KOMENTARZ
Marcin Szczepański
Współpracownik BiznesAlert.pl
Czy to już kryzys? Wiele światowych giełd papierów wartościowych zaliczyło najgorszy początek roku od wielu lat. Znaczna w tym wina spadających niemal nieustannie od lata 2014 roku cen ropy, które ciągną w dół ceny akcji największych koncernów, a te z kolei całych indeksów giełdowych.
Nie inaczej było w przypadku londyńskiej FTSE. Już zeszły rok indeks FTSE 100 zakończył z rekordowym 5 proc. spadkiem, choć jeszcze w kwietniu 2015 zanotował swój rekordowy poziom w historii. Po zaledwie trzech tygodniach stycznia straty spółek notowanych na londyńskim parkiecie sięgnęły niemal 150 mld funtów. Przełom stycznia i lutego przyniósł chwilową poprawę, ale ostatnie dni to kolejne załamanie i spadek indeksu do poziomu nie notowanego od końcówki 2013 roku.
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele – kłopoty strefy euro, problemy chińskiej gospodarki, która z upodobaniem lokuje pieniądze w Londynie, ale również trwający już półtora roku zjazd cen ropy. 28 dolarów za baryłkę surowca odnotowane 20 stycznia to poziom nie widziany w Londynie od niemal 12 lat.
Choć tąpnięcia na rynku ropy często uznawane są za zwiastun krachu gospodarczego to analitycy, zarówno brytyjscy, jak i ci zza oceanu, uspokajają, że kryzys na miarę 2008 roku raczej nam nie grozi.
Niskie ceny ropy to połączony efekt niepokojów geopolitycznych oraz zwyczajnej nadpodaży surowca na rynku. Przez kilka lat prosperity koncerny wykorzystywały dobrą koniunkturę inwestując zyski w nowe, często kapitałochłonne projekty wydobywcze (vide amerykański boom łupkowy, złoża głębokomorskie czy kanadyjskie projekty w tzw. piaskach roponośnych). Skutki, w postaci rosnącego wydobycia, obserwujemy obecnie. Pech chciał, że zbiegło się to ze spowolnieniem wzrostu popytu, w czym główny udział ma pogorszenie koniunktury w Chinach. Kolejnym impulsem wzmagającym presję było zniesienie sankcji uniemożliwiających eksport ropy z Iranu.
Efekt jest taki, że spółki nie są w stanie zrealizować planowanych zysków z poczynionych kilka lat temu miliardowych inwestycji. I choć spadki cen akcji koncernów takich, jak BP czy Shell wyglądają niepokojąco to ani analitycy ani same koncerny nie panikują.
Najnowszy raport firmy Wood Mackenzie donosi, iż przy cenie ropy na obecnym poziomie około 35 dolarów za baryłkę, opłacalne przestaje być eksploatowanie złóż o łącznym potencjale wydobycia 3,4 mln baryłek dziennie. Pomimo tego, od początku załamania cen ropy jesienią 2014 roku, koncerny wstrzymały wydobycie ze złóż rzędu zaledwie 100 tys. baryłek dziennie. To niecałe 0,1 proc. globalnej produkcji.
Dlaczego koncerny nie decydują się na zamykanie nierentownych obecnie złóż? „Biorąc pod uwagę koszty ponownego uruchomienia produkcji z raz opuszczonego złoża, spółki wolą ponieść chwilowe straty licząc, że ceny surowca wrócą do poziomu gwarantującego opłacalność wydobycia” – wyjaśnia Robert Plummer, wiceprezes ds. badań inwestycyjnych w Wood Mackenzie. Jego zdaniem, duża część tego wydobycia nie trafia na rynek a zasila rezerwy w oczekiwaniu na lepszą koniunkturę, co potwierdzają rekordowo wysokie zapasy ropy na amerykańskim rynku.
Oczywiście nawet największe koncerny nie mogą pozostać bierne wobec tak poważnego załamania. Po publikacji słabych danych finansowych za 2015 rok akcje BP i Shella poszybowały w dół by szybko wrócić do wcześniejszego poziomu po informacjach o planowanych cięciach. Najszybciej i najłatwiej zaoszczędzić można na kosztach pracy – obie spółki planują zwolnić łącznie około 17 tys. pracowników. Kolejne kroki to wyprzedaż mniej istotnych aktywów oraz ograniczenie nakładów na nowe projekty. Te działania trzeba jednak prowadzić z głową. Można bowiem za kilka lat znaleźć się w sytuacji, w której ceny ropy znowu będą pikować w górę a spółka nie będzie miała skąd wydobywać surowca.
Eksperci Wood Mackenzie zwracają jeszcze uwagę na inny efekt kryzysu w sektorze naftowym. Spadki cen akcji wielu spółek stwarzają bowiem pole do przejęć. Od załamania w 2014 roku na rynku akwizycji było wyjątkowo spokojnie. Zdaniem analityków firmy może się to zmienić w tym roku. Wiele podmiotów wymęczonych wielomiesięcznymi spadkami cen akcji może trafić na rynek a chętni na zakup będą, oczywiście po niższych niż dotychczas cenach. Co więcej, analitycy nie wykluczają wzrostu popularności, bardzo rzadkich w tym sektorze, wrogich przejęć.
Według analityków Wood Mackenzie, średnia cena ropy w drugiej połowie roku ma wynieść około 65 dolarów, a więc poziom uważany przez wielu za optymalny z punktu widzenia relacji pomiędzy popytem a podażą.
Należy jednak przyznać, że nie wszyscy optymistycznie patrzą w przyszłość. Wiele banków wciąż obniża swoje prognozy średnioterminowych cen ropy a analitycy Royal Bank of Scotland w styczniu otwarcie rekomendowali inwestorom wycofywanie się z rynków surowcowych. Przewidują oni, ze cena ropy sięgnąć może w skrajnym przypadku zaledwie 16 dolarów za baryłkę.
Kto ma rację? Jaz zwykle pokaże czas. I choć fachowcy doradzają wstrzemięźliwość to z każdym tygodniem przybywać będzie zaniepokojonych niepewną sytuacją rynków a to nigdy nie wróży niczego dobrego.