Porażki militarne Rosji pchają ją do desperackich kroków. Ukraińców nie wystraszyła perspektywa konsekwencji ataku na „rosyjską ziemię” po aneksji czterech obwodów Ukrainy przez Rosjan. Ma ich przestraszyć brudna bomba, katastrofa tamy wodnej oraz… mroźna zima. To kluczowy moment, w którym Zachód musi utrzymać jedność i solidarność z Ukrainą – pisze Mariusz Marszałkowski, redaktor BiznesAlert.pl.
Armia ukraińska od kilku miesięcy ma inicjatywę w prowadzeniu działań bojowych przeciwko rosyjskim okupantom. Najpierw pod kontrolę Ukrainy przeszła większa część obwodu charkowskiego, potem rozpoczęto kontrofensywę na odcinku ługańskim, od kilku miesięcy ukraińskie wojska naciskają na siły rosyjskie na chersońszczyźnie. Rosjanie nie mają odpowiedzi wojskowej na militarne sukcesy sił ukraińskich. Wojska rosyjskie są osłabione ośmioma miesiącami walk, sprzęt w wyniku nadmiernej eksploatacji psuje się i odmawia posłuszeństwa, załogi samolotów i śmigłowców a także obsługa naziemna tych maszyn jest przemęczona, co doprowadza do błędów i katastrof. Samoloty rosyjskich sił kosmicznych rozbijają się o linie wysokiego napięcia (co najmniej dwa takie przypadku w ostatnich miesiącach) czy spadają na miasta rosyjskie.
Wbrew niektórym stwierdzeniom, sankcje zachodnie działają, co powoduje, że rosyjskiemu przemysłowi zbrojeniowemu brakuje zarówno komponentów, jak i kompetencji do produkcji niektórych elementów wyposażenia czy części zamiennych do już wykorzystywanych rodzajów sprzętu wojskowego. Reżim Putina szuka pomocy wśród podobnych sobie dyktatur, czy to irańskich ajatollahów, czy w dynastii północno-koreańskich Kimów.
Największym problemem sił zbrojnych Rosji są jednak wakaty na różnych stanowiskach. Brakuje logistyków, techników, operatorów dronów i mechaników. Brakuje też piechurów i załóg czołgów, wozów opancerzonych oraz artylerzystów. Prawie milionowa armia na papierze po ośmiu miesiącach krwawych starć okazała się w rzeczywistości niezdolna do prowadzenia długotrwałej i wyczerpującej wojny. Remedium na ten problem ma być mobilizacja, która ze względów propagandowych została nazwana częściową. W rzeczywistości, powiestki (wezwanie mobilizacyjne) z wojenkomatów (wojskowych komend uzupełnień) trafiają do dużej części męskiej populacji Rosjan, ale i nie tylko. Ze struktur wewnętrznych dochodzą głosy, że Rosjanie mobilizują do swojej armii również imigrantów zarobkowych z państw Azji Środkowej. Część ze zmobilizowanych już trafiło na front, część jest już w ukraińskiej niewoli, a kolejna została zabita lub ranna.
Rosjanie nie posiadając odpowiedniego potencjału militarnego, po początkowych sukcesach zostali zmuszeni do defensywy na wielu odcinkach długiego na około półtora tysiąca kilometrów frontu. Zamiast blitzkriegu, działania przeszły w etap pozycyjny znany z pierwszej wojny światowej. Linia frontu poprzedzielana jest transzejami, fortyfikacjami i polami minowymi po jednej i drugiej stronie. Od czasu do czasu jedna lub druga strona przeprowadza swoje lokalne wypady i kontrofensywy, które kończą się z różnym skutkiem. Strona ukraińska ma jednak w tym aspekcie znacznie bardziej dodatni bilans aniżeli rosyjska.
Desperackie ruchy
Rosjanie, którzy nie mogą osiągnąć celów na poziomie wojennym, posuwają się do coraz bardziej desperackich kroków. Od 10 października trwają ataki rakietowe i przy wykorzystaniu dronów na ukraińską infrastrukturę energetyczną. Celami ostrzałów stały się elektrownie i ciepłownie, linie wysokiego napięcia, stacje rozdzielnikowe i transformatorowe, a także inne kluczowe obiekty z perspektywy funkcjonowania ukraińskiej energetyki.
Według słów Maksima Timczenki, dyrektora generalnego DTEK, największego ukraińskiego prywatnego koncernu energetycznego należącego do najbogatszego Ukraińca Rinata Achmetowa, w rosyjskich atakach rakietowych od 10 października zostało uszkodzone około 40 procent infrastruktury energetycznej tego państwa. Już wcześniej Ukraina utraciła równowartość 10 GW mocy produkcji energii w wyniku okupacji bądź uszkodzenia i zniszczenia kilku obiektów wytwórczych, w tym zajęciu przez wojska rosyjskie Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej w Energodarze.
Ataki te w wymiarze propagandowym miały być odpowiedzią Rosji na uszkodzenie Mostu Kerczeńskiego. Jednak w rzeczywistości, biorąc pod uwagę mianowanie gen. Siergieja Surowikina, nazywanego potocznie „rzeźnikiem Syrii”, na naczelnego dowódcę operacji przeciwko Ukrainie, można w tych działaniach doszukiwać się celowego działania, które ma dać długofalowe skutki.
Infrastruktura energetyczna jest kluczowym elementem funkcjonowania każdego państwa. Nie tylko w wymiarze gospodarczym, ale również społecznym. Trudno dziś wyobrazić sobie nam funkcjonowanie bez energii elektrycznej, podczas gdy praktycznie wszystkie urządzenia w gospodarstwach domowych działają na „prąd”. Trudno też wyobrazić sobie funkcjonowanie bez dostępu do ciepła, gdy ono pochodzi z miejskich elektrociepłowni bądź ciepłowni. Trudno to sobie wyobrazić zwłaszcza w październiku, kiedy aura za oknem zmusza do cieplejszego ubioru i odkręcania grzejników. Atak na cywilną infrastrukturę, zaopatrującą w podstawowe media miasta i wsie jest czynem karygodnym i absolutnie nie do obrony. Jednostki wojskowe często mają własne źródła energii i ciepła, więc niszczenie tych cywilnych w obliczu zbliżających się mrozów i zimy jawi się jako celowe nękanie ludności cywilnej. Ma to jednak głębsze podłoże.
O ile na wschodzie Ukrainy ludzie mają świadomość niebezpieczeństwa, na zachodnich rubieżach naszego wschodniego sąsiada, czy w Kijowie, ludzie niesłyszący codziennie ostrzałów i przelotów samolotów bombardujących miasta i wsie zapominają o trwającej gehennie i chcą żyć „normalnie”. Rosjanie, którzy nie odnoszą sukcesów na froncie i mają ogromne trudności z dostępem do ludzi oraz sprzętu, uznali, że najłatwiej będzie wygrać im wojnę dzięki nadchodzącej zimie.
Z jednej strony Zachód coraz mocniej doświadcza kryzysu energetycznego. Ceny gazu, ropy, węgla, ale i energii elektrycznej sięgają historycznych rekordów. Wiele gospodarek jeszcze w pełni nie podniosło się po szalejącej pandemii koronawirusa. Rośnie bezrobocie, społeczeństwa ubożeją. Rośnie gniew i frustracja, a my wciąż nie mamy nawet pełnej jesieni z jej niskimi temperaturami. Europejczycy, pozbawieni ciepła w domach, mają być kluczem do sukcesu strategicznego Rosji – wstrzymania lub zmniejszenia pomocy wojskowej, materialnej, finansowej i politycznej na rzecz Ukraińców. Brak wsparcia, przy rosyjskiej mobilizacji i swego rodzaju pauzie strategicznej, może doprowadzić do klęski Ukrainy. Czy Putin liczy się z wysoką ceną ewentualnego sukcesu? Wygląda na to, że kilkadziesiąt tysięcy zabitych żołnierzy, tysiące kalek i ogromne straty finansowe nie mają znaczenia w oczach reżimu kremlowskiego.
Niedźwiedź z Rosji do poduchy
Najbliższe miesiące okażą się kluczowe dla dalszych losów tej ośmioletniej wojny. Ukraińcy pokazali, że zapału do obrony ojczyzny im nie brakuje. Tymczasem Rosjanie posuwają się do coraz bardziej absurdalnych teorii. Od planowanych ataków chemicznych i biologicznych pochodzących ze wspólnych, ukraińsko amerykańskich laboratoriów, po plan wysadzenia tamy wodnej na zbiorniku Kachowskim, aż do ostrzegania świata przed użyciem „brudnej bomby”, czyli bomby atomowej „domowej roboty”. To wszystko pokazuje, że realny plan Rosji dzisiaj polega jedynie na straszeniu i atakowaniu cywilów oraz obiektów energetycznych. Zachód musi wytrwać w pomocy Ukrainie. Sprzymierzanie się Rosji z Iranem pokazuje, że świat, który chcieliśmy widzieć przed 24 lutego odszedł w zapomnienie. Dziś pozostaje nam jedynie ujarzmić „niedźwiedzia” i doprowadzić do tego, aby zapadł w sen zimowy. Najlepiej – wieczny.