20 grudnia 2018 roku doszło do największej górniczej katastrofy u naszych południowych sąsiadów po rozpadzie Czechosłowacji. 12 Polaków i 1 Czecha zabił wybuch znienawidzonego przez górników gazu. Dziś odbędą się oficjalne uroczystości, a wczoraj pod ziemią w kopalni ČSM należącej do OKD wspominaliśmy ten dzień – pisze Karolina Baca-Pogorzelska, współpracowniczka BiznesAlert.pl.
Było kilkanaście minut po godz. 17.00. 800 m pod ziemią w jednym z dwóch ruchów kopalni ČSM, czyli w Sever, górnikom do końca zmiany (zjeżdżali w południe) było już bliżej niż dalej. Czy żartowali i opowiadali swoje męskie dowcipy? Czy przeklinali, gdy znowu coś nie szło? Układali wierszyki, jakie wypisuje się w kolasce, czyli górniczej kolejce albo szoli, kopalnianej windzie? A może raczej myśleli o tym, że już za cztery dni wigilia i wrócą do domów na Boże Narodzenie i zobaczą rodziny? Tego nie wiemy i już nigdy się nie dowiemy. Na pewno jednak nie mieli świadomości, że „cichy zabójca” (lżejszy od powietrza metan jest bezwonny) właśnie po nich idzie. Czujniki miały nie wykazać kilkukrotnego przekroczenia niebezpiecznego gazu, co może świadczyć o jego nagłym wypływie. Ale zaraz po wypadku niektórzy wskazywali na zasłanianie czujników przekonując, że to powszechna praktyka. Na razie jednak trudno wyrokować, bo czeska i polska prokuratura nadal prowadzą śledztwo w tej sprawie. Przesłuchano już kilkadziesiąt osób. Ale mimo to ówczesny szef koncernu OKD Boleslav Kowalczyk zrezygnował ze stanowiska w lutym tego roku. Zastąpił go Michal Heřman, wcześniej prezes PG Silesia w Czechowicach Dziedzicach należącej do innego czeskiego koncernu – EPH. To on będzie gospodarzem dzisiejszych uroczystości rocznicowych, które rozpoczną się w Stonawie o godz. 13.00 i na które – mimo wcześniejszych zapowiedzi – nie przyjedzie premier Mateusz Morawiecki.
„To byli nasi koledzy”
– Zdař Bůh (Szczęść Boże, górnicze pozdrowienie na dole – red.)! Ja byłem wtedy na porannej zmianie i już w domu dowiedziałem się z mediów, co się stało. Przecież to byli nasi koledzy, wiadomo, że człowiek się interesuje – mówi mi Dariusz Marcol, przodowy z firmy Alpex, w której pracowali polscy górnicy, którzy zginęli w katastrofie, a która wykonuje roboty na zlecenie czeskiej kopalni. Jesteśmy 1100 m pod ziemią, oni drążą kolejny przodek w innym rejonie Sever niż ten, w którym doszło do tragedii. Tamten rejon nie jest już otamowany, ale wyłączony z eksploatacji i niewiadomo, czy kiedykolwiek będzie jeszcze do niej dopuszczony (najprawdopodobniej dojdzie tylko do likwidacji ściany, która wtedy zbliżała się do końca produkcji).
Dyrekcja kopalni wydała mi zgodę na zjazd, ale pod warunkiem, że ze względów bezpieczeństwa nie pojadę tam, tylko na głębszy poziom. – Nie pracowałem w tamtym rejonie, ale przodowego i sztygara znałem dobrze. Od razu zastanawiałem się, kto tam był na zmianie. A potem już wiedzieliśmy. Ale nadzieja umiera ostatnia – mówi Marcol, gdy pytam, czy mając świadomość, że to wybuch metanu wierzyli, że nie będzie ofiar śmiertelnych. Oprócz 13 osób, które zginęły 10 zostało rannych, w tym kilka doznało ciężkich poparzeń, niektóre znajdujące się dalej od miejsca tragedii opatrzono w punkcie medycznym. Wybuch metanu powoduje piekło – temperatura wynosi ok. 1200 stopni Celsjusza. To jedno z największych niebezpieczeństw w kopalniach węgla kamiennego – w Stonawie jego kategoria odpowiada polskiej czwartej, najwyższej.
Ratownicy na miejscu znaleźli się błyskawicznie, w nieco ponad 20 minut. – Bardzo szybko natrafili na ciało pierwszego poszkodowanego, ale mierzyli się z koszmarnymi warunkami, drogi dojścia były odcięte, w wielu miejscach był tylko żywy ogień – mówi mi Bretislav Pukowski, główny inżynier BHP w kopalni ČSM. Do wybuchu metanu dochodzi w tzw. trójkącie wybuchowości, gdy stężenie wynosi 5-15 procent. Powyżej 15 procent mówimy już o pożarze metanu. Ze względu na to ratownicy musieli przerwać akcję i otamować rejon, by odciąć dopływ tlenu. Zamykając rejon zostawili na dole dziewięciu górników, co spotkało się z głosami krytyki w Polsce, bo przecież zasada ratowników to „zawsze idziemy po żywego“, a na pewno walczy się do końca. I na pewno walczyli, ale w tych warunkach sami mogli zginąć. Decyzja o otamowaniu terenu bez wydobycia dziewięciu górników była jedną z najtrudniejszych jakie musiał podjąć sztab akcji ratowniczej. Ponowne otwieranie tam zaczęło się w marcu, ostatnie ciała udało się wydobyć na powierzchnię dopiero w pierwszej połowie maja 2019 roku.
Pozostali o niczym nie wiedzieli
– Gdy to się stało byłem na urlopie, o samym wypadku niewiele mogę więc powiedzieć, ale pracuję tu już długo i wiem, jak trudna to kopalnia. Oprócz zagrożenia metanowego mamy jeszcze do czynienia z tąpaniowym, górotwór strasznie mocno tu pracuje – mówi mi inżynier Bogusław Kijewski, nadsztygar górniczy firmy Alpex, z którym jadę na poziom 1079 m, a który na co dzień pracuje na drugim ruchu ČSM, czyli Jih. – Wtedy rok temu ewakuować było trzeba całą kopalnię. Była awaria systemów elektrycznych, w których „odbija się“ lampy z czujnikiem i konieczna była ręczna identyfikacja ludzi i ich policzenie, żeby mieć całkowitą pewność – tłumaczy. Na poziom 1079 m na którym jesteśmy wpuszczono zgodnie z procedurą śmierdzący zepsutymi jajkami gaz, kompletnie neutralny dla człowieka, ale będący sygnałem do natychmiastowego kontaktu z dyspozytorem. – Wtedy koledzy to zrobili, dowiedzieli się o ewakuacji. Oni nie wiedzieli co się stało 300 metrów wyżej, to za duża odległość. A nikt im do czasu wyjazdu również o tym nie mówił, żeby nie doszło do paniki – tłumaczy Kijewski. W kopalni ČSM na czterech zmianach pracuje ok. 3500 ludzi, z czego 2000 to Czesi, a 1500 w przeważającej większości Polacy, ale też Słowacy i Ukraińcy. – Po tej tragedii kilka osób zrezygnowało z pracy, nawet tych, które nie były w zagrożonym rejonie – przyznaje Pukowski. Ci, którzy rok temu przeżyli podejmowali różne decyzje. Ale część z nich wróciła do pracy – dziś, bez związku z wypadkiem, są oddelegowani do pracy w sąsiedniej kopalni Darkov. A jak było w samym Alepeksie? Niektórzy też rezygnowali, ale zatrudniająca ok. 700 osób firma i tak się skurczyła, bo kurczy się czeskie górnictwo – naší sąsiedzi mają skończyć fedrowanie do 2023 roku. Jeszcze niedawno OKD mogło się pochwalić kilkudziesięcioma ścianami wydobywczymi. Dziś jest ich łącznie tylko dziesięć.
Tego się nie zapomina…
Kopalnia po tragedii stała ponad tydzień (wliczając w to wolne dni Świąt Bożego Narodzenia). – Pewnie, że się pamięta i wcale łatwo się nie wracało, ale taka praca – górnicy patrzą na mnie dziwnie, gdy zadaję to pytanie. Zwłaszcza, że na bramie zakładu, tak charakterystycznej mozaice znanej ze zdjęć po katastrofie, widać postać taty górnika, do którego rączki podnosimałe dziecko. Po 20 grudnia 2018 r. przed tym obrazkiem płonęło morze zniczy. Leżały kwiaty. Ale za serce najbardziej chwytały obrazki dzieci z napisami „tato…“. Po wejściu do budynku pod figurą świętej Barbary świeci się karbidka, leży górniczy kask i wisi tablica z nazwiskami i zdjęciami wszystkich ofiar. Najmłodszy, Kamil to rocznik 89. Najstarszy, Zbigniew to rocznik 66. I tak zdecydowanie za wcześnie na umieranie.
Rodziny ofiar dostały odszkodowania od strony czeskiej i polskiej. Wdowom pomoc, czyli zatrudnienie, zaoferowała siostrzana firma po naszej stronie granicy, czyli Jastrzębska Spółka Węglowa, bo większość górników, którzy zginęli, pochodziła z Górnego Śląska. Nie wiem, ile rodzin zdecyduje się na przyjazd do Stonawy i czy w ogóle, ale wiem, że to był kolejny ze zjazdów z cyklu „najtrudniejsze“.
Nezapomeneme…