Niedawny pierwszy szczyt Trump–Putin w Helsinkach zakończył się między innymi zaskakującą propozycją, która padała ze strony rosyjskiego przywódcy. Dotyczyła ona „współpracy” obu krajów na rzecz stonowania sytuacji na rynkach ropy i gazu. Amerykański prezydent wyjątkowo dyplomatycznie przemilczał tę propozycję i przypomniał, że USA i Rosja od wielu lat są konkurentami. Dodał, że w tej sytuacji: „(…) słowo konkurent jest komplementem.” Odnosząc się do tych wypowiedzi Anna Mikulska, Senior fellow w Kleinman Center for Energy Policy na Uniwersytecie Pensylwania i członek Foreign Policy Research Institute, przyjrzała się potencjalnej możliwość zawarcia przez oba kraje porozumienia podobnego do tego, które łączy państwa OPEC. Uznała je za niemożliwe do zrealizowania.
Na wstępie Mikulska wyróżniła trzy główne powody, dla których propozycja Putina jest z góry skazana na porażkę. Po pierwsze najmniej realna jest ugoda w kwestii produkcji gazu ziemnego, gdyż sprzedaż tego węglowodoru na światowych rynkach przebiega na zupełnie innych zasadach. W związku z tym stworzenie organizacji quasi OPEC złożonej z dowolnych krajów, a zwłaszcza z konkurujących w tej branży Stanów Zjednoczonych i Rosji, staje się praktycznie niemożliwe. Po drugie w USA, w przeciwieństwie do Federacji Rosyjskiej, przemysł naftowy nie jest zmonopolizowany przez państwo, a rząd federalny nie kontroluje w sposób bezpośredni wydobycia ropy. Wszystkie amerykańskie firmy naftowe, od tych największych jak Chevron, czy ExxonMobil, po niewielkie firmy rodzinne frakcjonujące ropę z łupków, mają prywatnych właścicieli, którzy sami podejmują decyzje dotyczące ilości wytwarzanego paliwa. Ich głównym problemem są zyski, a nie zwiększenie budżetu rządu lub realizacja celów geopolitycznych, pisze Mikulska. Jeśli dodamy do tego ogromny rynek wewnętrzny wchłaniający co roku ogromne ilości wyprodukowanego surowca, to okazuje się, że Stany Zjednoczone nie mają szans aby, podobnie jak kraje OPEC i Rosja, stać się eksporterem netto ropy. Po drugie amerykańskie przepisy antymonopolowe, znane jako Sherman Act, uniemożliwiają wręcz powstanie sojuszu z Rosją. Ich zadaniem jest zapobieganie zmowie cenowej i porozumieniu w kwestii ustalenia poziomu produkcji ropy. Struktura administracyjna USA powoduje, że poszczególne amerykańskie stany mogą samodzielnie tworzyć wewnętrzne regulacje dotyczące produkcji, przechowywania, transportu i sprzedaży ropy oraz gazu. Stany Zjednoczone są importerem netto ropy dlatego jakiekolwiek działania, które spowodowałyby podniesienie ceny ropy naftowej, wpłynęłyby na szybki wzrost cen towarów i usług dla amerykańskich konsumentów. Bez poparcia amerykańskiego rządu i wprowadzenia przez Kongres wielu nowych przepisów, propozycja złożona przez Putina w Helsinkach pozostanie jedynie propozycją.
Mimo wszystko rząd federalny dysponuje pewnymi narzędziami, które pośrednio mogą wpływać na produkcję i ceny ropy naftowej oraz gazu – uważa Mikulska. Tu nie można pominąć roli Kongresu Stanów Zjednoczonych, który może nałożyć odgórne ograniczenia na wielkość produkcji, jak również przywrócić, zniesiony w 2015 roku, zakaz wywozu ropy z kraju. Według Mikulskiej, perspektywa nałożenia wyższych cen za pośrednictwem programu rządowego jest mało realna, ponieważ liczba stanów, które zużywają więcej ropy niż produkują, znacznie przekracza liczbę stanów, które wytwarzają jej więcej, niż wykorzystują. Administracja Trumpa chce zminimalizować skutki niedawnego wzrostu cen benzyny, rozważa możliwość uwolnienia strategicznej rezerwy ropy naftowej, które Stany Zjednoczone, po kryzysie energetycznym w latach siedemdziesiątych XX wieku, utworzyły i przechowują w kawernach solnych położonych na wybrzeżu Zatoki Perskiej. Jednak każda sprzedana baryłka ropy na krótką metę poprawi sytuację, ponieważ podaż zgromadzonego tam surowca jest dość ograniczona. Aby zmniejszyć presję cenową na światowych rynkach, Donald Trump może również ponownie zwrócić się do Arabii Saudyjskiej z prośbą o znaczące zwiększenie wydobycia ropy – pisze Mikulska.
W ciągu ostatniej dekady światowe ceny czarnego złota bardzo dynamicznie się zmieniały, co niekorzystnie wpływało na sytuację w branży zarówno po stronie eksporterów, jak i importerów.
Ceny ropy stopniowo ustabilizowały się przede wszystkim dzięki celowym porozumieniom, dotyczącym cięć w produkcji, które zawierały między sobą państwa należące do OPEC i Rosja.
Gospodarki obu są bardzo uzależnione od dochodów z eksportu ropy naftowej, co wraz z ich zdolnościami do kontrolowania produkcji ropy naftowej, czyni ich naturalnymi partnerami do porozumienia kartelowego – zauważa Mikulska. W odmiennej sytuacji znajdują się obecnie Stany Zjednoczone, które od początku XXI wieku z powodzeniem rozwijają technologię szczelinowania hydraulicznego co wraz z postępem w wierceniu poziomym doprowadziło do gwałtownego rozwoju produkcji ropy i gazu w USA. W efekcie, Stany Zjednoczone mocno ograniczyły import ropy, zniosły zakaz eksportu ropy i rozpoczęły wysyłanie nafty pochodzącej z łupków. Mikulska przytacza opinię szefa Międzynarodowej Agencji Energetycznej, Fatiha Birola, który uważa, że do 2025 roku USA będą odpowiadać za 80 procent światowego wzrostu podaży ropy naftowej. Mimo to Stany Zjednoczone będą tak długo importować ten surowiec, jak długo rafinerie w USA będą gotowe do przetwarzania ciężkiej i kwaśnej ropy pochodzącej z innych krajów.
Jedynym sygnałem, świadczącym o jakiejkolwiek otwartości Trumpa na ewentualną współpracę z Rosją, jest kilka ustaw zgłoszonych do amerykańskiego Kongresu. Komisja Sądownictwa Izby Reprezentantów zatwierdziła wniosek o rozszerzenie amerykańskiego prawa antymonopolowego – uważa Mikulska. Ustawa anty-kartelowa (NOPEC) podporządkowała zagraniczne kartele naftowe amerykańskim przepisom antymonopolowym. Wniosek Putina zwraca uwagę na skomplikowane zależności zachodzące między cenami ropy naftowej, globalną gospodarką i krajowymi politykami energetycznymi. Rządy takich członków OPEC, jak Nigeria, Katar i Rosja chciały utrzymać notowania ropy na stabilnym poziomie umożliwiającym utrzymanie wysokiego popytu przy równoczesnym zachowaniu wpływów budżetowych, pozwalających na pokrycie niezbędnych wydatków. Zachowanie takiej równowagi do łatwych nie należy, gdyż wzrost cen ropy powoduje wzrost cen wszystkich innych towarów i usług – pisze Mikulska. Gdy ceny ropy spadają, jej importerzy są zadowoleni, ale zbyt duże redukcje notowań giełdowych szkodzą gospodarkom krajów eksportujących ropę naftową, co z czasem wywołuje globalne problemy ekonomiczne. Dla wszystkich uczestników międzynarodowego handlu korzystniejsze są względnie stabilne ceny ropy, niezależnie od tego, czy ich krajowa polityka energetyczna jest określana przez siły rynkowe, czy kierowana przez państwo – uważa Mikulska. Dlatego też decyzje zakłócające sytuację na rynkach naftowych mogą również wpływać negatywnie stosunki międzynarodowe. W tym miejscu autorka przywołuje wypowiedź swojego kolegi, Gabriela Collinsa, który twierdzi, że Rosja często zakłócała dostawy gazu ziemnego i ropy naftowej, aby wpłynąć na politykę innych krajów. Ostatnio celem takich zabiegów była Ukraina, Polska i Słowacja.