Prof. Konrad Świrski z Politechniki Warszawskiej opisuje jak doszło do destabilizacji rynku energii elektrycznej na Ukrainie przez połączony wpływ koronawirusa i szybkiego rozwoju OZE.
Sektor energetyczny Ukrainy jest szczególnie bliski mojemu sercu. Dopóki startowały loty do Kijowa byłem tam bardzo często i cały czas trzymałem kciuki za powodzenie zmian rynkowych (niestety z coraz mniejszą nadzieją). Zwykle w prezentacjach na ukraińskich seminariach zaczynałem od przysłowia, że „najlepiej uczyć się na cudzych błędach”, ale że w Polsce robimy to rzadko i zawsze lubimy popełniać nasze od początku. Ukraina jest w wielu rzeczach bardzo podobna do Polski i dziś COVID-19 tylko to przyspieszył i zintensyfikował wszystkie procesy dezintegracji rynku, a na dodatek pokazał nagle wszystkie popełnione tutaj błędy. Warto mimo wszystko prześledzić co się tam dzieje – bo może mieć to wpływ na całą polityczną stabilność naszego sąsiada, no i oczywiście może jednak da to pewną naukę dla naszych koncepcji zmian energetyki.
Wejście w rynek energii – a właściwie w pseudorynek
Specyfika energetyki Ukrainy – to duża rola elektrowni atomowych. Ponad 50% obecnej produkcji o bardzo niskich kosztach – przed deregulacja i przy sztywnych taryfach – elektrownie atomowe sprzedawały energie po ok. 40-50 PLN/MWh (!!) ). Dodatkowy spory kawałek energetyki wodnej (też bardzo taniej (przy stałych cenach 60-70) mieszał się z resztą – elektrownie gazowe (głównie duże elektrociepłownie) i energetyka węglowa (tu ceny a właściwie koszty produkcji – podobne do naszego rynku 150-200 zł/MWh). Z tak egzotycznej układanki rozstrzelonych cen, zdecydowano się utworzyć wolny rynek – przy okazji jeszcze próbując nie podwyższyć w żadnym razie cen energii dla ludności (będącej z naszego punktu widzenia i tak na ekstremalnie niskim poziomie 5-6 eurocentów/kWh – co najmniej dwa razy taniej). Zastosowano dość egzotyczną kombinację ograniczania rynku (rynek w praktyce tylko dla odbiorców przemysłowych – tam uwolnienie cen, a zasilany produkcją z 10-30 procent energetyki jądrowej i wszystkich elektrowni cieplnych, dominująca rola RDN z ograniczeniem cen maksymalnych i ograniczeniem cen rynku bilansującego (ok 15 procent od cen maksymalnych). Rynek miał być rodzajem bezpiecznego wejścia w procesy rynkowe przy silnej ochronie konsumentów i zachował się jak to rynek przy takich ograniczeniach – prawie nie działał opierając się zwykle na tych ograniczeniach cen maksymalnych (przy dniach z dużym zapotrzebowaniem).
Ochrona ludności, Gwarantowany Dostawca i … zatory płatnicze
Na Ukrainie jak i we wszystkich krajach, energetyka miesza się z polityką. Kluczowa jest więc ochrona ludności (niskie rachunki). Rozwiązano to za pomocą utworzenia tzw. Gwarantowanego Dostawcy – specjalnej organizacji rządowej, która miała mieć dostęp do taniej energii (z elektrowni atomowych i wodnych) i taka tanią energię przekazywała do OSD i potem była ona dostarczana dla ludności. Ideą było utrzymywanie „starych” cen i niepodwyższanie opłat, ale oczywiście i tak ludzie nie płacili – na początku 2020 ok. 30 % rachunków nie było regulowanych, zaczęły tworzyć się zatory płatnicze, a odpowiednie spółki powoli stanęły na granicy płynności finansowej.
Dynamiczny rozwój OZE
Przy okazji, do końca nie wiadomo dlaczego, na Ukrainie postawiono na rozwój OZE (oczywiście pojawiły szczytne hasła które dobrze znamy – niezależność energetyczna, innowacje i wielkie szanse dla ukraińskiego przemysłu).
Żeby rynek się rozwijał – wybrano model FiT i wprowadzono najwyższe taryfy w Europie – ponad 500 zł/MWh dla wiatru i słońca (oczywiście każde pytanie po co tak wysoko – zbijano odpowiedzią o kształtowaniu rynku i tworzeniu pozytywnych warunków dla inwestorów). Kolorowe plakaty i postery informowały o nowym rozwoju rynku i nowoczesnej Ukrainie. Pojawił się wysyp inwestorów krajowych (szczególnie koncern DTEK Achmedowa) i zagranicznych (ze wszystkich krajów). Wszędzie (także w Polsce) drukowano entuzjastyczne opinie portali odnawialnych o dynamicznym rynku Ukrainy (pierwsze miejsce w Europie) – i podprogowo zadawano pytanie – dlaczego u nas tak nie idzie i że może tracimy szansę.
Rzeczywiście przyrost imponujący – właściwie z niczego do ponad 7 GW (2020) , głównie w słońcu, ale już pierwsze wielkie farmy wiatrowe i mnóstwo otwartych projektów. Projektowane 2,5 mld euro w inwestycjach zagranicznych (trudno się dziwić przy takich taryfach). Przy takim tempie rozwoju i przy realizacji wszystkich zaplanowanych projektów – wydział OZE mógł nawet podejść pod 15-19 % już w 2021-22, a zaplanowanych projektów było mnóstwo, bo operator systemu z nieznanych przyczyn (a może i znanych) wydawał pozwolenia na warunki przyłączeniowe dla każdego.
Na dodatek w magiczny sposób rozwiązano problem jak za to zapłacić (przypominając – gwarantując samą opłatę za energię dla wytwórców na poziomie ponad 500 zł/MWh w kraju gdzie końcowy odbiorca indywidualny płacił – całkowicie na rachunku około 350 zł/MWh) . Otóż wrzucono OZE razem z atomem do koszyka Gwarantowanego Dostawcy, który miał dochód z handlu tanią energią atomową – i miał realizować już dwa cele – zarówno dać niskie ceny dla odbiorców indywidualnych, a z marży zapłacić i dla FiT OZE (czyli po raz pierwszy w Europie innowacyjne subsydiowanie OZE bez kosztów odbiorców).
COVID-19 przyspiesza katastrofę
Rynek chwiał się już od początku 2020, ale koronowirus obnażył wszystkie problemy z jeszcze większą dynamiką. Spadek zapotrzebowania na energię – 15 procent i oczywiście mniejsze dochody i na dodatek brak pieniędzy u klientów. Rządowa deklaracja, że nie można odcinać dostaw dla niepłacących podczas pandemii –pogłębiła zatory płatności i uruchomił się cały łańcuch lawinowo rosnących niezapłaconych rachunków i brak płynności.
Cały rynek chwieje się jak domek z kart.
Końcowi użytkownicy nie płacą i kłopot z płynnością mają właściwie wszyscy. OSD muszą dostarczać energię i nie mają pieniędzy i nie płacą do Gwarantowanego Dostawcy. Gwarantowany Dostawca nie ma pieniędzy i nie płaci elektrowniom atomowych ani FiT dla RES. Energetyka odnawialna wypycha elektrownie cieplne z rynku wobec małego zapotrzebowania (elektrownie na węgiel kamienny praktycznie stoją– co powoduje kolejne upadki kostek domina). Elektrownie atomowe (zgrupowane w Ukratom) nie chcą sprzedawać do Gwarantowanego Dostawcy (bo nie dostają pieniędzy) i zaczynają pchać się na wolny rynek (wypychając resztki cieplnych i pogłębiając chaos). OZE dla odmiany produkują jak szalone korzystając z taryf dając silne niezbilansowanie w systemie (Ukraina ma słabe moce rezerwowe dla regulacji) i nie wypełniają poleceń operatora rynku o zmniejszeniu produkcji.
Wszyscy zgodnie z zasadą „jak mi nie płacą to ja też nie płacę” lawinowo pogłębiają zatory płatnicze i już powoli nikt nie wie kto komu ile i kiedy jest winien.
Energetyczna „road to hell”
Niestety cały czas trwa lockdown i problem gospodarki. Pogoda może słoneczna, ale gospodarczo trwa tornado. Przewidywany spadek produkcji Ukrainy w tym roku z 157 TWh do 143 TWh, a może i więcej. OZE stanowią 8 procent produkcji i system nie jest w stanie zbilansować więcej (są nawet wielkie problemy z tym co jest dziś).
Wszyscy gracze są na granicy niewypłacalności.
Pilne działania rządu w celu renegocjacji kontraktów OZE – proponowane obniżenie o min 30 procent oraz całkowite zatrzymanie nowych inwestycji. Patrząc na strukturę inwestorów (dużo z zagranicy) – pozwy sądowe i rozprawy przeciwko Ukrainie – właściwie pewne.
Konieczność wprowadzenia mocy regulacyjnych – być może pilna propozycja wprowadzenia rynku mocy dla uratowania regulacyjnych elektrowni cieplnych. Próby zmuszenia OZE do płacenia z niezbilansowanie.
Cały czas kwarantanna i pandemia – nikt nie wychodzi z domu (ale też i rzadko płaci rachunki za energię, której nie można odciąć dostawy).
Wszyscy mówią o katastrofie – i konieczności ratowania sektora – więc rozpoczyna się karuzela kadrowa (minister, doradcy, spółki).
Klika lekcji (jeśli w ogóle chcemy się uczyć)
Rozwój OZE musi był długoterminowy, planowy i rozsądny cenowo (dla wielbicieli OZE – zbyt wysokie dotacje kończą się rynkiem spekulacyjnym, a potem katastrofa – mamy przykłady Hiszpanii, Czech, Polski i teraz Ukrainy). Dla swojego dobra OZE powinno samo pilnować sensownych modeli rynku, a na pewno nie wpadać w entuzjazm przy zbyt wysokich taryfach i chwilowej dynamice – potem kończy się jak teraz katastrofą i w rezultacie negatywnym wpływem na postrzeganie całej energetyki odnawialnej.
Pomoc dla obywateli przez zezwolenie na niepłacenie rachunków za energię jest kusząca politycznie, ale potem mordercza ekonomicznie (dla energetyki i innych sektorów). Należy maksymalnie tego unikać jeśli nie chce się tworzyć większych problemów.
Rachunki za energię muszą rosnąć jeśli planujemy modernizację sektora. Bez tych pieniędzy – nic się nie zrobi. Jakiekolwiek pomysły z rekompensatami albo rodzajem Gwarantowanych Dostawców – to przelewanie z pustego w próżne i zawsze kończy się negatywnie.
Rynek energii powinien być maksymalnie stabilny i transparentny. Eksperymenty z kombinacją regulacji, dotacji i wolnego rynku – nie działają.
OZE najlepiej rozwija się długofalowo i stabilnie (i wtedy jedynie może mieć wpływ na krajowy przemysł). Ukraina miała zapisy o preferencji dla inwestycji z udziałem 30 procent krajowych dostaw – i co z tego na dzisiaj? Może lepiej mniej lobbować (ze wszystkich stron), a kreować kompromisowy, dobrze przemyślany, stabilny system wsparcia OZE (lub jak OZE mogą rozwijać się bez wsparcia to jeszcze lepiej).
Bez inwestycji sieciowych i bez elastycznych mocy rezerwowych – system energetyczny na razie nie działa. Wielki rozwój OZE w Niemczech okupiony jest też wielkimi kosztami (np. w opłacie dystrybucyjnej dla odbiorców).
Przyszłość na energetycznej Ukrainie nie rysuje się więc różowo. Aczkolwiek ten kraj ma zadziwiające zdolności wychodzenia z wielkich kłopotów (jak również w nie wpadania). Mam nadzieję, że tym razem jakimś nadludzkim wysiłkiem rynek zostanie opanowany, COVID-19 odejdzie w niepamięć, a Ukraina będzie mogła uczyć się na cudzych i na własnych błędach.
Źródło: Blog Konrada Świrskiego