Te słowa mogą zapoczątkować prawdziwą burzę w branży motoryzacyjnej. Szef Opla Florian Huettl nie gryzł się w język i wprost wyznał dlaczego nowe auta w Europie są coraz droższe. „Wynika to z nadmiernych regulacji dotyczących obowiązkowego wyposażenia pojazdów” – oświadczył w wywiadzie dla monachijskiego dziennika „Merkur” Huettl.
„Ceny, które mogliśmy oferować jeszcze sześć czy siedem lat temu – poniżej 15 tys. euro euro (ok. 63 tys. złotych) – są dziś praktycznie niemożliwe. Dużą rolę odgrywają tu regulacje prawne” – ocenił Huettl.
Czy dodatkowe systemy muszą być obowiązkowe?
„Jeśli dziś kupujesz Opla Corsę, musi ona mieć na przykład (zgodnie z unijnymi przepisami) asystenta utrzymania pasa ruchu. To świetna funkcja na autostradzie. Ale czy jest ona potrzebna w Corsie, którą codziennie pokonuje się 20 lub 30 kilometrów do pracy? W tym przypadku regulacje posunęły się za daleko” – mówi szef Opla.
Zwraca uwagę, że w latach latach 2018/2019 branża motoryzacyjna osiągnęła poziom bezpieczeństwa biernego w samochodach, którego obecnie nie da się poprawić.
„Zostało to zapisane w przepisach. I dobrze. Ale to, co widzimy dzisiaj, dotyczy aktywnych systemów wspomagania kierowcy. Mamy bardzo wiele takich rozwiązań, które (zgodnie z przepisami) muszą być montowane, a które według mnie powinny być nieobowiązkowe. Chcemy regulacji, które pozwolą nam oferować małe samochody w przedziale cenowym około 15 tys. euro. Obecnie w Europie jest tylko jeden samochód poniżej 15 tys. euro” – zauważył Florian Huettl. Choć nie wskazał tego konkretnie, to najprawdopodobniej chodziło mu o Dacię Sandero.
Skutek jest taki, że klienci, którzy wcześniej kupowali takie nowe samochody, dziś szukają samochodów używanych. O znacznie wyższej emisji CO2 – dodał.
„Naszym celem jest utrzymanie przystępnej ceny mobilności. W przeciwnym razie przemysł w Europie stanie przed bardzo trudnymi wyborami. Opowiadamy się za regulacjami z umiarem i równowagą” – zaapelował szef Opla.
Cała branża motoryzacyjna mierzy się z problemami
W rozmowie nie mogło zabraknąć pytania o problemy niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego, które widać też na przykładzie Opla. Choć jest to marka pochodząca z Niemiec, to jej najpopularniejszy model – Corsa, jest montowany w Hiszpanii.
„Kilowatogodzina prądu dla przemysłu kosztuje tutaj (w RFN) znacznie drożej niż we Francji, a w Hiszpanii energia jest jeszcze tańsza. Koszty wynagrodzeń są bardzo wysokie w porównaniu z innymi krajami. Ponadto w Niemczech odnotowuje się bardzo wysoką absencję chorobową. W Niemczech średnia liczba płatnych dni chorobowych jest dwukrotnie wyższa niż we Francji. W Niemczech bardzo łatwo jest uzyskać zwolnienie lekarskie bez ponoszenia strat finansowych. Musimy zająć się tą kwestią. Produkujemy w Niemczech od 125 lat i chcemy to robić nadal. Jest to jednak codzienne wyzwanie” – podsumował Huettl.
Berlin wyciągał Opla z tarapatów
Od 2021 roku Opel należy do francusko-włoskiego koncernu Stellantis. W czasie kryzysu finansowego w 2008 r. producent (należący wówczas do amerykańskiego koncernu General Motors) stał się symbolem niemieckiej hipokryzji gospodarczej.
Berlin, egzekwujący w owym czasie bezpośrednio lub przez Brukselę twarde zasady wolnego rynku i oszczędności, wobec własnego przedsiębiorstwa zupełnie o nich zapomniał. Opel znalazł się wówczas w poważnym kryzysie i GM rozważał zamknięcie macierzystej fabryki w Ruesselsheim w Hesji.
Upadek jednego tradycyjnych niemieckich koncernów motoryzacyjnych i tysiące pracowników na bruku – nie przysporzyłoby Angeli Merkel poparcia. W związku z tym nie zawahała się wywierać nacisków na Amerykanów, by ci „dokładnie rozważyli sprawę”. Nie krępowała się też, aktywnie wspierać sprzedaż Opla kanadyjsko-rosyjskiemu konsorcjum Magna-Sbierbank.
Do transakcji w końcu nie doszło m.in. z powodów geopolitycznych, a GM otrzymał pomoc publiczną od rządu USA. W tym samym czasie polskie stocznie w Gdyni i Szczecinie zostały doprowadzone do upadku m.in. dlatego, że Bruksela zażądała od nich zwrotu pomocy publicznej.







