Spychalski: Czy rząd dąży do likwidacji polskiego sektora wiatrowego?

14 stycznia 2014, 11:16 Energetyka

KOMENTARZ

Michał Spychalski

Członek Zarządu Instytutu Jagiellońskiego

Piątkowe wystąpienie w Sejmie premiera Tuska w obronie projektu PiS wprowadzającego zmiany w Prawie Budowlanym, których wejście w życie oznaczałoby zakaz budowy w Polsce elektrowni wiatrowych mogło wzbudzić niemałe zaskoczenie.

Premier używa bowiem swojego autorytetu, aby, wbrew stanowisku Komisji Infrastruktury, przekonać posłów do dalszego procedowania projektu opozycyjnego, który nie tylko likwiduje dynamicznie rozwijająca się gałąź gospodarki, ale rażąco narusza wszystkie chyba zasady Konstytucji, dyscypliny finansów publicznych i dobrego prawodawstwa. Co więcej, czyni to w sytuacji, gdy w Sejmie znajduje się już prezydencki projekt ustawy krajobrazowej, którego jednym z celów jest również zahamowanie rozwoju sektora wiatrowego, w nieco jednak bardziej cywilizowany i wyrafinowany sposób, niż ma to miejsce w przypadku projektu Prawa i Sprawiedliwości.

Premier, podkreślając istnienie „konfliktu interesów pomiędzy węglem a OZE”, uzasadnił swoje stanowisko troską o „zdrowie Polaków i ochronę krajobrazu przed nadmierną inwazją farm wiatrowych” oraz tym, że „bardzo drogiej energii z wiatraków potrzebujemy tylko tyle, ile jest to wymagane przez UE, a najbardziej opłacalne technologie nie powinny być sekowane przez obowiązujące prawo”. Pomijając kwestię trafności pierwszego z przytoczonych przez Premiera argumentów, lansowana przez rząd symptomatyczna teza o szczególnie wysokich kosztach zielonej energii w konfrontacji z faktami i ekonomiką energetyki konwencjonalnej okazuje się trudna do utrzymania. Podczas gdy w zapoczątkowanej przez byłego już prezesa PGE S.A. Krzysztofa Kilana dyskusji nad rynkowymi kosztami inwestycji w bloki węglowe pojawiały się liczby na poziomie 180 – 220 PLN za MWh wyprodukowanej energii, to obecny koszt prądu z wiatru, jak słusznie przyjęło MG w swoich projekcjach systemu aukcyjnego, oscyluje w granicach ok. 360 PLN/MWh przez pierwsze 15 lat eksploatacji oraz ok. 100 PLN/MWh przez kolejne 10 lat, dając średnią na poziomie ok. 250 PLN/MWh z tendencją malejącą. Ile kosztuje prąd z atomu pokazała z kolei umowa na budowę elektrowni w brytyjskim Hinkley Point – 450 PLN/MWh na przestrzeni lat 35-ciu.

Dlaczego więc premier daje zielone światło projektowi opozycji, którego celem jest likwidacja polskiego sektora wiatrowego? Odpowiedzi na to pytanie udziela być może Zarząd PGE S.A. wymieniając w niedawnym komunikacie, jako jeden z powodów podjęcia decyzji o budowie bloków w Opolu „racjonalizację rozwoju sektora OZE w Polsce”. Co przez tę „racjonalizację” należy rozumieć wiadomo po lekturze nowego projektu ustawy, w której aż nadto widać dążenie do skoncentrowania całości wsparcia dla OZE na inwestycjach węglowych w ramach tzw. dedykowanego współspalania biomasy. Na drodze do stworzenia takiego swoistego monopolu mogłyby, w warunkach systemu aukcyjnego, stanąć, jako najtańsze źródło OZE, jedynie projekty wiatrowe. Nie staną, jeśli na mocy projektu prezydenckiego lub opozycyjnego wprowadzony zostanie zakaz ich budowy.

Sektor energetyczny to domena władzy i państwowych spółek nie tylko w Polsce, a logika przedwyborcza rządzi się swoimi prawami. Jednak celowe dążenie rządu do eliminacja z rynku najtańszego źródła zielonej energii, które rok w rok dostarcza nowych mocy wytwórczych, zwłaszcza w sytuacji ryzyka wystąpienia w najbliższych latach jej systemowych niedoborów, byłoby smutnym potwierdzeniem realiów życia polityczno-gospodarczego w III RP.