Rosjanie podejmują działania, aby, mimo porażki przed trybunałem arbitrażowym w Sztokholmie, nadal podważać wiarygodność Ukrainy jako solidnego partnera gazowego. Tym razem sięgają po matematykę, aby wykorzystać ją do manipulacji. Po raz kolejny rosyjskie kalkulatory liczą inaczej niż europejskie – pisze Piotr Stępiński, redaktor BiznesAlert.pl.
Wczoraj Ministerstwo Energetyki i Przemysłu Węglowego Ukrainy oficjalnie poinformowało o zakończeniu działań mających zminimalizować skutki trwającego od kilku dni kryzysu gazowego. Był to efekt decyzji Gazpromu, który, mimo rozstrzygnięć arbitrażu i dokonanych przez Naftogaz przedpłat, odmówił wznowienia pierwszego marca dostaw gazu na Ukrainę, tłumacząc to brakiem aneksu do obowiązującej umowy. W konsekwencji bezprawnych działań rosyjskiego monopolisty, nad Dnieprem obserwowany był deficyt paliwa. Władze w Kijowie zostały zmuszone do wprowadzenia działań na rzecz tymczasowych ograniczeń w wykorzystaniu surowca. Sam Naftogaz zwrócił się do Ukraińców, aby gospodarstwa domowe, ogrzewane piecami gazowymi, zmniejszyły temperaturę w celu obniżenia zużycia paliwa. Ponadto Ukraina została zmuszona do rozpoczęcia zakupów surowca w trybie awaryjnym m.in. od PGNiG. O tym, że mógł być to fortel Gazpromu piszemy w BiznesAlert.pl.
Jakóbik: Ukraina ujawnia. Gazprom celowo wywołał kryzys dostaw
Rosyjska matematyka rządzi się swoimi prawami
Działania naszych wschodnich sąsiadów nie umknęły uwadze Rosjan, nie tylko tych z Gazpromu. Wczoraj na portalu Gazeta.ru pojawił się artykuł zatytułowany ,,Matematyka Poroszenki: Jednocześnie zamrozić Ukraińców i przepłacić za gaz”, w którym autor tekstu powołał się na wpis w jednym z profilów społecznościowych rzeczniki rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Marii Zacharowej. Odniosła się w nim do informacji o tym, że Kijów kupuje gaz w Europie czterokrotnie drożej od paliwa oferowanego przez Gazprom. Jej zdaniem to właśnie zbyt wysokie ceny były głównym powodem wezwania przez prezydenta Petro Poroszenkę obywateli Ukrainy do zaciśnięcia gazowego pasa i zmniejszenia zużycia surowca. Warto jednak zaznaczyć, że rosyjskie zasady matematyki uzależnione są od prawideł polityki zagranicznej Kremla, czego dowodem są słowa Zacharowej.
Owszem, dyrektor ds. handlowych Naftogazu Jurij Witrenko poprzez media społecznościowe informował o tym, że momentami ceny gazu na giełdach skoczyły nawet do 1325 dolarów za 1000 m sześc., a według prezydenta Petra Poroszenki w marcu Ukraina w ramach umowy z Rosjanami miałaby kupować surowiec za 238,55 dolarów za 1000 m sześc. Co więcej, Naftogaz zapowiedział, że będzie domagał się pokrycia różnicy między ceną wynikającą z kontraktu z Gazpromem a cenami surowca, który jest nabywany w trybie awaryjnym. Poza tym, Naftogaz będzie starał się udowodnić, że stawki tranzytu surowca przez terytorium Ukrainy były zaniżone, skutkiem czego od 2009 roku otrzymał o ok. 20 mld dolarów mniej niż powinien.
Rzeczniczka rosyjskiego MSZ zapomniała także wspomnieć, że wzrost cen na europejskich giełdach był efektem zwiększonego zapotrzebowania Europy na gaz, spowodowanego temperaturami niższymi niż zazwyczaj o tej porze roku. Zresztą sam monopolista ogłaszał w mediach, że przez ponad 10 dni z rzędu notował rekordowe dostawy gazu do Europy. Podobnie jak w poprzednim przypadku, tak i teraz, nie był to efekt szczególnego zainteresowania rosyjskim gazem.
Manipulacje Zacharowej
Zdaniem Zacharowej „przez upodobania polityczne Ukraina doprowadziła naród do przepaści, radośnie rozdając herbatę i ciastka, i przeklinając Rosję”. Odnosząc się do ostatniego kryzysu gazowego Zacharowa stwierdziła, że władze w Kijowie ,,nigdy nie powiedzą swoim obywatelom, że Europa uważa Rosję za pewnego dostawcę surowców energetycznych, a rosyjskie LNG zostało dostarczone do dotkniętych klęską żywiołową regionów w USA. Nie powiedzą, ponieważ wówczas Ukraińcy przebudziliby się i powbijali wszystkich na pal. Wszystkich po kolei”. Rzeczniczka nie wspomniała o tym, że dywersyfikacja dostaw gazu na Ukrainę ma na celu zmniejszenie zależności politycznej od Rosji. Zapomniała także wspomnieć, że dostawy rosyjskiego LNG do USA miały charakter jednostkowy i były związane z ekstremalnie niskimi temperaturami powietrza za Oceanem, o czym szerzej na łamach BiznesAlert.pl pisał redaktor naczelny Wojciech Jakóbik.
Maria Zacharowa ma rację, że ukraińskie władze nie przekażą takiego komunikatu swoim obywatelom, ponieważ można go podważyć. Po pierwsze, władze w Kijowie podejmują działania na rzecz dywersyfikacji źródeł dostaw gazu na Ukrainę. Chcą m.in. rozbudować połączenie z Polską, aby w przyszłości móc skorzystać z surowca dostarczanego przez Baltic Pipe i terminal LNG w Świnoujściu. Ponadto Ukraińcy próbują szukać w Europie sojuszników przeciwnych budowie Nord Stream 2, którego jednym z celów jest pozbawienie Ukrainy roli państwa tranzytowego. Choć wcześniej rzeczniczka rosyjskiego MSZ przekonywała, że celem budowy magistrali nie jest pozbawienie kogokolwiek możliwości świadczenia tranzytu na konkurencyjnych warunkach. Kijów liczy na to, że państwa skandynawskie nie pozwolą, aby Rosja szantażowała Europę dostawami błękitnego paliwa. Z kolei przedstawiciele rządu Finlandii, przez której strefę ekonomiczną ma przebiegać kontrowersyjny gazociąg, chcą, by nowa magistrala była w pełni zgodna z prawem unijnym, co przez stronę rosyjską postrzegane jako sabotaż projektu.
Ukraina próbuje w ten sposób odpowiedzieć na nieprzewidywalność polityki Gazpromu, czego jednym z dowodów jest ostatni kryzys gazowy, czy te z 2006, 2009 i 2014 roku. Poza tym już wcześniej koncern manipulował ciśnieniem w punkcie wejścia do ukraińskiego systemu przesyłu gazu. Co więcej, zdarzały się sytuacje, w których jakość przesyłanego z Rosji paliwa nie spełniała określonych w kontrakcie parametrów chemiczno-fizycznych. Polska również doświadczyła niezrozumiałych działań ze strony kierownictwa Gazpromu. W ostatnich latach kilkukrotnie, bez zapowiedzi i podania przyczyny, Gazprom zmniejszał wolumen dostaw gazu dla PGNiG.
Stępiński: Ćwierć wieku Gazpromu i nadal brakuje pewności dostaw
Rosja szuka sposobu na odwrócenie sytuacji
Internetowy wpis rzeczniki rosyjskiego MSZ pokazuje, jak bardzo ostatnie rozstrzygnięcie trybunału arbitrażowego w Sztokholmie dotknęło Rosję, która szuka teraz sposobów, aby w inny sposób uderzyć w Ukrainę, kontynuować politykę dyskredytacji tego kraju i podważyć jej rolę jako państwa tranzytowego dla dostaw rosyjskiego gazu do Europy. Ostatnie wydarzenia nie osłabiły wiary Komisji Europejskiej w stabilność dostaw korytarzem ukraińskim. W rozmowie z dziennikarzami jej rzeczniczka Anna Kaisa Itkonen poinformowała, że, według danych Brukseli, tranzyt gazu jest realizowany w przewidzianych normach, mimo wszczęcia przez Gazprom procedury wypowiedzenia podpisanych z Ukrainą umów na dostawę i tranzyt gazu. Wcześniej Komisja Europejska deklarowała, że jest gotowa mediować w sprawie rozstrzygnięcia wspomnianego sporu.
Rosjanie źle znoszą porażkę, dlatego nie składają broni i złożyli apelację od rozstrzygnięcia sztokholmskiego arbitrażu. Warto tylko odnotować, że międzynarodowa agencja ratingowa S&P stwierdziła, że brak pewnej umowy tranzytowej z Ukrainą niesie ze sobą fundamentalne ryzyko dla eksportu gazu i rynkowej pozycji Gazpromu. Na to ostatnie koncern raczej nie będzie chciał pozwolić. Wydaje się, że Rosjanie będą chcieli również wykorzystać obecną, napiętą sytuację polityczno-społeczną na Ukrainie, by przy pomocy manipulacji móc dalej wpływać na destabilizację kraju, realizując cele swojej polityki.