Prezydent-elekt Donald Trump obiecuje, że jego radykalne zmiany w polityce energetycznej wykreują „wiele milionów” nowych miejsc pracy. Zdaniem agencji Bloomberg realizacja tych obietnic może by wyzwaniem.
Cały sektor węgla, ropy i gazu zatrudnia w Stanach Zjednoczonych obecnie 628,700 ludzi, około połowy tego, co w szczytowym roku 1981 (wg danych Departamentu Pracy). Trump swoje niespodziewane zwycięstwo w części zawdzięcza przemysłowym pracownikom najemnym, którzy utracili pracę. W tym górnikom z Zachodniej Wirginii, gdzie biznesmen-miliarder uzyskał ponad dwukrotnie więcej głosów niż kandydatka Demokratów Hillary Clinton.
Bloomberg przywołuje opinie ekonomistów, którzy oceniają obietnice wyborcze Trumpa jako bezzasadne. Thmas Coster, starszy ekonomista Standard Chartered Bank z Nowego Jorku uważa, że nie należy wierzyć, aby „górnictwo było motorem wzrostu liczby miejsc pracy”. Jeśli w tym sektorze nawet wzrośnie zatrudnienie to w skali ogromnego rynku pracy w USA nie może mieć znaczenia. Siłą napędową wzrostu zatrudnienia są usługi – podkreślił Coster. Jeden z doradców ekonomicznych Trumpa, Peter Navarro oraz Willbur Ross prywatny inwestor finansowy twierdzą, że planowane reformy w sektorze energetycznym przyniosą gospodarce USA 147 mld dol. przychodu w ciągu 10 lat czyli mniej niż 0,1 proc. PKB rocznie.
Zespół Trumpa stwierdził, że wzrost zatrudnienia w energetyce w USA ograniczają przepisy o Czystej Energii (Plan Clean Power), wydane przez Agencję Ochrony Środowiska USA . A także restrykcyjne przepisy Departamentu Spraw Krajowych ograniczające wydawanie koncesji górniczych, które praktycznie pozostawiają dziesiątki tysięcy ludzi bez pracy. Trump obiecał anulowanie tych wszystkich przepisów i potwierdził, ze będzie to jedno z czołowych zadań w pierwszych 100 dniach jego prezydentury. Aby zrealizować ten cel – zdaniem Costera – Trump musiałby iść na wojne z „siłami globalnym”. Chyba, że nagle pójdą w górę światowe ceny ropy, do czego może przyczynić się wzrost napięcia na Bliskim Wschodzie.
Przemysł energetyczny ma stosunkowo niską pracochłonność – jednak stymuluje efekt mnożnikowy oddziałujący na duży wzrost zatrudnienia w innych sektorach gospodarki. Ten efekt mnożnikowy spowodował, że krajowy boom łupkowy w latach 2010 i 2011 doprowadził do odbicia gospodarki w USA po kryzysie finansowym 2009 r. Rozmówcy Bloomberga jednak wątpią, czy gospodarka USA nadal będzie reagować tak samo na bodźce sektora energii. Czynniki ograniczające dalszy wzrost rynku pracy, to fala wyżu emerytalnego, który ograniczył zasoby rąk do pracy, a liczba bezrobotnych Amerykanów zmniejszyła się o połowę, do 7,8 mln.
Ogromna klasa pracy najemnej jednak nie jest zadowolona. 5.9 mln pracowników jest zatrudnionych w niepełnym wymiarze czasu pracy, co stanowi poważne upośledzenie bytowe i życiowe. Prawie pół mln. Amerykanów to „trwale bezrobotni”, czyli wykluczeni i bez perspektyw. Znaczna liczba tych osób to rzeczywiście niedawni pracownicy sektora energii. Trump może więc zachęcać do zwiększenia wykonywanych odwiertów i wydobycia ropy i gazu na terenach należących do rządu federalnego. Ułatwiać dostęp do koncesji, umożliwiać realizację nowych projektów w górnictwie, infrastrukturze itd. Ale co zrobić z płacami w górnictwie węgla, gdzie mimo dużego zmniejszenia wydobycia, wynagrodzenia spadły do poziomu średnio 53,3 tys. dol. w październiku br., Bo tańszy gaz i ostrzejsze ograniczenia emisji powodują likwidację węglowych elektrowni. Jeśli Trump może unieważni
Przepisy zmniejszające wydobycie węgla, to jednak nie ma sposobu na likwidację nadpodaży. A jeśli nawet taki sposób się znajdzie, jeśli pojawi się perspektywa biznesowa dla węgla, to nie jest tak, że zmiany polityczne nagle spowodują szybki zwrot w handlowych zachowaniach firm – powiedział dla Bloomberg Intelligence analityk Rob Barnett.
Bloomberg