– Energetyka zyskuje w Polsce na znaczeniu. Wszyscy chcą się nią teraz zajmować, nawet premier Tusk stał się ekspertem, chociaż jak się przyjrzeć jego wypowiedziom parę lat temu, to temat ten tak go nie interesował – ocenia, w rozmowie z Deutsche Welle, dr Kacper Szulecki, badający politykę klimatyczną i energetyczną w berlińskiej Hertie School of Governance.
– Jako organizator szczytu i członek UE Polska jest dla reszty świata reprezentantem unijnego stanowiska i jako taka jest postrzegana. To ogranicza, bo Polska musi brać pod uwagę głos wspólnotowy. Krajowe media i niektórzy członkowie rządu w Warszawie przedstawiają szczyt inaczej – jako mecz na własnym boisku – ale to tylko część prawdy. Możliwości wpływania Polski na szczyt nie są tak duże, jak się wydaje. Berlin o tym wie – ocenia ekspert.
Z jednej strony stosunki polsko-niemieckie są najlepsze od czasów Ottona III, rządy bardzo dobrze ze sobą współpracują, a tu nagle w energetyce taki zgrzyt. Warszawa i Berlin mają inne, niekompatybilne i wykluczające się wizje. Podczas gdy Niemcy chcą rezygnować z atomu, Polska w to wchodzi – przynajmniej w deklaracjach. Polska idzie w przeciwnym kierunku. Niemcy muszą zrozumieć polską specyfikę. Byliśmy przec dziesięciolecia niemal całkowicie niezależni, dzięki własnym złożom węgla. Tymczasem Niemcy od lat wiele surowców importują. Poza tym polskie ciepłownictwo też jest oparte na węglu, a to oznacza wyższe emisje CO2. Problemem jednak jest, że wkrótce może się okazać, że Polska zmarnowała kilka lat, zamiast reformować system energetyczny. A inwestycje w tym sektorze trwają bardzo długo – wylicza Szulecki.
Źródło: Deutsche Welle