Środowisko

Świrski: USA i Chiny a ochrona klimatu – tylko pragmatyczne decyzje

Paryż w dniach szczytu klimatycznego, na którym doszło do porozumienia globalnego. Fot. Wikimedia Commons

Paryż w dniach szczytu klimatycznego, na którym doszło do porozumienia globalnego. Fot. Wikimedia Commons

Ostatnie decyzje prezydenta Donalda Trumpa świadczą, że polityka ochrony klimatu Obamy odchodzi w przeszłość. Być może będą opory w USA, ale ważniejszy dla losów Porozumienia paryskiego (COP21) jest fakt, że na miejsce USA liderem w globalnej polityce ochrony klimatu staną się Chiny. A może jednak nie, może tę rolę przejmie Unia Europejska? A może USA wynajdą inną drogę ratowania klimatu niż dekarbonizacja i dojdzie do rywalizacji USA – Chiny? O tych ważnych kwestiach mówi dla BiznesAlert.pl prof.dr.inż. Konrad Świrski.

Pomimo, że głos o ideologicznej roli światowego przywódcy w ochronie klimatu rozbrzmiał z Watykanu, rzeczywistość jest zupełnie przyziemna. Ideologicznie – Kardynał Peter Turkson z Ghany (w Watykanie odpowiedzialny za klimat) skrytykował niedawno amerykańskiego p,rezydenta Trumpa za odchodzenie od wcześniejszej polityki zmniejszania emisji CO2, a wskazał Chiny jako nową wschodzącą potęgę, która przejmuje pałeczkę światowego lidera ochrony klimatu. Nic bardziej błędnego. Obie potęgi postępują wyłącznie racjonalnie a motywy, jakimi się kierują, mają wyłącznie podłoże ekonomiczne. I mają  wyłącznie na względzie cele ograniczone do własnego kraju. Paradoksalnie, dziś ich polityka idzie w zupełnie innych kierunkach, ale nie miejmy złudzeń że którykolwiek z tych krajów ma bardziej dalekosiężne i ogólnoświatowe cele, inne  niż budowanie własnej potęgi.

Gwiazdy i Pasy – chłodny ekonomiczny rachunek

W Ameryce – w nowej strategii dominuje dążenie do uniezależnienia się od importu surowców energetycznych. USA mają być samowystarczalne, niezależne i potężne, co jest pewnym – występującym okresowo w historii tego kraju – krokiem w tył w kierunku lekkiej samoizolacji i zdystansowania się od konieczności ciągłych interwencji w najbardziej zapalnym kawałku świata, na Bliskim Wschodzie. Co było spowodowane zależnością energetyczną USA od bliskowschodnich dostaw ropy. To już odchodzi w przeszłość. Ameryka wysunęła się na czoło jako największy światowy producent ropy i gazu (dzięki rewolucji łupkowej) i właśnie osiąga niezależność energetyczną – zmieniając światowe kierunki dostaw, teraz USA będą eksporterem. Analogicznie podąży jej śladem kanadyjski sąsiad, w całej awanturze o wielką rurę przecinająca Amerykę ( ostateczne zielone światło na budowę rurociągu Keystone XL  właśnie dał Trump) chodzi o nowe, wieloletnie zasilenie rafinerii na południu USA z nowoeksploatowanych kanadyjskich źródeł ropy.  Ameryka nie będzie więc już potrzebowała importu ropy (zza mórz) i nie ugnie się przed żadną polityczną zależnością od surowców energetycznych. Teraz Trump także spłaca dług z wygranych wyborów od kluczowych, częściowo górniczych stanów USA (np. Pensylwanii) znosząc wcześniejsze ograniczenia dotyczące eksploatacji kopalń i odchodząc od polityki ograniczania emisji CO2. Poprzednio Obama rozpoczął wdrażania w USA czegoś w rodzaju soft wersji europejskiej polityki klimatycznej, deklarując powolny spadek emisji CO2 w kraju. Oczywiście zdecydowanie mniej agresywnie niż w Europie, po części automatycznie realizowany jako zamiana węgla na nowy gaz łupkowy w amerykańskiej energetyce. Obama również wzbudził inwestycje w energetykę odnawialną. Stosowano różne formy wsparcia i odmienne dla różnych stanów  poziomy udziału OZE w energy-mix (tu liderami są Iowa, South Dakota i Kansas, gdzie energia z wiatru to nawet 20-30 proc.). Teraz odchodzi to do lamusa bo Trump mocno ograniczył budżet EPA (agencji zajmującej się kontrolą zanieczyszczeń środowiska – m.in. w powietrzu a wiec mającej chrapkę na kontrole emisji CO2) oraz zniósł ograniczenia w eksploatacji elektrowni węglowych, a właściwie w sposobie wydobycia węgla. Symbolicznie te nowe przepisy Trump podpisał właśnie w siedzibie EPA w obecności górników. Trudno o bardziej jasny przekaz – USA będą prowadziły własną politykę klimatyczną, nie mają zamiaru wdrażać ograniczeń, które uderzają w amerykańską gospodarkę i  będą wspierać własne sektory energetyczne, nawet jeśli ktoś z zagranicy będzie to krytykował. To oczywiście jasny przekaz, który może mieć i dalszy ciąg: Trump zapewne nie podpisze finalnie porozumień paryskich, a na poerwszym miejscu stawiał będzie wyłącznie na samowystarczalność energetyczną Ameryki.

Trump chce też zrównoważyć miks energetyczny i wyhamować postępująca degradację węglowego segmentu sektora energetycznego. Ostatnio kurczył się on dramatycznie bo i polityka Obamy i tańszy gaz powodowały zamykanie elektrowni węglowych. Teraz będzie realizowany pewien rodzaj pomostowej polityki łagodnego przejścia w nowe formy generacji energii. A przy okazji, o ile będzie to ekonomicznie opłacalne, to i utrzymanie węgla tak długo, jak się da. Notabene, podobny problem będzie też musiał Trump rozwiązać z innej energetycznej strony, bo pojawi się wkrótce problem potencjalnego bankructwa Westinghouse (technologie jądrowe), którego strat nie może już udźwignąć obecny właściciel – japońska Toshiba.

To kolejny problem amerykańskiej układanki energetyczno-klimatycznej bo cywilne technologie jądrowe potrzebne są też jako miejsca pracy dla emerytowanych wojskowych z łodzi podwodnych i powiązane z technologiami militarnymi. Więc i tu też jakaś interwencja państwa na pewno będzie.

Czy to znaczy, że Ameryka całkowicie skreśla klimat i technologie OZE? Absolutnie nie – czeka tylko na moment, kiedy energia odnawialna będzie dla niej korzystna. Systematycznie rozwijać się będzie Tesla Motors i elektromobilnośc i domowe magazyny energii i nowe alternatywne formy zasilania indywidualnych domów w energię. Kalifornijskie informatyczne giganty dalej będą promowały eco i nowe energetyczne wynalazki. A w momencie kiedy będzie to wszystko opłacalne – Stany Zjednoczone natychmiast wrócą na drogę ratowania klimatu. Dziś dają oddech dla węgla i jak zwykle, przede wszystkim liczą pieniądze.

Chiński smok zamieni się w szkielet bez energii

Chiny dla odmiany są w zupełnie innym punkcie rozwoju i też muszą coś z własną energetyką zrobić.  Chiński smok jest na długoterminowej drodze ciągłego wzrostu, na której właściwie nie można już zatrzymać budowy nowych fabryk, wielkich inwestycji i instalowania kolejnych klimatyzatorów, pralek i lodówek w chińskich mieszkaniach. To wymusza ogromny apetyt na energię, a więc  praktycznie konieczność budowy nowych elektrowni. Wzrost mocy zainstalowanej w Chinach jest podobnie stromy, jak w czasach forsownej industrializacji Polski w latach 60-70 ubiegłego wieku. Najpierw apetyt na energię zaspokoił węgiel. Efektem ubocznym (wytworzonym nie tylko przez energetykę ale i przez chiński przemysł) były zanieczyszczenia i jakikolwiek brak kontroli emisji i odpadów. Nagle okazało się, że w Chinach da się tanio produkować, ale nie za bardzo da się żyć. Obrazki z Pekinu duszącego się w smogu z fabryk i elektrowni przypominają „najlepsze” czasy z lat 30-tych ubiegłego wieku w industrialnych rejonach Anglii czy USA. Dla Chin wprowadzenie alternatywnych i czystszych form produkcji energii jest bowiem nie fanaberią czy ideologiczną mrzonką, ale realną koniecznością ratowania życia obywateli.  Tak naprawdę ten proces rozpoczął się już kilka lat temu – najpierw Chiny wprowadziły nowe normy emisji zanieczyszczeń z energetyki węglowej ( w 2012 r. i ich zaostrzenie w 2015 r.) na miarę i na podobieństwo typowych dzisiejszych światowych standardów. Ale też muszą nadal zasilać energią swojego energożernego chińskiego smoka. Stąd też zwrot w kierunku poszukiwania czegoś innego w miksie energetycznym i budowanie teraz na potęgę energetyki odnawialnej (ale i jądrowej).   Imponujące wyniki inwestycji w OZE w ostatnim roku (ponad 60 GW nowej mocy zainstalowanej ostatnio w wietrze i słońcu) – wysuwają właśnie Chiny na czołówki ekologicznych artykułów lub do newsów promujących energetykę odnawialną. Tak – wzrost OZE w Chinach jest bardzo dynamiczny i na pewno pokazuje zwrot , ale nie ma w tym ani grama idealizmu tylko czysty pragmatyzm – trzeba bowiem inwestować w coś innego niż węgiel. Dopóki nie wybuduje się do końca energetyki jądrowej.

Na dziś Chiny w uproszczeniu mają około 170 GW mocy w OZE (nieprawdopodobna skala, jak porównać z całą polską energetyką wytwarzającą 40 GW), ponad 300 GW w wodzie i … około 1000 !!! (tysiąc) GW w węglu (też nieprawdopodobne w porównaniu z naszymi węglówkami).

Równolegle do stawiania na OZE idzie wielki program budowy chińskiej energetyki jądrowej (ponad 20 elektrowni w budowie). Plany przewidują uzyskanie ponad 500 GW w atomie. Chińczycy robią zawsze po swojemu, trochę po cichu, trochę tylko w swoim języku, ale na pewno bardzo długofalowo i według  koncepcji. Ich cel to światowe mocarstwo, które ma obfitość energii. Jeśli już nie z węgla, to koniecznie z czegoś innego. Kierunek przewiduje do 2030 r.miks 50 proc. węgla i pewnie po 15-20 proc. atomu i OZE.  A jeśli przy okazji da to Chinom potencjał wytwórczy i technologie w chińskich nowych fabrykach, to Pekin z chęcią zaleje świat urządzeniami „Made in China”.

Ideologia ochrony klimatu to parawan dla interesów?

Czy mamy więc spór przyszłościowy USA – Chiny o role światowego przywódcy? Na pewno tak, ale niekoniecznie, jeśli chodzi o ochronę klimatu. Zarówno USA i Chiny dziś budują własną potęgę – długofalowo wykorzystując różne technologie energetyczne. I tak naprawdę patrzą na własne krajowe interesy, na to jak  zbudować swoją siłę i potęgę.Tak tez należy patrzeć na wszystkie „klimatyczne” decyzje. Pomimo tysięcy słów, kolorowych ogłoszeń i pięknych zdjęć ratowanych zwierząt i bezkresnych zielonych lasów – światowa polityka wszystkich państw (włącznie z teoretycznie idealistyczną Europą) nie opiera się na idealizmie, ale na czystym pragnieniu zbudowania własnej siły. Na pewno ekonomicznej, ale również siły wpływów.

W tym niestety nie zmieniliśmy się od kilku stuleci i jakoś zadziwiająco przypominamy idealistyczne czasy przełomu XIX i XX wieku, kiedy hasła budowy nowych, równych i sprawiedliwych społeczeństw zaraz przekute zostały w produkcję zbrojeniową fabryk i wielkie konflikty zbrojne. Tak też najbardziej boję się klimatu – a właściwie podejścia polityków do klimatu. Bo może zanim zniszczymy klimat, to sami zniszczymy siebie w wewnętrznych walkach o wpływy i władzę, w których ochrona klimatu będzie tylko ładnym napisem na sztandarach.


Powiązane artykuły

Ulewy i tornada w USA odcięły mieszkańców od energii

W sobotę i niedzielę stan Minnesota doświadczył ulew, które stworzyły ryzyko powodzi. Dodatkowo zarejestrowano tornada, które pozbawiły prawie 50 tysięcy...

Mięso niezgody. Greenpeace zarzuca niemieckim sklepom szkodliwe emisje

Według badań Greenpeace, zakłady mięsne niemieckich sieci Edeka, Kaufland i Rewe emitują rocznie ponad 10 milionów ton CO2, tyle co...

Niemieckie ciężarówki boją się opłat za klimat

  Niemieckie Stowarzyszenie Przemysłu Motoryzacyjnego (VDA) wyraziło obawy o wysokie grzywny liczone w miliardach euro ze względu na wygórowane cele...

Udostępnij:

Facebook X X X