Zielińska: Opozycja powinna zrobić rachunek ekonomiczny atomu po wygranych wyborach (ROZMOWA)

14 listopada 2022, 07:25 Atom

Mam nadzieję, że jedną z pierwszych rzeczy, którą zrobi zwycięska koalicja partii demokratycznych po wyborach, będzie rzetelny, transparentny rachunek ekonomiczny i klimatyczny dla kilku istniejących modeli energetycznych dla Polski. Tych opartych tylko na OZE i nowoczesnych technologiach, i tych z energetyką jądrową – mówi posłanka Partii Zieloni Urszula Zielińska w rozmowie z BiznesAlert.pl.

Urszula Zielińska
Urszula Zielińska. Fot. Autorki

BiznesAlert.pl: Rząd wskazał amerykański koncern Westinghouse jako partnera przy budowie polskiej elektrowni jądrowej. Jak Pani to ocenia?

Urszula Zielińska: To pokazuje, że premier Morawiecki i minister Sasin, wybrali się na zakupy i zapomnieli portfela. Ogłaszają lokalizację, technologie, dostawców, ale żaden nie
powiedział ile to będzie kosztowało, kto za to zapłaci i jaki jest plan finansowania. W międzyczasie, podpisują listy intencyjne. Cały proces jest niezwykle nietransparentny. To niepokojące, bo potencjalnie za chwile Polska będzie podejmować ogromne zobowiązania – także finansowe – a my wciąż nie wiemy, czy to jest opłacalne i kiedy zostanie nam to doliczone do rachunku za energię.

Tymczasem suma kosztów wszystkich tych inwestycji, o których na razie dowiadujemy się jedynie z wpisów polityków PiS na twitterze lub przecieków w mediach, mogą przekroczyć nawet bilion złotych.

Dlaczego aż tyle? Z medialnych informacji odnośnie kosztów wynika, że oferta Westinghouse na budowę dwóch elektrowni o sumie mocy 6,7 GW opiewa, wg strony amerykańskiej, na 40 mld dolarów, czyli 189 miliardów złotych. Ale ta oferta nie pozwala na realizację pełni rządowego “Programu polskiej energetyki jądrowej” z 2020 roku, który zakłada budowę dwóch elektrowni o sumie mocy zainstalowanej od 6 do 9 GW. To dlatego w zeszłym roku francuski EDF wycenił dla Polski dwie opcje: mniejszą na 6,6 GW za 33 mld euro czyli 155 mld zł, oraz pełną inwestycję o mocy zainstalowanej 9,9 GW – za 48,5 mld euro, czyli 228 mld zł. Podsumowując: koszt budowy dwóch elektrowni może sięgnąć od 189 mld do 228 mld zł i więcej, w zależności od finalnie wybranej konfiguracji i mocy. Do tego doliczyć należy koszty budowy składowiska odpadów promieniotwórczych. Aktualna wycena budowy długofalowego składowiska odpadów w Wielkiej Brytanii sięga 53 mld funtów czyli 270 mld złotych. Budowa infrastruktury towarzyszącej: dróg, sieci przesyłowych itd., to kolejne dziesiątki miliardów złotych. Mądrze byłoby też od początku założyć pewien bufor finansowy na rzecz kosztów opóźnień inwestycji. Potężne opóźnienia w budowie elektrowni jądrowych we Francji czy Finlandii spowodowały, że pierwotne kosztorysy zostały tam przekroczone nawet 4- i 5-krotnie. Można się więc spodziewać, że łączne koszty zaplanowanych inwestycji jądrowych w Polsce sięgną 500 mld zł, a przy opóźnieniach mogą przekroczyć nawet bilion złotych.

Większość tej kwoty będzie prawdopodobnie pochodziła z pożyczek zaciągniętych przez Skarb Państwa na bardzo wysoki procent. Ewentualnie część kosztów będzie nam doliczona do rachunków za energię, a te już dziś są bardzo wysokie. Ale to wszystko na razie tylko domysły, bo przecież nie ma planu finansowania. Tak się nie prowadzi poważnych inwestycji.

Mimo to zwolennicy atomu, również na opozycji, podkreślają, że potrzebne jest stabilne, bezemisyjne źródło, które będzie pracować w tzw. podstawie.

To teraz fakty. Nie jest tak, że energia jądrowa jest nieodzowna. Taki pogląd jest przestarzały. Wystarczy spojrzeć na kraje Unii Europejskiej, które nie mają energetyki jądrowej i nie planują jej mieć. Za to będą zmieniać gospodarkę na neutralną klimatycznie dużo szybciej niż my.

Poza tym polscy energetycy, naukowcy i eksperci jasno wskazują, że możemy mieć stabilny system bez elektrowni jądrowych. To system oparty nie tylko na źródłach pogodowo zależnych: wiatrowych i słonecznych, ale również oparty na stabilizującym biogazie i biometanie (odpadowym, rolniczym), zielonym wodorze i systemach magazynowania energii, inteligentnych sieciach przesyłowych oraz na poprawie efektywności energetycznej. Te rozwiązania istnieją już dziś, korzystają z nich już dziś inne państwa w Europie i na świecie. A Polska, niestety, wciąż tylko śladowo.

Przedstawiciele rządu zapewniają, że polski budżet jest w stanie unieść koszt energetyki jądrowej. Czy Pani się z tym zgadza?

Na jakiej podstawie tak twierdzą? Z pewnością nie na podstawie planu finansowania, bo takiego nie można nigdzie znaleźć. Takie opinie obnażają szokujący brak wiedzy o stanie finansów państwa. Albo szokujący cynizm.

Dzisiaj wiemy, że wydatki państwa poza budżetem i kontrolą parlamentu w przyszłym roku sięgną aż 422 miliardów złotych, a rzeczywisty dług publiczny jest na granicy określonej w Konstytucji jako maksymalna. Do tego dochodzą inne negatywne wskaźniki ekonomiczne jak wysoka inflacja, wymykający się spod kontroli koszt obsługi długu publicznego, a za nim – rosnące prawdopodobieństwo bankructwa kraju. Stąd pytanie, za co mamy sfinansować inwestycję za ponad 500 mld zł i na jaki procent zaciągniemy kredyty, skoro BGK ma już dziś problemy ze sprzedażą obligacji Skarbu Państwa? Chciałabym, żeby rząd odpowiedział mi na te pytania.

Ale jednocześnie zachodzi inne, bardzo pozytywne zjawisko. Polacy sami chcą inwestować w energetykę odnawialną. Tylko nie mogą. Państwowe spółki energetyczne lawinowo odrzucają wnioski o nowe przyłączenia. W niecałe trzy lata od stycznia 2020 roku do października 2022 odrzucono wnioski na 10 GW mocy zainstalowanej z wiatraków, fotowoltaiki i stabilizujących sieć magazynów energii. Spółki energetyczne odmawiały argumentując, że rezerwują tę moc w sieci na rzecz morskiej elektrowni wiatrowej, którą grupa PGE chce postawić do 2027 roku.

Mamy więc kuriozalną sytuację, w której z jednej strony państwo chce kupić na koszt podatników 6 do 9 GW mocy zainstalowanej za ponad 500 miliardów złotych i oddać tę moc do użytku w latach 2033-2043, a jednocześnie odmawia przyłączenia podobnej wielkości mocy zainstalowanej obywatelom, którzy są gotowi sami w nią zainwestować i zrobić to w trzy lata.

Dlaczego? Dlatego, że rząd nie chce energetyki obywatelskiej, społecznej, produkowanej tanio na dachach domów i w gminnych klastrach. Rząd chce mieć energetykę w monopolu, centralną, po to, żeby dyktować marże i pobierać rekordowe zyski. Dysponować tysiącami stanowisk dla partyjnych kolegów i źródłami finansowania kampanii wyborczych. Taka polityka energetyczna państwa już doprowadziła nas do kryzysu. Za chwilę może być jeszcze gorzej – o ile my, obywatele, na to pozwolimy.

W takim razie czy opozycja po ewentualnym przejęciu władzy w przyszłorocznych wyborach będzie kontynuować program jądrowy obecnego rządu?

Mam nadzieję, że jedną z pierwszych rzeczy, którą zrobi zwycięska koalicja partii demokratycznych po wyborach, będzie rzetelny, transparentny rachunek ekonomiczny i klimatyczny dla kilku istniejących modeli energetycznych dla Polski. Tych opartych tylko na OZE i nowoczesnych technologiach, i tych z energetyką jądrową. Wierzę, że taka decyzja to kwestia jednej rzetelnej debaty – przede wszystkim obywatelskiej, nie tylko politycznej. Energetyka to nie ideologia, to fizyka, ekonomia i nasze bezpieczeństwo.

Rozmawiał Michał Perzyński

Gramatyka: Opozycja może współpracować przy atomie, ale musimy rozmawiać (ROZMOWA)