6 listopada 2017 wystartował kolejny Szczyt Klimatyczny (COP 23), tym razem w niemieckim Bonn. Ponad 25000 delegatów ze wszystkich stron świata, oficjeli z najróżniejszych organizacji, dziennikarzy i reprezentantów mass mediów oraz lobbystów wszelkiej maści tworzy kolorową mieszankę kolejnego, ogólnoświatowego szczytu klimatycznego. Patrząc na informacje w mediach – wszystko jest właściwie jasne- tu oficjalna strona ogólna, a tu typowy peanik z artykułem wg oficjalnego szablonu w The Guardian.
Konferencja jest zorganizowana z niemiecką precyzją i zgodnie z niemieckim trendem energetycznym – jest elektrycznie (cała komunikacja delegatów i gości porusza się specjalnymi, elektrycznymi autobusami) i ekologicznie (wszystkie dania, podstawki, kubki i tym podobne są przygotowane w taki sposób, aby jak najmniej szkodzić środowisku). Konferencji przewodniczy to Premier Fiji- Frank Bainimarama, co pokazuje zwrócenie uwagi na problem pacyficznych wysp, zagrożonych bezpośrednio przez podnoszący się poziom wody w oceanach. Poza niekończącymi się panelami i dyskusjami grupowymi przeplatanymi lunchami, przerwami kawowymi i mniej lub bardziej wystawnymi kolacjami, zaplanowano mnóstwo występów artystycznych, eventów kulturalnych czy tez happeningów. Jednak wszystkim tym wydarzeniom przyświeca wspólna idea jaka jest walka z ogólnoświatowymi zmianami klimatu. Nie ma żadnej chwili na wahanie czy dyskusje – przekaz jest jednowymiarowy, świat jest zjednoczony, a cele jasne i wyraźne.
Rzeczywistość jak zawsze nieco odbiega od kolorowanych obrazków. Zmiany klimatyczne widać bardzo wyraźnie, bo mamy inne zimy niż pamiętam z dzieciństwa. Główny winowajca – CO2 – jako kluczowy element przyczyniający się do zwiększenia temperatury jest zdefiniowany aczkolwiek do podstawowych wykresów i lobbystycznych artykułów można mieć wielkie wątpliwości.
Przypomnijmy sobie szczyt COP 21 z Paryża sprzed dwóch lat i jego główne postanowienie jakim była walka ze zmianami klimatycznymi i utrzymanie maksymalnego wzrostu średniej temperatury na świecie w stosunku do epoki przedindustrialnej o 2⁰C, a nawet wysiłki żeby było to tylko 1,5⁰C. To założenie jest tak samo enigmatyczne i absurdalne jak slogany z czasów Gierka „Aby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”. Cel z COP21 jest powtarzany jak mantra, mimo że chyba nikt nie potrafi wyjaśnić jakich to lat dokładnie dotyczy, jak powinna być mierzona temperatura i jak to się ma do całościowych procesów zachodzących na kuli ziemskiej (demograficznych, gospodarczych czy wreszcie klimatycznych nie mających związku z człowiekiem).
Na wszystkich konferencjach COP cel ten powtarzany jest radośnie jako panaceum na wszystkie problemy, nikt nie zadaje niewygodnych pytań, a lobbyści od razu przygotowują odpowiednie rysunki przekładając to na redukcje emisji CO2. To że należy zająć się sprawami klimatu i wspólnie zastanawiać się nad problemami świata jest jasne, natomiast sposób jak wyglądają szczyty klimatyczne oraz realne dane dotyczące emisji CO2 w krajach Azji, Afryki i Ameryki Płd. pokazuje, że jeśli założenia o zabójczym wpływie CO2 na ziemska temperaturę są słuszne to… pozostaje nam się tylko modlić.
W ciągu ostatnich 40 lat liczebność ludności na świecie się podwoiła, co ma wpływ na konsumpcję energii, produkcję CO2 i wiele innych rzeczy. Co więcej sama emisja CO2 nie jest do zatrzymania i z pewnością podwoi się kolejny raz do 2040 głównie z uwagi na działania właśnie krajów azjatyckich.
Europejskie biodegradowalne kubki nie zmienią degradacji naszej planety w innych częściach świata. Założenia ostatnich szczytów klimatycznych przypominają „malowanie piekła w kolorowe wzorki”, bo oprócz samego celu głównego, którego nikt dokładnie nie rozumie, jest jeszcze postanowienie, że każdy kraj – „da z siebie wszystko” czyli wykona maksymalnie możliwe działania w ochronie klimatu i zmniejszeniu temperatury (czytaj CO2) ale bez żadnych „twardych” zobowiązań. Finalnie możliwy rezultat będzie taki, że Europa (obecnie 10 % światowego CO2 „da wszystko” i może nawet zmniejszy emisje o 40 % (bo to pasuje do polityki gospodarczej) ale Chiny, Indie i spółka i tak podwoją swoja. Módlmy się więc o to, aby dotychczasowe modele klimatyczne i kolorowe obrazki były nieprawdziwe …bo w takiej formie jak dziś żadne COP-y nam nie pomogą.
Jest jednak tzw. „prawda czasu i prawda ekranu”. Niezależnie od samego sensu ustaleń – polityka i wyraz szczytów klimatycznych na razie nie jest możliwa do zakwestionowania, a przynajmniej nie w Europie. Donald Trump, który wycofał się z jakichkolwiek zobowiązań i uznał, że USA nie chcą mieć nic wspólnego z takimi szczytami – tylko wzmocnił obowiązkowy przekaz światowej jedności (wystarczy poczytać pokazywane na początku linki). Na COP-ach, nie ma żadnego miejsca na dyskusję, zadawanie pytań i kwestionowanie sensu działań, które nie przełożą się na realne efekty – bo tam można tylko pokazać występ zespołu artystycznego w strojach ludowych i podać elegancką kolację. Całą organizację COP umiejętnie wpisuje się w „nową politykę gospodarczą”, gdzie walka z CO2 i zmianami klimatu każdemu coś daje. Dla Unii Europejskiej jest to szansa na budowy nowych produktów i upchnięcie ich na światowych rynkach, dla Chin możliwość częściowego uporządkowania bałaganu we własnym kraju ale też i kolejnej fazy budowy dodatkowej gałęzi przemysłu, dla wszystkich natomiast są to egzotyczne wycieczki, dobre hotele i smaczne przekąski z atrakcjami.
Jest w tym tylko jeden, wielki problem dla Polski jako gospodarza kolejnego szczytu COP 24 w Katowicach planowanego na 3-14 grudnia 2018. Jaki ma być nasz przekaz? Co chcemy pokazać i jak wpływać na wszystkich uczestników? Do jakich konkluzji COP24 ma doprowadzić? Piszę to, bo wszyscy wiemy czego chcemy – pokazać węgiel, pokazać lasy, dyskutować o argumentach i próbować stworzyć realną, praktyczna politykę ochrony klimatu. Jest tylko jeden problem , który widać dzisiaj w Bonn. TAKA WIZJA NIKOGO NIE INTERESUJE. Wszyscy przyjeżdżający na szczyty chcą aby było fajnie, kolorowo, komfortowo, smacznie i …nijako. Rolą gospodarza jest zgrabne sformułowanie wniosków końcowych, pod którymi podpiszą się wszyscy, a będą to wnioski niezobowiązujące, ale ładne dla prasy i takie, które można wykorzystać w lobbingu. Tego na dzisiaj nie jesteśmy w stanie sformułować.
W naszej polityce i nastawieniu jesteśmy bliżej Trumpa i wycofania się z COP niż płynięcia z prądem ogólnoświatowej (oczywiście oprócz USA) gładkiej polityki pseudo-klimatycznej. Nie łudźmy się też, że na COP pojawi się jakakolwiek dyskusja na argumenty, w której uda nam się kogoś do czegoś przekonać, nawet jeśli faktycznie mielibyśmy rację. Jeśli chcemy mówić „nasza prawdę” i stać pryncypialnie przy węglu i zablokować dążenia do redukcji CO2 – zostaniemy sami, a nawet lepiej dla innych – to my zostaniemy „czarna owcą”. Zostało realnie 12 miesięcy – konieczne jest praktyczne i bardzo pragmatyczne przygotowanie się do COP24 w Katowicach. Należy śledzić strony internetowe COP w Bonn oraz planowane na 17.11 podsumowujące wystąpienia najważniejszych liderów (przyjeżdżają A.Merkel i E.Macron). Warto popatrzeć czego oczekują kraje, które nie leżą w Europie i ocenić, że na COP nie możemy liczyć na pomoc USA, bo ich tam nie znajdziemy. Wymyślenie wygrywającej strategii jest niesłychanie trudne… ale możliwe jeśli będziemy przygotowywać się starannie. Występy zespołów ludowych, happeningi i świetną (choć może nieco ciężką) śląską kuchnie już mamy. Trzeba tylko pomyśleć jak ułożyć zdania z końcowego traktatu, które z jednej strony nie będą nic znaczyły, a z drugiej będą dawały szansę dla polskiej energetyki.