icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Wiśniewski: Inicjatywa Trójmorza – cyfryzacja, głupcze!

W świadomości amerykańskiej administracji Inicjatywa Trójmorza funkcjonuje obecnie przede wszystkim jako mechanizm, za pomocą którego Stany Zjednoczone mogą poszukiwać nabywców dla swojego gazu skroplonego – pisze Bartosz Wiśniewski z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Świadczyć o tym może fakt, iż z ramienia USA udział w trójmorskich szczytach—najpierw w ubiegłorocznym, którego gospodarzem była Rumunia, a teraz w nadchodzącym w Słowenii—praktycznie zmonopolizował Rick Perry, sekretarz energii. Amerykanom odpowiada format, w którym mogą pokazać jak dbają o bezpieczeństwo energetyczne Europy, a przy okazji o interesy własnej, przeżywającej boom branży gazowej. Prezydent Trump chce, aby Ameryka stała się supermocarstwem również w sferze energetycznej, a eksport węglowodorów ma jej w tym wydatnie pomóc.

Z punktu widzenia państw Europy Środkowej nie ma w tym nic nagannego czy niepożądanego. Przeciwnie, region poszukuje alternatyw dla rosyjskiego gazu. A skoro w toku tych starań udało się przekonać amerykańską administrację i tamtejszy biznes do utrwalenia swojego zaangażowania w tej części świata, zaś Trójmorze urosło do rangi kluczowego instrumentu współpracy Stanów Zjednoczonych z państwami regionu, to Inicjatywa spełniła najważniejsze stawiane przed nią zadania.

Ale błędem byłoby na tym poprzestać. Przy okazji kolejnego szczytu Inicjatywy Trójmorza warto pokazać Amerykanom, że jej potencjał jest o wiele większy i nie kończy się na zapewnieniu możliwości zbytu dla ich gazu. Drzemie on w dotychczas najmniej eksponowanej warstwie Inicjatywy—współpracy w dziedzinie cyfrowej. Spośród zatwierdzonych podczas szczytu w Bukareszcie projektów kluczowych dla Inicjatywy najmniej dotyczyło właśnie inwestycji w ten sektor.

Tymczasem istnieją przynajmniej trzy powody, dla których warto go wzmocnić—z korzyścią dla państw regionu, konkurencyjności i spójności Unii Europejskiej, oraz trwałości więzi transatlantyckiej w czasie, kiedy jest ona poddawana poważnej próbie na tle polityki wobec Bliskiego Wschodu (Iran!), polityki handlowej czy klimatycznej.

Po pierwsze dlatego, że Europa Środkowa potrzebuje nowych bodźców dla dalszego rozwoju. W ostatnich dwóch-trzech dekadach region rozwijał się bardzo dynamicznie dzięki m.in. zorientowaniu na eksport, przewagom wynikającym z niższych kosztów pracy, czy napływowi funduszy przedakcesyjnych, a następnie strukturalnych z UE. Inwestycje w fizyczną infrastrukturę, co stanowi istotę współpracy w ramach Inicjatywy Trójmorza, bez wątpienia mogą taki bodziec dostarczyć. Ale nie wyeliminują innych barier: nadal niższej niż w pozostałych państwach Unii produktywności oraz niedokapitalizowania gospodarek regionu, co nieuchronnie pogłębi perspektywa zmniejszenia transferów unijnych począwszy od 2021 roku.

Motorem dalszego wzrostu może być sektor cyfrowy, przede wszystkim dzieki zyskom, jakie digitalizacja przyniosłaby w sferze wydajności pracy. Agencja konsultingowa McKinsey oszacowała, ze do 2025 roku gospodarka cyfrowa mogłaby zwiększyć PKB państw regionu o 200 miliardów euro, czyli przełożyć się na nawet o 1/3 bardziej dynamiczny wzrost. Popularnym mitem jest przy tym wizja zastąpienia człowieka przez maszyny i kierujące nimi algorytmy, czyli jobless future. Owszem, czwarta rewolucja przemysłowa oznacza przemiany na rynku pracy. Tradycyjne profesje zastąpią nowe. Wyzwaniem nie jest jednak „odhumanizowanie” pracy, lecz właściwe odczytanie tendencji, które ukształtują ten rynek.

Po drugie, ponieważ jeśli państwa Europy Środkowej nie postawią na digitalizację, to inni zrobią to na własnym podwórku rękami cenionych, dobrze wykształconych środkowoeuropejskich specjalistów. Z przeprowadzonych wśród pracowników branży IT badań wynika, że czynnikiem decydującym przy wyborze miejsca pracy nie są zarobki (bo ta branża po prostu dobrze płaci najlepszym), lecz możliwość rozwoju i udziału w tworzeniu innowacyjnych rozwiązań. A jeżeli najlepsi nie będą mieli poczucia, że ich talent jest optymalnie wykorzystywany, to bez wahania zmienią klimat. Konkurujemy o nich już nie tylko z kalifornijską Doliną Krzemową, ale też z chińskimi Shenzen i Zhongguancun.

Nie chodzi przy tym tylko o programistów, ale też o mikrobiologów, fizyków doświadczalnych, czy biochemików. Przedstawicieli wszystkich profesji, dla których zdobycze ery cyfrowej takie jak uczenie maszynowe czy internet rzeczy, pozwalające gromadzić, przetwarzać i interpretować w coraz krótszym czasie ogromne ilości danych, mogą okazac się kluczem do odkrycia kolejnej szczepionki, cząsteczki, czy poszerzenia naszej wiedzy o ludzkim DNA. To jest stawką decyzji o postawieniu na gospodarkę cyfrową.

Po trzecie, bo choć Stany Zjednoczone nadal są liderem jeśli chodzi o liczbę patentów, a ich model innowacyjności wciąż jest najbardziej wydajny, to ze starcia z Chinami w tej dziedzinie wcale nie muszą wyjść zwycięsko—i są tego świadome. Przewaga Ameryki, a ściślej tamtejszych firm technologicznych, wynikała w dużej mierze z umiejętności skłonienia do pracy dla nich najzdolniejszych specjalistów z całego świata. Ale ten model nie przystaje do ery cyfrowej. Przewagę daje dziś nie wiedza, lecz dane, dużo danych.

To dlatego, jak dowodzi Kai-Fu Lee, w przeszłości m.in. szef Google’a na Chiny, dziś wystarczą zdolni, ale niekoniecznie wybitni specjaliści, dysponujący jednak dostępem do strumienia danych i komputerów z odpowiednią mocą obliczeniową. Innymi słowy, człowiek siedzący przed monitorem wciąż jest ważny, ale na pewnym etapie to ilość danych staje się przesądzająca. A w tym akurat aspekcie Chińczycy przodują. Nie są skrępowani choćby regulacjami dotyczącymi ochrony prywatności w sieci, a super-aplikacje mobilne chińskich gigantów technologicznych, o trudnej do osiągnięcia dla konkurencji liczbie użytkowników, to prawdziwe kopalnie danych.

Amerykanie potrzebują zatem sojuszników i partnerów—nie po to, aby z Chinami konkurować w dziedzinie ilości gromadzonych danych. Chodzi raczej o to, żeby w miarę digitalizacji gospodarki i kolejnych sfer życia nie doszło do zwielokrotnienia zjawisk, o które Amerykanie Chiny posądzają: szpiegostwa, kradzieży własności intelektualnej i szerzej wyzyskiwania otwartości instytucji tworzących liberalny ład międzynarodowy po to, by zastąpić go własnym. To dlatego tak ogromne znaczenie ma dyskusja o rozwoju piątej generacji technologii mobilnej (5G), która pozwoli z jednej strony przesyłać coraz więcej danych w coraz krótszym czasie, a z drugiej – włączyć do systemu kolejne setki milionów użytkowników. A użytkownicy to dane.

W latach 90. ubiegłego wieku, w okresie prezydentury Billa Clintona, Amerykanie sięgali, gdzie wzrok nie sięgał—ich myślenie o świecie organizowało hasło „poszerzania i zaangażowania”. Poszerzać miał się zasięg instytucji świata zachodniego, w sensie politycznym i gospodarczym. Zaangażowanie miało dotyczyć tych panstw, które nie były gotowe dołączyć do Zachodu, na czele z dopiero otwierającymi się na świat Chinami. Dzisiaj nikt w Waszyngtonie w tych kategoriach nie myśli. Zachód nie ma się rozszerzyć, Zachód ma przetrwać. To, czy tak się stanie, rozstrzygnie się zdaniem Amerykanów na polu technologicznym.

Jakie wnioski wynikają z tego dla Inicjatywy Trójmorza, której istotą ma być wszak współpraca w dziedzinie infrastruktury, w tym infrastruktury cyfrowej? Otóż biorąc pod uwagę te czynniki—realne potrzeby regionu, jego atuty i miejsce w globalnym łańcuchu wartości intelektualnej, a także tendencje zachodzące w relacjach miedzy mocarstwami—o Trójmorzu warto myśleć jako o zalążku nieformalnego transatlantyckiego sojuszu technologicznego, którego istotą będzie sfera cyfrowa. Nie zastąpi, lecz uzupełni sojusz polityczno-wojskowy czy wspólnotę interesów w dziedzinie energetycznej.

Będzie to wciąż relacja partnerów o bardzo nierównych potencjałach, niepozbawiona tarć, w tym zwłaszcza we wrażliwej sferze ochrony własności intelektualnej, zarazem jednak dająca szanse wywarcia wpływu na kształt wyłaniającego się porządku międzynarodowego. Następuje schyłek pax Americana, a „nowy wspaniały świat”, który obiecuje pax Sinica, rodzi coraz więcej obaw. Obecnie jesteśmy świadkami ich próby sił, z której wyłoni się zapewne pax Technica. Ład, w którym obok obecnych graczy, norm i wartości porządkujących stosunki międzynarodowe coraz wiekszą rolę będą odgrywać algorytmy.

Otwarte pozostaje jednak pytanie, czy dominować będą algorytmy zorientowane na ochronę, czy też podważanie tych norm i wartości—w imię interesów tych, którzy kwestionują liberalny, otwarty porządek miedzynarodowy. Państwa i społeczeństwa z regionu Trójmorza były i są jego jednoznacznymi beneficjentami. Choćby dlatego nie mogą odpowiedzi na to pytanie zaniedbać.

RAPORT: Afera Huawei

W świadomości amerykańskiej administracji Inicjatywa Trójmorza funkcjonuje obecnie przede wszystkim jako mechanizm, za pomocą którego Stany Zjednoczone mogą poszukiwać nabywców dla swojego gazu skroplonego – pisze Bartosz Wiśniewski z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Świadczyć o tym może fakt, iż z ramienia USA udział w trójmorskich szczytach—najpierw w ubiegłorocznym, którego gospodarzem była Rumunia, a teraz w nadchodzącym w Słowenii—praktycznie zmonopolizował Rick Perry, sekretarz energii. Amerykanom odpowiada format, w którym mogą pokazać jak dbają o bezpieczeństwo energetyczne Europy, a przy okazji o interesy własnej, przeżywającej boom branży gazowej. Prezydent Trump chce, aby Ameryka stała się supermocarstwem również w sferze energetycznej, a eksport węglowodorów ma jej w tym wydatnie pomóc.

Z punktu widzenia państw Europy Środkowej nie ma w tym nic nagannego czy niepożądanego. Przeciwnie, region poszukuje alternatyw dla rosyjskiego gazu. A skoro w toku tych starań udało się przekonać amerykańską administrację i tamtejszy biznes do utrwalenia swojego zaangażowania w tej części świata, zaś Trójmorze urosło do rangi kluczowego instrumentu współpracy Stanów Zjednoczonych z państwami regionu, to Inicjatywa spełniła najważniejsze stawiane przed nią zadania.

Ale błędem byłoby na tym poprzestać. Przy okazji kolejnego szczytu Inicjatywy Trójmorza warto pokazać Amerykanom, że jej potencjał jest o wiele większy i nie kończy się na zapewnieniu możliwości zbytu dla ich gazu. Drzemie on w dotychczas najmniej eksponowanej warstwie Inicjatywy—współpracy w dziedzinie cyfrowej. Spośród zatwierdzonych podczas szczytu w Bukareszcie projektów kluczowych dla Inicjatywy najmniej dotyczyło właśnie inwestycji w ten sektor.

Tymczasem istnieją przynajmniej trzy powody, dla których warto go wzmocnić—z korzyścią dla państw regionu, konkurencyjności i spójności Unii Europejskiej, oraz trwałości więzi transatlantyckiej w czasie, kiedy jest ona poddawana poważnej próbie na tle polityki wobec Bliskiego Wschodu (Iran!), polityki handlowej czy klimatycznej.

Po pierwsze dlatego, że Europa Środkowa potrzebuje nowych bodźców dla dalszego rozwoju. W ostatnich dwóch-trzech dekadach region rozwijał się bardzo dynamicznie dzięki m.in. zorientowaniu na eksport, przewagom wynikającym z niższych kosztów pracy, czy napływowi funduszy przedakcesyjnych, a następnie strukturalnych z UE. Inwestycje w fizyczną infrastrukturę, co stanowi istotę współpracy w ramach Inicjatywy Trójmorza, bez wątpienia mogą taki bodziec dostarczyć. Ale nie wyeliminują innych barier: nadal niższej niż w pozostałych państwach Unii produktywności oraz niedokapitalizowania gospodarek regionu, co nieuchronnie pogłębi perspektywa zmniejszenia transferów unijnych począwszy od 2021 roku.

Motorem dalszego wzrostu może być sektor cyfrowy, przede wszystkim dzieki zyskom, jakie digitalizacja przyniosłaby w sferze wydajności pracy. Agencja konsultingowa McKinsey oszacowała, ze do 2025 roku gospodarka cyfrowa mogłaby zwiększyć PKB państw regionu o 200 miliardów euro, czyli przełożyć się na nawet o 1/3 bardziej dynamiczny wzrost. Popularnym mitem jest przy tym wizja zastąpienia człowieka przez maszyny i kierujące nimi algorytmy, czyli jobless future. Owszem, czwarta rewolucja przemysłowa oznacza przemiany na rynku pracy. Tradycyjne profesje zastąpią nowe. Wyzwaniem nie jest jednak „odhumanizowanie” pracy, lecz właściwe odczytanie tendencji, które ukształtują ten rynek.

Po drugie, ponieważ jeśli państwa Europy Środkowej nie postawią na digitalizację, to inni zrobią to na własnym podwórku rękami cenionych, dobrze wykształconych środkowoeuropejskich specjalistów. Z przeprowadzonych wśród pracowników branży IT badań wynika, że czynnikiem decydującym przy wyborze miejsca pracy nie są zarobki (bo ta branża po prostu dobrze płaci najlepszym), lecz możliwość rozwoju i udziału w tworzeniu innowacyjnych rozwiązań. A jeżeli najlepsi nie będą mieli poczucia, że ich talent jest optymalnie wykorzystywany, to bez wahania zmienią klimat. Konkurujemy o nich już nie tylko z kalifornijską Doliną Krzemową, ale też z chińskimi Shenzen i Zhongguancun.

Nie chodzi przy tym tylko o programistów, ale też o mikrobiologów, fizyków doświadczalnych, czy biochemików. Przedstawicieli wszystkich profesji, dla których zdobycze ery cyfrowej takie jak uczenie maszynowe czy internet rzeczy, pozwalające gromadzić, przetwarzać i interpretować w coraz krótszym czasie ogromne ilości danych, mogą okazac się kluczem do odkrycia kolejnej szczepionki, cząsteczki, czy poszerzenia naszej wiedzy o ludzkim DNA. To jest stawką decyzji o postawieniu na gospodarkę cyfrową.

Po trzecie, bo choć Stany Zjednoczone nadal są liderem jeśli chodzi o liczbę patentów, a ich model innowacyjności wciąż jest najbardziej wydajny, to ze starcia z Chinami w tej dziedzinie wcale nie muszą wyjść zwycięsko—i są tego świadome. Przewaga Ameryki, a ściślej tamtejszych firm technologicznych, wynikała w dużej mierze z umiejętności skłonienia do pracy dla nich najzdolniejszych specjalistów z całego świata. Ale ten model nie przystaje do ery cyfrowej. Przewagę daje dziś nie wiedza, lecz dane, dużo danych.

To dlatego, jak dowodzi Kai-Fu Lee, w przeszłości m.in. szef Google’a na Chiny, dziś wystarczą zdolni, ale niekoniecznie wybitni specjaliści, dysponujący jednak dostępem do strumienia danych i komputerów z odpowiednią mocą obliczeniową. Innymi słowy, człowiek siedzący przed monitorem wciąż jest ważny, ale na pewnym etapie to ilość danych staje się przesądzająca. A w tym akurat aspekcie Chińczycy przodują. Nie są skrępowani choćby regulacjami dotyczącymi ochrony prywatności w sieci, a super-aplikacje mobilne chińskich gigantów technologicznych, o trudnej do osiągnięcia dla konkurencji liczbie użytkowników, to prawdziwe kopalnie danych.

Amerykanie potrzebują zatem sojuszników i partnerów—nie po to, aby z Chinami konkurować w dziedzinie ilości gromadzonych danych. Chodzi raczej o to, żeby w miarę digitalizacji gospodarki i kolejnych sfer życia nie doszło do zwielokrotnienia zjawisk, o które Amerykanie Chiny posądzają: szpiegostwa, kradzieży własności intelektualnej i szerzej wyzyskiwania otwartości instytucji tworzących liberalny ład międzynarodowy po to, by zastąpić go własnym. To dlatego tak ogromne znaczenie ma dyskusja o rozwoju piątej generacji technologii mobilnej (5G), która pozwoli z jednej strony przesyłać coraz więcej danych w coraz krótszym czasie, a z drugiej – włączyć do systemu kolejne setki milionów użytkowników. A użytkownicy to dane.

W latach 90. ubiegłego wieku, w okresie prezydentury Billa Clintona, Amerykanie sięgali, gdzie wzrok nie sięgał—ich myślenie o świecie organizowało hasło „poszerzania i zaangażowania”. Poszerzać miał się zasięg instytucji świata zachodniego, w sensie politycznym i gospodarczym. Zaangażowanie miało dotyczyć tych panstw, które nie były gotowe dołączyć do Zachodu, na czele z dopiero otwierającymi się na świat Chinami. Dzisiaj nikt w Waszyngtonie w tych kategoriach nie myśli. Zachód nie ma się rozszerzyć, Zachód ma przetrwać. To, czy tak się stanie, rozstrzygnie się zdaniem Amerykanów na polu technologicznym.

Jakie wnioski wynikają z tego dla Inicjatywy Trójmorza, której istotą ma być wszak współpraca w dziedzinie infrastruktury, w tym infrastruktury cyfrowej? Otóż biorąc pod uwagę te czynniki—realne potrzeby regionu, jego atuty i miejsce w globalnym łańcuchu wartości intelektualnej, a także tendencje zachodzące w relacjach miedzy mocarstwami—o Trójmorzu warto myśleć jako o zalążku nieformalnego transatlantyckiego sojuszu technologicznego, którego istotą będzie sfera cyfrowa. Nie zastąpi, lecz uzupełni sojusz polityczno-wojskowy czy wspólnotę interesów w dziedzinie energetycznej.

Będzie to wciąż relacja partnerów o bardzo nierównych potencjałach, niepozbawiona tarć, w tym zwłaszcza we wrażliwej sferze ochrony własności intelektualnej, zarazem jednak dająca szanse wywarcia wpływu na kształt wyłaniającego się porządku międzynarodowego. Następuje schyłek pax Americana, a „nowy wspaniały świat”, który obiecuje pax Sinica, rodzi coraz więcej obaw. Obecnie jesteśmy świadkami ich próby sił, z której wyłoni się zapewne pax Technica. Ład, w którym obok obecnych graczy, norm i wartości porządkujących stosunki międzynarodowe coraz wiekszą rolę będą odgrywać algorytmy.

Otwarte pozostaje jednak pytanie, czy dominować będą algorytmy zorientowane na ochronę, czy też podważanie tych norm i wartości—w imię interesów tych, którzy kwestionują liberalny, otwarty porządek miedzynarodowy. Państwa i społeczeństwa z regionu Trójmorza były i są jego jednoznacznymi beneficjentami. Choćby dlatego nie mogą odpowiedzi na to pytanie zaniedbać.

RAPORT: Afera Huawei

Najnowsze artykuły