icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Spychalski: Zbyt niskie koszty źródłem problemów energetyki wiatrowej

KOMENTARZ

Michał Spychalski

Członek Zarządu Instytutu Jagiellońskiego

Wczoraj w Sejmie odbyło się pierwsze posiedzenie podkomisji powołanej do ponownego rozpatrzenia projektu grupy posłów PiS-u, którego celem jest wprowadzenie zakazu budowy w Polsce elektrowni wiatrowych.

Podczas, gdy trudno mieć za złe posłance Zalewskiej i kilku innym członkom Parlamentu, że postanowili w sezonie wyborczym zbić polityczny kapitał na strachu przed tym, co nowe i nieznane, symptomatycznym jest, iż projekt ten już dawno zakończyłby swoją legislacyjna ścieżkę, gdyby nie osobiste poparcie Premiera Tuska udzielone z trybuny podczas styczniowej, burzliwej debaty w sejmie. Powstaje pytanie, skąd taka przychylność wśród liderów największych politycznych ugrupowań dla projektu, którego uzasadnienie oparte jest na argumentach żywcem wyjętych ze średniowiecznego procesu czarownic?

Jak zwykle w tego sytuacjach bywa odpowiedź jest prosta – skoro nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Fakt zdominowania nowych mocy wytwórczych w OZE przez energetykę wiatrową wynika z rynkowego charakteru obecnego systemu wsparcia preferującego technologie najtańsze, te, które przy zadanym przychodzie przyniosą inwestorom najwyższą stopę zwrotu. Przewaga kosztowa lądowych wiatraków nad pozostałymi źródłami OZE jest na tyle wyraźna, że pomimo, iż jest to technologia, w której koszty skoncentrowane są w fazie inwestycyjnej, to nawet przy dostosowanym do okresu kredytowania 15-letnim okresie wsparcia wypiera z rynku pozostałe. Jednak to nie koszty inwestycyjne, ale najniższe bodajże ze wszystkich stosowanych na szeroką skalę technologii produkcji energii elektrycznej koszty operacyjne mogą stać się w polskich warunkach gwoździem do trumny sektora wiatrowego. Okazuje się bowiem, że po upłynięciu 15 lat, podczas których produkcja zielonej energii przynosi ponadnormatywne przychody, główny konkurent wiatru do dotacyjnego tortu – biomasa – przestaje produkować. Przy cenach energii nieprzekraczających 200 PLN/MWh nie opłaca się już napędzać turbin dwukrotnie droższą od węgla biomasą, lepiej zmienić surowiec i z „zielonego” kotła zrobić kocioł „czarny”. A wiatraki z kosztami operacyjnymi na poziomie 50 PLN/MWh i spłaconymi już kosztami inwestycji przez kolejne 15 lat kręcą się dalej.

Wiatrowy dumping cenowy to jednak sól w oku nie tylko producentów i importerów biomasy. Kiedy w zeszłym roku Kompania Węglowa z wiążącego koniec z końcem przedsiębiorstwa stała się generującym miliardowe straty zombie, zapewnienie popytu na czarne złoto stało się dla Premiera Tuska polityczną koniecznością. Co prawda nisko-opexowe, bezsurowcowe OZE produkują nie więcej niż 5 % polskiego prądu, ale skoro w Niemczech tworzą podażową presję na hurtowe ceny energii, to pewnie rynku polskiego to zjawisko też nie ominie. A jak przy tak niskich cenach budować nowe moce węglowe?

W ten sposób sektor wiatrowy chcąc nie chcąc dorobił się nowego potężnego wroga – polskich górników.

Jakby tego było mało, na horyzoncie pojawiły się kolejne czarne chmury – pisane pod dyktando francuskiego przemysłu atomowego propozycje KE dotyczące nowych celów emisyjnych na 2030 r. Miliony złotych publicznych pieniędzy, które już zostały i zostaną wydane na przekonanie Polaków, że budowa elektrowni atomowej jest wyznacznikiem poziomu cywilizacyjnego rozwoju, absolutną koniecznością i nie ma dla niej alternatywy, to kropla w tym wartym dobre 100 mld złotych worku bez dna. Aby czasem nikomu nie wpadło jednak do głowy zaproponować, że zamiast z atomu możemy bezemisyjny prąd wyprodukować znacznie taniej w elektrowniach wiatrowych, lepiej na wszelki wypadek zakazać ich budowy.

Kiedyś na dwór cesarza Tyberiusza przybył rzemieślnik, aby zaprezentować swój rewolucyjny produkt – wykonane z martiolum virtum flexible. Kiedy na oczach cesarza i dworu upuścił na podłogę wykonaną z niego wazę, a ta nie stłukła się, widzowie byli zdumieni, niektórzy zaniepokojeni, jeszcze inni podejrzewali rzemieślnika o czary. Rezolutny władca upewniwszy się, że rzemieślnik jest jedynym, który zna sekret produkcji cudownego materiału, kazał natychmiast ściąć mu głowę. Wiedział, jakim zagrożeniem dla wartość pałacowych szklanych wyrobów i ozdób może być to, co zobaczył. Technologia produkcji rzymskiego elastycznego szkła do dzisiaj pozostaje nieznana.

Oby polski sektor wiatrowy nie stał się kolejnym virtum flexible.

 

KOMENTARZ

Michał Spychalski

Członek Zarządu Instytutu Jagiellońskiego

Wczoraj w Sejmie odbyło się pierwsze posiedzenie podkomisji powołanej do ponownego rozpatrzenia projektu grupy posłów PiS-u, którego celem jest wprowadzenie zakazu budowy w Polsce elektrowni wiatrowych.

Podczas, gdy trudno mieć za złe posłance Zalewskiej i kilku innym członkom Parlamentu, że postanowili w sezonie wyborczym zbić polityczny kapitał na strachu przed tym, co nowe i nieznane, symptomatycznym jest, iż projekt ten już dawno zakończyłby swoją legislacyjna ścieżkę, gdyby nie osobiste poparcie Premiera Tuska udzielone z trybuny podczas styczniowej, burzliwej debaty w sejmie. Powstaje pytanie, skąd taka przychylność wśród liderów największych politycznych ugrupowań dla projektu, którego uzasadnienie oparte jest na argumentach żywcem wyjętych ze średniowiecznego procesu czarownic?

Jak zwykle w tego sytuacjach bywa odpowiedź jest prosta – skoro nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Fakt zdominowania nowych mocy wytwórczych w OZE przez energetykę wiatrową wynika z rynkowego charakteru obecnego systemu wsparcia preferującego technologie najtańsze, te, które przy zadanym przychodzie przyniosą inwestorom najwyższą stopę zwrotu. Przewaga kosztowa lądowych wiatraków nad pozostałymi źródłami OZE jest na tyle wyraźna, że pomimo, iż jest to technologia, w której koszty skoncentrowane są w fazie inwestycyjnej, to nawet przy dostosowanym do okresu kredytowania 15-letnim okresie wsparcia wypiera z rynku pozostałe. Jednak to nie koszty inwestycyjne, ale najniższe bodajże ze wszystkich stosowanych na szeroką skalę technologii produkcji energii elektrycznej koszty operacyjne mogą stać się w polskich warunkach gwoździem do trumny sektora wiatrowego. Okazuje się bowiem, że po upłynięciu 15 lat, podczas których produkcja zielonej energii przynosi ponadnormatywne przychody, główny konkurent wiatru do dotacyjnego tortu – biomasa – przestaje produkować. Przy cenach energii nieprzekraczających 200 PLN/MWh nie opłaca się już napędzać turbin dwukrotnie droższą od węgla biomasą, lepiej zmienić surowiec i z „zielonego” kotła zrobić kocioł „czarny”. A wiatraki z kosztami operacyjnymi na poziomie 50 PLN/MWh i spłaconymi już kosztami inwestycji przez kolejne 15 lat kręcą się dalej.

Wiatrowy dumping cenowy to jednak sól w oku nie tylko producentów i importerów biomasy. Kiedy w zeszłym roku Kompania Węglowa z wiążącego koniec z końcem przedsiębiorstwa stała się generującym miliardowe straty zombie, zapewnienie popytu na czarne złoto stało się dla Premiera Tuska polityczną koniecznością. Co prawda nisko-opexowe, bezsurowcowe OZE produkują nie więcej niż 5 % polskiego prądu, ale skoro w Niemczech tworzą podażową presję na hurtowe ceny energii, to pewnie rynku polskiego to zjawisko też nie ominie. A jak przy tak niskich cenach budować nowe moce węglowe?

W ten sposób sektor wiatrowy chcąc nie chcąc dorobił się nowego potężnego wroga – polskich górników.

Jakby tego było mało, na horyzoncie pojawiły się kolejne czarne chmury – pisane pod dyktando francuskiego przemysłu atomowego propozycje KE dotyczące nowych celów emisyjnych na 2030 r. Miliony złotych publicznych pieniędzy, które już zostały i zostaną wydane na przekonanie Polaków, że budowa elektrowni atomowej jest wyznacznikiem poziomu cywilizacyjnego rozwoju, absolutną koniecznością i nie ma dla niej alternatywy, to kropla w tym wartym dobre 100 mld złotych worku bez dna. Aby czasem nikomu nie wpadło jednak do głowy zaproponować, że zamiast z atomu możemy bezemisyjny prąd wyprodukować znacznie taniej w elektrowniach wiatrowych, lepiej na wszelki wypadek zakazać ich budowy.

Kiedyś na dwór cesarza Tyberiusza przybył rzemieślnik, aby zaprezentować swój rewolucyjny produkt – wykonane z martiolum virtum flexible. Kiedy na oczach cesarza i dworu upuścił na podłogę wykonaną z niego wazę, a ta nie stłukła się, widzowie byli zdumieni, niektórzy zaniepokojeni, jeszcze inni podejrzewali rzemieślnika o czary. Rezolutny władca upewniwszy się, że rzemieślnik jest jedynym, który zna sekret produkcji cudownego materiału, kazał natychmiast ściąć mu głowę. Wiedział, jakim zagrożeniem dla wartość pałacowych szklanych wyrobów i ozdób może być to, co zobaczył. Technologia produkcji rzymskiego elastycznego szkła do dzisiaj pozostaje nieznana.

Oby polski sektor wiatrowy nie stał się kolejnym virtum flexible.

 

Najnowsze artykuły