KOMENTARZ
Marcin Szczepański
Współpracownik BiznesAlert.pl
Przynajmniej dwa lata zastoju w inwestycjach infrastrukturalnych wieszczą eksperci w przypadku opowiedzenia się Brytyjczyków za wystąpieniem z Unii Europejskiej w czwartkowym referendum. Ucierpią nie tylko największe projekty o skali krajowej ale również lokalne inwestycje.
Sektor infrastrukturalny nie na żarty obawia się, że Brytyjczycy pod wpływem emocji opowiedzą się za wystąpieniem z UE. Najlepiej świadczy o tym badanie przeprowadzone przez agencję Standard & Poor’s, która przepytała na tę okoliczność ponad 50 firm związanych z tym sektorem, w tym fundusze inwestycyjne, spółki zarządzające projektami czy firmy ubezpieczeniowe.
Wynika z niego, że branża najbardziej obawia się niepewności związanych z wahaniami kursów walut, wstrząsami makroekonomicznymi oraz niestabilnością polityczną. Co prawda większość ankietowanych uważa, że Brytyjczycy opowiedzą się ostatecznie za pozostaniem w Unii ale agencja podkreśla, że to właśnie niepewność co do wyniku czwartkowego głosowania wpływa niekorzystnie na morale inwestorów.
Zdaniem inwestorów negatywny wpływ referendum szybko nie ustanie. Ich zdaniem mogą minąć przynajmniej dwa lata zanim stosunki pomiędzy Unią a Wielką Brytanią zyskają stabilny kształt co pozwoli inwestorom powrócić na brytyjskie place budów.
Brytyjski sektor infrastrukturalny ma do stracenie grube miliardy funtów w postaci potencjalnego wsparcia unijnych instytucji dla projektów realizowanych na Wyspach. Najbardziej odczuwalny będzie w przypadku Brexitu brak wsparcia Europejskiego Banku Inwestycyjnego, który w ciągu ostatnich trzech lat wyłożył ponad 16 mld funtów na brytyjskie projekty.
Zwracał na to uwagę sam premier David Cameron przestrzegając przed zapaścią sektora infrastrukturalnego w przypadku wystąpienia z UE. Stawiałoby to pod dużym znakiem zapytania sztandarowe projekty rządu konserwatystów, jak choćby linię kolejową HS2 czy budowę elektrowni atomowej Hinkley Point C.
Mowa tu jednak nie tylko o takich gigantycznych na skalę europejską projektach. Na Brexicie stracą bowiem również brytyjskie władze lokalne, które otrzymują znaczące wsparcie unijne dla swoich projektów. W latach 2014-2020 ma to być w sumie około 8 mld funtów między innymi z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego czy Europejskiego Funduszu Socjalnego. Zwolennicy wystąpienia z UE twierdzą co prawda, że pieniądze te i tak trafią do lokalnych społeczności w postaci zaoszczędzonych składek członkowskich ale pesymiści zauważają, że rząd nigdy takiej deklaracji nie wydał a zaoszczędzone środki mogą posłużyć do łatania budżetu centralnego.
Oczywiście wiele zależeć będzie od ostatecznego kształtu relacji pomiędzy Wielką Brytanią a UE. Ich wyklarowanie się może jednak potrwać co postawi pod dużym znakiem zapytania już rozpoczęte inwestycje i projekty ubiegające się o unijne wsparcie.
Problemem nie jest oczywiście samo wsparcie finansowe ale także niepewność związana z otoczeniem prawnym po ewentualnym wystąpieniu z UE. Na jakich zasadach unijne spółki będą mogły ubiegać się o brytyjskie kontrakty? Czy będą musiały liczyć się z preferencyjnym traktowaniem brytyjskich oferentów? Wreszcie czy brytyjscy inwestorzy zostaną odcięci od kontraktów na kontynencie? Na te pytania nikt nie potrafi dziś odpowiedzieć a zwolennicy Brexitu nie oferują nic oprócz pustych deklaracji i populistycznych haseł.
Kolejne pytanie to sytuacja na brytyjskim rynku pracy w sektorze budowlanym po ewentualnym Brexicie. W przypadku tak oczekiwanego przez zwolenników rozwodu z UE ograniczenia imigracji sektor ten, już w dużej mierze uzależniony od siły roboczej z zagranicy, może zwyczajnie nie podołać zapotrzebowaniu na pracę. Na Wyspach od lat mówi się o kryzysie systemu kształcenia fachowców w tym zakresie ale rząd nadal bezskutecznie próbuje zachęcić na większą skalę młodych Anglików czy Szkotów do pracy w szeroko rozumianym sektorze budowlanym.
Może więc być tak, że za kilka miesięcy okaże się, że nie tylko nie będzie za co budować i remontować domów, dróg, linii kolejowych, fabryk czy elektrowni ale także nie będzie komu tego robić.
Niestety, tego typu dylematy stawia sobie stosunkowo niewielka część uprawnionych do udziału w referendum. Im bliżej daty 23 czerwca tym bardziej widać, jak bardzo kampania za wystąpieniem z UE oparta jest na emocjach a nie rozsądnej kalkulacji. Eksperci ostrzegają, że otrzeźwienie może przyjść zbyt późno a cenę za ten nieroztropny krok przyjdzie płacić Brytyjczykom latami.