– Po agresji Rosji na Ukrainę, były kanclerz zaczął tracić polityczny grunt pod nogami. Odwracali się od niego dawni przyjaciele z Bundestagu, bojąc się o własną reputację i karierę w rządzie. Po cichu liczono, że były kanclerz sam wycofa się z życia publicznego i wykaże skruchę, a nawet opuści grono socjaldemokratów. Schröder jednak ogłosił, że nie jest typem człowieka, który mówi „mea culpa” – pisze Patrycja Anna Tepper z Instytutu Zachodniego w komentarzu dla BiznesAlert.pl.
Schröderowi nie udało się przekonać sądu, że jego biura w najbardziej prestiżowej lokalizacji w Berlinie powinny być opłacane z publicznej kasy. Były kanclerz przegrał sprawę w sądzie administracyjnym. Pozew dotyczył podjętej przez Komisję Budżetową przy Bundestagu bezprecedensowej decyzji o zamrożeniu finansowania na przysługujące byłemu kanclerzowi przywileje. W normalnej sytuacji Schröder mógłby dożywotnio zajmować aż sześć biur i zatrudniać sześciu pracowników do ich obsługi. W sytuacji szkodliwej dla Niemiec postawy byłego kanclerza zaczęto szukać sposobu na jego ukaranie, korzystając jednak ze stosunkowo ograniczonych możliwości prawnych. W uzasadnieniu komisja nie odniosła się nawet do proputinowskiej postawy Schrödera, skupiając się na jego działalności biznesowej, do której rząd Niemiec nie ma zamiaru się dokładać. To pierwszy taki przypadek w historii, nazywany już lex Schröder. Możliwe także, że problem zostanie rozwiązany systemowo, a kolejni byli kanclerze będą musieli liczyć się z ograniczonymi przywilejami, zwłaszcza gdy już dawno zapomną o zobowiązaniu służenia państwu i społeczeństwu Niemiec.
Warto przypomnieć, że Schröder nie jest kanclerzem już od 18 lat, a karierę w rosyjskich spółkach rozpoczął błyskawicznie po zakończeniu kariery politycznej. Po agresji Rosji na Ukrainę, były kanclerz zaczął tracić polityczny grunt pod nogami. Odwracali się od niego dawni przyjaciele z Bundestagu, bojąc się o własną reputację i karierę w rządzie. Po cichu liczono, że były kanclerz sam wycofa się z życia publicznego i wykaże skruchę, a nawet opuści grono socjaldemokratów. Schröder jednak ogłosił, że nie jest typem człowieka, który mówi „mea culpa”, i od tego czasu konsekwentnie walczy o miejsce na śmietniku historii. Regularnie lata do Moskwy, relatywizuje agresję rosyjską, a samego Putina wybiela, mówiąc, że nie wierzy, żeby prezydent Rosji był odpowiedzialny za wydanie rozkazu do przeprowadzenia masakry w Buczy. Nie dotrzymał także słowa i nie opuścił wszystkich rosyjskich spółek, po tym jak Rosja wstrzymała dostawy gazu do Niemiec. Dopiero groźba sankcji unijnych skłoniła go do rezygnacji z rozwijania kariery w Gazpromie. Żadne z zachowań byłego kanclerza nie jest jednak wynikiem refleksji nad szkodliwością układów z Kremlem, a jedynie unikaniem ewentualnych reperkusji.
Wyrok sądu administracyjnego to jednak nie do końca dobra informacja dla szukających prawdy o powiązaniach kanclerza z Gazpromem i jego działalności lobbingowej. Niemiecki portal FragDenStaat, realizujący postulaty szerokiej dostępności i prawa do informacji, starał się dowieść, że Schröder organizował spotkania lobbyingowe w opłacanych z podatków biurach. W tym celu skierował serię zapytań, które pozostały jednak bez odpowiedzi. Portal, żeby móc zostać uznany za prasę (warunek niezbędny do uzyskania prawa do informacji) przez Wyższy Sąd Administracyjny, wydrukował nawet jeden numer specjalnej gazety. Ta kuriozalna sytuacja obiegła szybko media jako „drukowanie internetu”. Niestety, w związku z tym, że w biurze Schrödera nikt już nie pracuje, sprawa utknęła w martwym punkcie, a prawo do informacji jest obecnie daremne, bo nie ma go kto wykonać.
Były kanclerz i lobbysta Kremla przegrał spór o apanaże w Niemczech