W ciekawy sposób odbywa się właśnie coś pod nazwą „repolonizacja” polskiej energetyki. Elektrownie, które kiedyś sprywatyzowano i sprzedano zagranicznym inwestorom- międzynarodowym koncernom energetycznym- są dzisiaj odkupywane przez polskie narodowe koncerny z większościowymi udziałami Skarbu Państwa i pod względem własnościowym wracają na łono ojczyzny. Pomijając fakt wątpliwych zysków przy porównaniu cen za jakie kiedyś spółki sprzedano i za jakie dziś są odsprzedawane powrotnie, warto pomyśleć nad całym procesem – jakie niesie korzyści, ale też i potencjalne problem – pisze prof. nzw.dr hab. inż. Konrad Świrski z Politechniki Warszawski, prezes Transition Technologies.
Spółki kupujące (nasze koncerny) słusznie się cieszą, bo w bilansach poprawia się pozycja assetów, mocy wytwórczych i oczywiście za chwilę ilości wyprodukowanej energii, dodatków w kolejnych latach przewidywane są większe przychody. Bilansowo wygląda to dobrze, każda spółka giełdowa dąży do tego aby sprzedawać więcej i poprawiać swoją pozycję wobec konkurencji, więc należy się cieszyć, że krajowe spółki rosną i są coraz większe i porównywalne na rynku światowym. Ale tak jak każdy kij ma dwa końce tak ten energetyczny ma ich nawet trzy, a może i cztery.
Po pierwsze – wypływ gotówki i kontynuacja „klasycznej strategii” energetycznej. Koncerny wytwórcze w całej Europie gwałtownie się zmieniają (nie tylko pojawiają się nowe nazwy i logo jak Innogy czy Engie) próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości energetycznej, w której rośnie udział energetyki odnawialnej i innych usług takich jak energetyka rozproszona, przychody z segmentu dystrybucji i obrotu, nowe usługi, wyjście poza sam czysty segment energetyczny, elektromobilność, itp. Zakup (wykup) wysłużonych elektrowni konwencjonalnych to jakby krok w tył (lub przynajmniej pozostanie na miejscu) i zwiększanie konwencjonalnych assetów w strukturze wytwarzania. Tak więc koncerny (dziś w transakcji z elektrownią Połaniec, jutro el. Rybnik i innymi elektrociepłowniami grupy EdF) przeznaczają gotówkę, której de facto jest coraz mniej, na inwestycje, które jeszcze bardziej utrwalają ich strukturę i podnoszą rolę węgla w wytwarzaniu. Czy to dobrze czy nie – trudno ocenić , na pewno jest to zupełnie inne podejście niż to realizowane przez dziś zagraniczne koncerny. Czas pokaże, która strategia będzie lepsza.
Drugi koniec naszego energetycznego kijka to sam stan mocy wytwórczych dla pokrycia zapotrzebowania dziś i w przyszłości. Obecne transakcje może i zwiększają polskie spółki, ale w żaden sposób nie zwiększają mocy wytwórczych w systemie. W ten sposób pieniądze, które mogłyby być zagospodarowane na inwestycje (nowe bloki, OZE, moce szczytowe, itp.), zmienią jedynie układ właścicielski, ale nie dadzą ani jednego MW więcej dla polskiej energetyki. Można powiedzieć, że dają jedynie możliwości defensywne (poprzedni właściciele mogli bowiem np. niektóre bloki lub elektrownie po prostu zamknąć), ale w niczym nie pomagają w strategii ofensywnej, czyli rozwiązaniu problemu kolejnych mocy i zmianie energy mix. Ten problem będzie wracał jak bumerang przez następne lata i będzie wymagał … gotówki na inwestycje (a ta gotówka jest już gdzie indziej).
Wreszcie na sam koniec ostatni problem, który będziemy widzieć wkrótce w europejskich negocjacjach. Opuszczanie przez zagranicznych inwestorów polskiej energetyki węglowej to paradoksalnie także… większy nacisk na węgiel w Brukseli. Tracimy bowiem ostatnich sprzymierzeńców w walce o przyszłość węgla w Europie. Dopóki Engie czy EdF były właścicielami także węglowych elektrowni można było spodziewać się choćby dyskretnej, zakulisowej pomocy w lobbowaniu także francuskich eurodeputowanych czy ekspertów. Teraz wydaje się , że jest już pozamiatane. Odsprzedaż polskich elektrowni węglowych to jasny sygnał ustalony przez zagraniczne koncerny i rządy innych, europejskich krajów, że nie mamy już z węglem wspólnych interesów i nie zamierzamy go w żaden sposób bronić…. bo też nie dotknie nas to w jakikolwiek sposób ekonomicznie. Ten ostatni aspekt energetycznego kijka rodzi według mnie największe obawy – bo z kijka łatwo może zrobić się pałka, a następnie pojawią się kolejne zapisy energetycznej polityki europejskiej oraz nowe poziomy opłat emisyjnych CO2 poprzez system MSR. Dzisiejsza repolonizacja energetyki może być więc pyrrusowym zwycięstwem jeśli za chwile będziemy musieli i tak otwierać rynki na obowiązkowe dostawy zielonej energii lub też gwałtownie inwestować w nowe elektrownie, bo te dzisiejsze będą miały legislacyjne kamienie u szyi. Energetyka jest dziś bardzo wielowymiarowa i każdy ruch rodzi szereg konsekwencji…