Zbliża się szczyt klimatyczny COP24 w Katowicach. Tymczasem w USA trwa taki szczyt, organizowany przez zwolenników ambitnej polityki klimatycznej Stanów Zjednoczonych, której przeciwstawił się obecny prezydent Donald Trump – pisze Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl.
Polityka klimatyczna musi być centralna
Prezydent USA zadeklarował, że jego kraj wycofa się z porozumienia paryskiego. Zawiódł nadzieje zwolenników globalnej akcji na rzecz walki ze zmianami klimatu, bo porozumienie to daje konkretne zobowiązania krajom-sygnatariuszom, którzy do 2020 roku mają ustalić, w jaki sposób zaangażują się w mitygowanie i adaptację do zmian klimatycznych. Chociaż delegacja Amerykanów będzie obecna na szczycie COP24 w Katowicach, istnieje obawa, że pozostanie niema, albo odwrotnie, będzie torpedować multilateralną politykę klimatyczną.
W dniach poprzedzających COP24, w USA trwa rebelia przeciwko polityce klimatycznej, a może anty-klimatycznej, Donalda Trumpa. Od 11 do 14 września trwa Global Climate Action Summit zwołany przez gubernatora Kalifornii Jerry’ego Browna. To demokrata, który chce zmobilizować miasta i regiony do walki ze zmianami klimatu wbrew Trumpowi i innym sceptykom ambitnej polityki w ramach inicjatywy America’s Pledge. Uczestnicy szczytu rozmawiają o podatku węglowym, finansowaniu i adaptacji. Czy zdołają przezwyciężyć niechęć Waszyngtonu?
– Z historii wiemy, że [tt]prezydent może mieć znaczący wpływ na politykę klimatyczną USA[/tt]. Bill Clinton wsparł Protokół z Kioto, a potem jego następca George Bush w znaczącym stopniu wycofał wsparcie USA. Kiedy wygrał Barack Obama, przywrócił USA rolę przywódczą w rozmowach Organizacji Narodów Zjednoczonych. Teraz Trump znowu to cofa – wskazuje Karl Hausker, wieloletni analityk i były doradca administracji Baracka Obamy ds. polityki klimatycznej, obecnie ekspert World Resources Institute.
– [tt]Ameryka cofa się w procesie transformacji energetycznej[/tt] – ostrzega Mark Alan Hughes z Kleinman Center for Energy Studies na Uniwersytecie Pennsylvania. – Nie poświęcamy wystarczającej uwagi wyzwaniom zrównoważonej transformacji, która powinna zajść w odpowiednim czasie, jeżeli chcemy uniknąć najgorszych efektów zmian klimatu – dodaje.
Zdaniem Karla Hauskera polityka klimatyczna Trumpa nie jest racjonalna, bo polega na zaprzeczaniu nauce o zmianie klimatu jako takiej. – Bush obawiał się kosztów polityki klimatycznej, ale akceptował fakty naukowe – wskazuje mój rozmówca. W tym kontekście podaje jako przykład cynicznego wykorzystywania tego rodzaju polityki teorię o tym, że teoria zmian klimatu została wymyślona przez Chińczyków, którzy pragną zaszkodzić gospodarce USA. Tymczasem Amerykanie szykują się na kolejny huragan, tym razem nazywa się Florence. – Ze względu na zmiany klimatu będą częstsze i bardziej długotrwałe – tłumaczyli na konferencji w Los Angeles eksperci Climate Reality, think tanku Ala Gore’a.
Zdaniem Hauskera akceptacja nauki o zmianach klimatu rodzi konieczność współpracy międzynarodowej w celu skutecznego przeciwdziałania im. – Ruch na rzecz pozostania w porozumieniu klimatycznym jest silny, ale nie wystarczy. Mamy coraz niższe koszty OZE, ale to także nie wszystko. Polityka klimatyczna polega także na elektryfikacji gospodarki, zwiększaniu efektywności energetycznej oraz zarządzania własnością w celu obniżania emisji gazów cieplarnianych. Nie da się tego zrobić bez interwencji rządu – stwierdza.
– Ankiety pokazują jasno, że [tt]większość Amerykanów wspiera polityki zrównoważone[/tt], które promował Barack Obama. Jednak głośna mniejszość zdołała pokonać cichą większość – ocenia Hughes. Jego zdaniem wokół wydobycia węgla narosły mity i pewnego rodzaju romantyzm, szczególnie w stanach jak Zachodnia Wirginia i Wyoming. – Tamtejsi demokraci lobbują za węglem – wskazuje naukowiec. W rzeczywistości 17-18 procent energii elektrycznej w USA pochodzi z węgla i stoją za nim prawdziwe interesy ekonomiczne. – Z tego względu polityka klimatyczna po wyborach prezydenckich w USA była silniej skupiona na wewnętrznych interesach energetycznych zamiast na odpowiedzi na wpływ transformacji energetycznej na pracowników i rodziny z regionów węglowych – dodaje mój rozmówca.
Polityka klimatyczna Trumpa może być autorytarna
Naukowiec z Uniwersytety Pennsylvania obawia się, że [tt]Donald Trump zaproponuje „autorytarną politykę klimatyczną”[/tt]. – Wyobraźmy sobie scenariusz jak z koszmaru. Podczas COP24 ekipa Trumpa promuje LNG jako substytut węgla. Oznaczałoby to problemy jak emisja metanu czy efekt żabiego skoku – przyznaje. Chodzi o to, że w opinii zwolenników radykalnej transformacji pozostawanie przy gazie może być ryzykowne w obliczu szybkich zmian technologicznych, które mogą rychło pozwolić na zastąpienie źródeł gazowych odnawialnymi.
Podobnego zdania jest Ruth Bell z Woordor Wilson International Center for Scholars. – Nie ma opcji na przywództwo USA na rzecz transformacji energetycznej. Jeśli Trump zrobi cokolwiek, to będzie chciał rehabilitacji węgla i sabotażu alternatyw. Nawet jeśli Demokraci odzyskają jedną z izb Kongresu, jakakolwiek legislacja na rzecz walki ze zmianami klimatu będzie zagrożona wetem – mówi. Bell mieszkała w Polsce i stworzyła grupę zadaniową dla Janusza Reitera, który był wówczas polskim negocjatorem klimatycznym. Jej zdaniem nie ma szans na przejęcie przywództwa klimatycznego przez Niemcy lub Francję także nie ma widoków, bo Angela Merkel musi się zająć polityczną walką w kraju, a rząd Emmanuela Macrona opuścił zwolennik ambitnej polityki klimatycznej Nicolas Hulot.
Według Marka Alana Hughesa polityka wojny handlowej prowadzona przez Trumpa mogłaby się przenieść na rozmowy o budżecie na walkę ze zmianami klimatu. – Budżet ten mógłby zostać potraktowany przez Trumpa jako zasób do przejęcia w celu obrony interesów USA i wydatkowania środków zgodnie z ich interesami – ostrzega naukowiec.
Jego zdaniem obecnej administracji bliska jest optyka krajów konkurujących o zasoby w celu przetrwania zmian klimatu. – Taka polityka mogłaby doprowadzić do mobilizacji w celu stworzenia fortecy Ameryka, która przetrwałaby nawet wzrost globalnych temperatur o 3-4 stopnie. To scenariusz jak z koszmaru, polityka klimatyczna America First, która oznaczałaby totalna dezintegrację globalnej polityki klimatycznej, jaką znamy – mówi mi szef Kleinman Center for Energy Studies.
OZE na sto procent?
Wbrew Trumpowi demokratyczna Kalifornia Jerrego Browna zadeklarowała, ze chce postawić energetykę w stu procentach na Odnawialnych Źródłach Energii do 2045 roku. Czy będzie to możliwe? Czy ten stan będzie przykładem dla innych? Moi [tt]rozmówcy z rządu amerykańskiego przyznają, że „transformacja energetyczna ma podstawy rynkowe”, ale ostrzegają przed zbytnim optymizmem[/tt]. Zwolennicy szybkiego zwrotu nie mają wątpliwości.
– Każdy rodzaj energetyki uwzględnia subsydia – przypomina Anya Schoolman z organizacji Solar United Neighbours, która pomaga ekspertyzą i poradami prawniczymi stawiać panele fotowoltaiczne w amerykańskich miastach. – Warto zbadać czy obecnie subsydiujemy odpowiednie sektory – dodaje. Odnosi się do przykładu stanów Kalifornia i Hawaje, które przyjęły prawo z celem zwiększenia udziału Odnawialnych Źródeł Energii do 100 procent w 2045 roku.
Jednak założenie, że transformacja energetyczna przyniesie tak szybki zwrot ku OZE na sto procent, może być zbyt optymistyczne. – To wielka zmiana. Nie może się dokonać z dnia na dzień, nie ważne co można usłyszeć na ten temat. I to pomimo szybkich zmian klimatu – stwierdza Ruth Bell. Jej zdaniem szybki zwrot byłby możliwy tylko dzięki mobilizacji w rodzaju tej, która nastąpiła po ataku na Pearl Harbor w 1941 roku. – Będzie wymagał woli odejścia od wielu inwestycji, stworzenia całkowicie innego zestawienia zwycięzców i przegranych. Beneficjenci obecnego porządku łatwo nie odpuszczą – ostrzega.
Moi rozmówcy zbliżeni do administracji Baracka Obamy przypominają, że Hawaje to wyspy, więc inwestycje w OZE opłacają się tam bardziej ze względu na ich izolacje. Sytuacja w Kalifornii jest także wyjątkowa w stosunku do innych stanów. Ma także wpływ na sąsiadów, bo prowadzi do niekontrolowanego eksportu energii elektrycznej ingerującego w stabilność systemów pobliskich stanów. Wreszcie, nie byłaby możliwa dzięki istotnej generacji z gazu i atomu, które pracują w podstawie i stabilizują szybko rozwój OZE w słonecznym stanie.
Co dalej?
Z punktu widzenia globalnego polityka stanowa i miejska mogą nie wystarczyć. Z badań Uniwersytetu Yale wynika, że deklaracje na poziomie globalnym ze strony prawie sześciu tysięcy miast, stanów i regionów odpowiadających za 7 procent globalnej populacji i ponad dwóch tysięcy firm o zsumowanych dochodach porównywalnych do wielkości gospodarki USA, zapewnią redukcję emisji gazów cieplarnianych o 1,5-2,2 mln ton gazów cieplarnianych do 2030 roku.
Chociaż na skalę USA będzie to znacząca zmiana, to na poziomie globalnym wypada marnie, bo nie wystarczy by uniknąć wzrostu globalnych temperatur o 2 stopnie, co jest celem porozumienia paryskiego, nawet przy redukcjach dokonanych przez USA, Chiny, Indie, Brazylię i Unię Europejską. Jeśli dodatkowo Trump wycofa Stany z układu, według naukowców z Yale będzie to oznaczało dodatkowy miliard ton emisji CO2 w następnych 15 latach. Gdy połączymy to z planami rewizji regulacji Agencji Ochrony Środowiska (EPA) w ramach Clean Power Plan, może dojść wręcz do zwiększenia emisji z sektora węglowego w USA. Nawet po pełnej implementacji ustaleń z Paryża do końca wieku świat ma się ogrzać o około 3,3 stopnia Celsjusza. Potrzebne jest globalne przywództwo dające nowe narzędzia i zobowiązania do walki ze zmianami klimatu.
– Porozumienie paryskie w artykule szóstym przewiduje możliwość wprowadzenia szerokiego finansowania polityki klimatycznej – wskazuje doradca prezydenta RP ds. polityki klimatycznej Paweł Sałek. – Są dobre przykłady rynkowe z Kioto, które motywowały biznes do wydatków na klimat. To dawny mechanizm wspólnych wdrożeń (joint implementations), mechanizm czystego rozwoju (clean development mechanism) i klasyczny handel uprawnieniami do emisji na poziomie krajowym, na którym Polska zyskała. Te trzy mechanizmy w jakiejś formie po 2020 roku, kiedy porozumienie paryskie zacznie działać, powinny być wdrożone. One nie będą tożsame, ale [tt]aby polityka klimatyczna była skuteczna, muszą zostać włączone w nią środki finansowe[/tt]. Mamy w porozumieniu mobilizację 100 mld euro rocznie na ochronę klimatu i wspomniane mechanizmy urynkawiające ochronę klimatu – przypomina.
[tt]Jest o co walczyć na COP24. Nie wiadomo jednak czy będzie komu[/tt]. Pomimo zaangażowania wielu miast i regionów, państwa mogą być niechętne ambitnemu wysiłkowi na rzecz ochrony klimatu. Na szczycie COP24 prawdopodobnie nie będzie przełomu, ale najgorszy scenariusz to krok w tył. Obecna sytuacja w USA może być tymczasowa. – Konserwatyści w USA nie znoszą rządu i współpracy międzynarodowej, a polityka klimatyczna musi być prowadzona właśnie przez rządy i społeczność międzynarodową – konkluduje Karl Hausker.
Wygra wizja z Kalifornii czy Zachodniej Wirginii? – Liczę na umiarkowanych konserwatystów w Partii Republikańskiej, którzy zaakceptują fakt, że walka ze zmianami klimatu jest niezbędna. Póki co jednak boją się kary ze strony większości partyjnej – stwierdza. – Jestem przekonana, że USA wrócą do porozumienia klimatycznego z Paryża. Udział OZE w wytwarzaniu energii będzie stopniowo rósł. Nikt nie chce powrotu do przeszłości pomimo nastawienia obecnego rządu federalnego, ani sektor prywatny, ani stany, miasta, czy obywatele – sumuje Anya Schoolman.
Niniejsza publikacja powstała dzięki współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie. Zawarte w niej poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.