(Reuters/Anadolu/Teresa Wójcik)
Turecki premier Ahmet Davutoglu oficjalnie złożył na ręce prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana rezygnację z misji powołania nowego rządu po wyborach parlamentarnych, które odbyły się 7 czerwca b.r. Informację przekazała 18 sierpnia wieczorem kancelaria prezydenta Turcji. Rezygnacja jest konsekwencją nieudanych negocjacji rządzącej dotychczas Partii Sprawiedliwości i rozwoju (AKP) z pozostałymi partiami mniejszościowymi w sprawie utworzenia rządu koalicyjnego. W wyborach 7 czerwca b.r. AKP nie uzyskała większości absolutnej i nie mogła samodzielnie utworzyć rządu.
Możliwe, że w tej sytuacji Erdogan powierzy misję utworzenia rządu świeckiej i socjaldemokratycznej Partii Ludowo-Republikańskiej (CHP), która wg liczby mandatów w parlamencie zajęła drugie miejsce w wyborach. Jednak analitycy wątpią, czy ta partia ma na to realne szanse. Teoretycznie jest to możliwe, bowiem CHP łącznie z Narodową Partią Działania (MHP) i pro kurdyjską Ludową Partią Demokratyczną mogłaby utworzyć rząd posiadając 49 proc. mandatów. Praktycznie jest to bardzo mało prawdopodobne.
Jeśli do 23 sierpnia nie zostanie powołany rząd koalicyjny, prezydent Erdogan będzie musiał rozwiązać tymczasowy gabinet Davutoglu i wezwać wszystkie partie parlamentarne do utworzenia kolejnego rządu tymczasowego. A jesienią w Turcji muszą znów odbyć się przedterminowe wybory parlamentarne.
Prezydent Erdogan liczy, że w tych wyborach jego partia AKP zdobędzie ponad 50 proc. mandatów i będzie rządzić samodzielnie. Jednak analitycy zarówno w Turcji, jak i w zagranicznych instytucjach nie mają takiej pewności. Wg ich ocen Turcja może pogrążyć się głębokich niepokojach politycznych, co do reszty zdestabilizuje Bliski Wschód. Niewątpliwie odbije się to bardzo negatywnie na tym segmencie rynku ropy i bardzo utrudni inwestycje w infrastrukturę przesyłową gazu z regionu Morza Kaspijskiego.
Co prawda Ankara zapewnia, że realizacja Gazociągu Transanatolijskiego (TANAP) jest najzupełniej bezpieczna, ale eksperci The Oil and Gas Institute z Glasgow oceniają, że jest to „bezzasadny optymizm na wyrost”. Rozpętanie konfliktu z Kurdyjską Partią Pracy (PKK) naraża na ataki terrorystyczne właśnie instalacje infrastruktury przesyłowej ropy i gazu w Turcji. Tureckie lotnictwo będzie nadal bombardować bazy PKK w północnym Iraku oraz wybrane miejscowości zamieszkałe przez zwarte społeczności. Tymczasem bojówki PKK w odwecie będą wysadzać najważniejsze obiekty gospodarcze.
Dali już próbkę – niszcząc duże segmenty dwóch rurociągów, w tym ropociąg Baku-Tbilisi-Erzurum, przez który płynie dziennie 650 tys. baryłek ropy z irackiego Kurdystanu do portu w Ceyhan. Zaatakowany Gazociąg Południowokaspijski (SCP) i interkonektor z Iranem dostarczają w sumie rocznie 16 mld m3 gazu ziemnego do Turcji na użytek krajowy. Ten pierwszy ma być źródłem gazu z Azerbejdżanu dla Europy.
Podobne ataki nasilają się i mają miejsce prawie codziennie, odkąd Turcja rozpoczęła bombardowania obozów PKK w Iraku. Źródła agencji Reutera donoszą, że firmy energetyczne obsługujące turecką infrastrukturę energetyczną zaczęły się bać się o pracowników. Do wielu z tych ataków PKK jednak się nie przyznaje, nie można też obciążyć kurdyjskich ekstremistów kolejnymi atakami na transportowe ciężarówki irańskie, do których z reguły dochodzi w pobliżu granicy turecko-irańskiej. Coraz częściej media sugerują, że z kolei Turcję ogarnia „jakiś wojenny chaos”. A to na pewno nie będzie sprzyjać przekształceniu tego kraju w największy na świecie „hub gazowy” – jak zapowiedział Erdogan w miniony piątek w państwowej telewizji CNN Turk.
Więcej: Zamachy na rurociągi ściągają na Kurdów gniew Turcji (RAPORT)