w 2011 roku, której konsekwencją jest trwająca nieprzerwanie od tego czasu wojna domowa i powstanie Daesz (ISIS).

Działania zbrojne skierowane przeciwko ISIS stały się pretekstem do wejścia międzynarodowych sił do Syrii. Na jej terytorium pojawiły się między innymi armie Rosji i Stanów Zjednoczonych. Moskwa poparła prezydenta Syrii Baszszara al-Asada, a Waszyngton umiarkowane siły prodemokratyczne i Kurdów. Pod koniec 2018 roku prezydent USA Donald Trump podjął decyzję o opuszczeniu przez większość amerykańskich wojsk Syrii. Na początku października 2019 rok Trump wycofał ostatnie oddziały zapewniające względny spokój na granicy syryjsko-tureckiej i gwarantujących bezpieczeństwo mieszkającym tam Kurdom. Największym beneficjentem wyjścia Amerykanów z Syrii jest prezydent Asad, któremu teraz będzie łatwiej zapanować nad opozycją. Także Rosjanie zyskali w tej sytuacji – miejsce amerykańskich żołnierzy zajmą rosyjskie siły pokojowe. Dołączą do nich oddziały tureckie, od lat walczące z kurdyjskimi separatystami w Turcji. Jedyną grupą, która straciła w ciągu ostatnich kilku tygodni jedyne realne międzynarodowe wsparcie są Kurdowie – najwierniejsi amerykańscy sojusznicy w walkach z Państwem Islamskim.

W 2011 roku Syria  produkowała 400 tysięcy baryłek ropy dziennie, aby w 2018 roku spaść między 14, a 15 tysięcy baryłek. Podobna sytuacja dotyczy gazu, gdyż wydobycie tego surowca spadło z 8  do 3,5 miliarda m sześc.. Przed wojną w aż 90 procent pozyskanego z własnych złóż gazu ziemnego był w Syrii wykorzystywany do produkcji energii elektrycznej. Dlatego rząd w Damaszku postarał się przejąć pola gazowe w pierwszej kolejności. Z ropą naftową Syria miała większy problem, gdyż ze względu na zniszczenia wojenne w obrębie infrastruktury nie można było wydobytych węglowodorów ani przerobić w rafineriach, ani legalnie wyeksportować. Mimo embarga na zakup syryjskiej ropy nielegalny wywóz i sprzedaż syryjskiej ropy stał się w tym czasie głównym źródłem finansowania działań ISIS. Najwyraźniej wielu importerów zapewne skuszonych niższą niż rynkowa ceną surowca zdecydowało się na jego zakup wbrew sankcjom nałożonym przez UE i USA.

Syria bardzo szybko stała się krajem, na którym zaczęły się ścierać różne interesy geopolityczne. Radykalizacja wojny domowej doprowadziła do powstania Państwa Islamskiego. Syryjski rząd, na czele którego stał Baszszar al-Asad został poparty przez Iran i Rosję. Syryjskich rebeliantów poparła Turcja, a z ISIS zaczęły walczyć międzynarodowe siły, których trzon tworzyły wojska amerykańskie. Teheran, ze względu na swoją trudną sytuację międzynarodową i gospodarczą dość szybko wycofał się z pomocy Damaszkowi. Natomiast nic nie wskazywało na to, że Rosja porozumie się z Turcją i oba kraje w przyszłości staną się jedną z najważniejszych sił rozgrywających sytuację wewnętrzną w Syrii. Ale najwyraźniej, mimo różnic i tarć dzielących oba państwa wygrał pragmatyzm ekonomiczny i polityczny.

Turcja wchodzi do gry z Rosją

Relacje turecko-rosyjskie nie zawsze przebiegały gładko. Warto w tym miejscu przypomnieć  historię zestrzelenia rosyjskiego myśliwca Su-40 przez turecki myśliwiec F-35 nad terytorium Syrii w 2015 roku. Jednak ostatnie kilkanaście miesięcy lat mocno zbliżyło do siebie oba kraje na wielu polach. Projekt budowy Turkish Stream połączył je gospodarczo, ponieważ pierwsza nitka nowej magistrali będzie zaopatrywać wewnętrzny rynek Turcji. Drugi gazociąg ma charakter czysto przesyłowy i jego zadaniem jest dostarczenie gazu do krajów Europy Południowej i Południowo-Wschodniej. W ten sposób Rosja chce osłabić pozycję Ukrainy jako dotychczasowego kraju tranzytowego dla gazu przesyłanego na południe Europy.

Ankarę i Moswkę łączy coraz więcej również w sferze wojskowej. Mimo wieloletniego członkostwa w NATO i udziału w programie myśliwców V. generacji F-35, Ankara postanowiła zakupić w 2019 roku rosyjski system przeciwlotniczy S-400. Ta technologia nie jest kompatybilna z systemami obowiązującymi w innych krajach Sojuszu Północnoatlantyckiego. Poza tym zdaniem amerykańskich ekspertów radary zainstalowane w rosyjskich urządzeniach bez trudu nauczą się rozpoznawać i śledzić myśliwce F-35, co zagraża ich przydatności na polu walki. Dlatego też Waszyngton rozpoczął proces wykluczania Turcji z programu F-35 i wstrzymał dostawy 116 zamówionych maszyn. Jak nie trudno się domyśleć, spotkało się to z oburzeniem ze strony prezydenta Turcji, Recepa Erdogana.

Kolejną kością niezgody na linii Ankara – Waszyngton było udzielenia przez USA wsparcia militarnego Kurdom w Syrii. Jednym z problemów wewnętrznych Turcji jest walka z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK) uznawaną przez rząd za organizację terrorystyczną, której odłamem, według Ankary, jest kurdyjska milicja YPG walcząca w Syrii z ISIS. Od początku października Turcja prowadziła regularną operację zbrojną „zarówno z powietrza, jak i siłami lądowymi” wymierzoną przeciwko bojownikom YPG, kontrolującym przygraniczną strefę na wschód od rzeki Eufrat. Na początku października, kiedy to prezydent Trump zadecydował o całkowitym wycofaniu amerykańskich wojsk z terytorium Syrii, Kurdowie zostali niejako porzuceni przez najbliższych sojuszników – utracili wsparcie USA, które gwarantowało im bezpieczeństwo w regionie. Ankara nie zwlekała długo ze zbrojną interwencją na turecko-syryjskim pograniczu. Prezydent Erdogan właściwie natychmiast po oświadczeniu prezydenta Trumpa ogłosił, że wojska tureckie szykują się do kolejnej ofensywy przeciwko siłom kurdyjskim znajdującym się w północnej Syrii.

Wkrótce po tym jak amerykańscy komandosi opuścili bazy na obszarach kontrolowanych przez Kurdów ich miejsce zajęli żołnierze rosyjscy, do których niedługo dołączą Turcy. Stanie się to na mocy porozumienia dotyczącego dalszych działań militarnych w tym regionie podpisanego 22 października w Soczi. Jak poinformował prezydent Recep Erdogan po spotkaniu z rosyjskim prezydentem Władimirem Putinem, wtorkowe porozumienie przewiduje, że syryjscy bojownicy kurdyjscy w ciągu kolejnych 150 godzin odsuną się na odległość 30 km od granicy turecko-syryjskiej.

Opuszczenie przez wojska amerykańskie północno-wschodniej Syrii całkowicie zmieniło układ sił w tym regionie. Kurdowie zostali pozbawieni pomocy w odpieraniu tureckich ataków. Miejsce żołnierzy USA zajęli żołnierze rosyjscy, których zadaniem będzie patrolowanie wraz z Turkami 30 km strefy zdemilitaryzowanej. Prezydent Erdogan chce, aby Turcja otrzymała wyłączną kontrolę nad przygraniczna częścią północnej Syrii, dokąd teoretycznie można by było przesiedlić przebywających obecnie w Turcji i w Europie syryjskich uchodźców. W samej Turcji przebywa obecnie blisko 3,6 mln Syryjczyków, którzy uciekli tam przed trwającą już 8 lat wojną domową.

Zapowiedź tureckiej interwencji wywołała protest prezydent Asada, który oficjalnie zwrócił się do prezydenta Putina o wsparcie w rozwiązaniu narastającego konfliktu z Turkami. Czy i jak będzie wyglądało takie wsparcie? Trudno na chwilę obecną wyrokować. Rosja bowiem, poniekąd rękami prezydenta Erdogana, przejęła kontrolę nad spornym obszarem Syrii. I to bez brania na siebie nadmiernej odpowiedzialności za spokój w regionie. Prezydent Rosji Władimir Putin mami prezydenta Erdogana możliwościami i sukcesami. Daje mu się militarnie i politycznie „wyżyć” na grupie etnicznej, którą Prezydent Erdogan uważa za wrogą. Jednocześnie Moskwa nadal może być najlepszym przyjaciele prezydenta Asada, dzięki czemu rosyjskie firmy mogą liczyć na lukratywne kontrakty na odbudowę zniszczonej wojną Syrii i nie będzie musiała specjalnie pilnować swoich bliskowschodnich „sojuszników”.

Izolacjonizm USA versus interwencjonizm Rosji

Trwalsze osadzenie się Rosji w rejonie Azji Mniejszej ułatwi jej wywieranie jeszcze większego wpływu na biedniejsze kraje arabskie. Większość z tych państw powstała relatywnie niedawno i nie wykształciła jeszcze elit politycznych, które mogłyby umiejętnie nimi kierować. Oferowana przez zachodnie kraje kultura polityczna nie przystaje do zwyczajów panujących w tym regionie świata. Powoduje to duży wzrost napięć wewnętrznych prowadzących do wybuchu rewolucji, przewrotów wojskowych, wojen domowych, aktów terroryzm prowadzących do inwazji obcych wojsk. Przykład Syrii doskonale to pokazuje: Arabska Wiosna, która wybuchła w 2010 roku, w 2011 przerodziła się w wojnę domową, która zrujnowała kraj i wywołała falę uchodźców obecnie mieszkających w Turcji, Libanie i Europie. Z potężniejszymi i bardziej stabilnymi państwami, dysponującymi ogromnymi złożami węglowodorów, Moskwa umawia się w ramach OPEC+. Są one zapraszane do prowadzenia wspólnych projektów jak choćby budowa elektrowni atomowej w Egipcie (ZEA). Nawiązanie bliskich relacji gospodarczo-militarnych spowoduje znaczące uzależnienie krajów arabskich od Rosji i ułatwi realną kontrolę nad poziomem światowego wydobycia węglowodorów.

Wprawdzie USA zalewają międzynarodowe rynki surowcami, ale poza tym od zdają się prowadzić politykę politycznego izolacjonizmu. Prezydent Trump obraża wszystkich, na kontaktach z którymi USA nie zrobi „dobrego interesu”. Wycofując armię USA z terenów kurdyjskich na granicy Turcji i Syrii, umożliwił zbrojną interwencję reżimowi Recepa Erdogana wobec Kurdów – najwierniejszych amerykańskich sojuszników w walce przeciwko Państwu Islamskiemu. Po wejściu na terytorium północno-wschodniej Syrii oddziały tureckie najprawdopodobniej uwolniły bojowników z ISIS uwięzionych w kurdyjskich obozach. Nagle okazało się, że hasła o międzynarodowej walce z islamskim terroryzmem miał być jedynie usprawiedliwieniem dla amerykańskiej interwencji w Syrii. Dla Kurdów zachowanie międzynarodowych sił jest niezrozumiałe, budzi frustrację i złość, co już wkrótce może doprowadzić do powstania kolejnej organizacji terrorystycznej skierowanej tym razem przeciw Stanom Zjednoczonym i Europie.

Raz rozbudzone demony rozpaczy, strachu, których paliwem będzie urażony honor i poczucie ogromnego zawodu trudno będzie teraz uśpić. Gwałtowna zmiana w podejściu do sytuacji w Syrii jaka na początku października zaprezentował prezydent Trump przypomina rzucenie iskry na beczkę prochu jaką jest konflikt syryjsko-turecko-kurdyjski. Czas pokaże, czy sytuacja w regionie uspokoi się, bo wszystkie strony więcej zyskają na odbudowie Syrii, czy raczej się zaostrzy, bo ambicje poszczególnych polityków wezmą górę nad zdrowym rozsądkiem. Jedno jest pewne: puste miejsce po Amerykanach zajmuje obecnie Moskwa, której zależy na odbudowaniu swojej silnej pozycji na świecie. Dotyczy to szczególnie regionów o słabo ugruntowanej demokracji i bogatych złożach naturalnych. Dodatkowym atutem ekspansji na Bliskim Wschodzie jest zwiększenie obecności militarnej, wpływając w ten sposób na sytuację w cały basenie Morza Śródziemnego. Jest to rodzaj powrotu Rosji do polityki ekspansjonizmu mającej przypominać czasy największej potęgi Związku Sowieckiego. Dziś zamiast komunizmu oferują alternatywę względem promowanej przez Europę i USA demokracji zachodniej.

Zdrada

UE pod wpływem zapowiedzi prezydenta Erdogana o przesłaniu do Europy kolejnej fali syryjskich uchodźców  ograniczyła się jedynie do potępienia działań Turcji na terenie Syrii.

Trwająca od 2011 roku wojna domowa w Syrii zniszczyła sektor energetyczny kraju, a dzienna produkcja rafinerii znacząco spadła się w porównaniu do poziomu sprzed 8 lat. miało ograniczyć dopływ pieniędzy do Damaszku i doprowadzić do odsunięcia od władzy prezydenta Baszar al-Assad. Ten jednak porozumiała się z Rosją i Iranem, które zadeklarowały swoją pomoc przy odbudowie syryjskich rafinerii i odbudową uszkodzonej sieci energetycznej. Po kilkunastu miesiącach Teheran mocno ograniczył swoje wsparcie finansowe dla Damaszku. Waszyngton wycofał resztę swoich wojsk z roponośnych terenów zamieszkałych przez Kurdów, a Moskwa porozumiała się z Ankarą w kwestii oczyszczenia tego rejonu z rdzennych mieszkańców. Wszystkie strony ugrały coś dla siebie:  syryjski rząd pozbył się Amerykanów popierających Kurdów. Turcja może swobodnie zwalczać ugrupowania kurdyjskie, które zdaniem rządu w Ankarze zagrażają jedności terytorialnej kraju. Natomiast Rosja stała się głównym rozgrywającym w regionie: rosyjskie wojska rozjemcze zajęły opuszczone niedawno amerykańskie koszary, razem z tureckimi oddziałami będą patrolowały zdemilitaryzowany obszar Syrii przy granicy z Turcją, a to pozwoli Moskwie przejąć realna kontrolę na syryjskimi polami naftowymi. Trwają spekulacje, czy Erdogan zwracając się ku Moskwie liczy na możliwość otrzymania dostępu do broni jądrowej.

30 milionów Kurdów jest rozrzuconych w czterech krajach Turcji, Syrii, Iraku i Iranu. Obecna turecka ofensywa graniczna przeciwko siłom kurdyjskim w Syrii znacząco osłabi podzielonych irackich Kurdów i wesprze działania regionalnych mocarstw  na rzecz ukrócenia kurdyjskich zapędów niepodległościowych. W 2017 roku odbyło się referendum niepodległościowe, w którym blisko 93 procent uczestników opowiedziało się za utworzeniem niezależnego państwa kurdyjskiego. Brak poparcia USA spowodował, że próby stworzenia nowego niezależnego państwa skończyły się na referendum. Iraccy Kurdowie oskarżyli wówczas swojego niedawnego sojusznika w walce z ISIS, Waszyngton, o zdradę.