Jonathan Ford na łamach Financial Times pisze, że Brytyjczycy także mają limit wytrzymałości na wyższe rachunki za energię, przez które „ruch żółtych kamizelek” może się uaktywnić także na Wyspach.
– Nierozsądne jest poleganie na tym, że społeczeństwo jest gotowe płacić za wszystko co trzeba zrobić, aby przeciwdziałać zmianom klimatu – dodaje publicysta. Teoretycznie ceny energii powinny spadać. Jonathan Ford przypomina, że ceny energii elektrycznej wytwarzanej w morskich farmach wiatrowych spadły ze 115 do 60 funtów za 1 MWh w ciągu czterech lat. Rozwija się sektor gazowy i jego przyszłość w Wielkiej Brytanii jest bardzo obiecująca. Otwierają się rynki dostaw gazu z USA oraz Australii. Jednocześnie zużycie energii elektrycznej w Wielkiej Brytanii spadło o 8 procent od 2010 roku. – Dlaczego więc ceny energii nie spadają? – pyta na łamach FT Jonathan Ford.
Okazuje się, że brytyjski regulator rynku energetycznego (Office of Gas and Electricity Markets, OFGEM) ustalił nowe taryfy na energię i gaz (tzw. dual fuel) na poziomie 1254 funtów rocznie, co oznacza wzrost o 10 procent. Będą one obowiązywać od 1 kwietnia 2019 roku. Jest to zła wiadomość dla 11 milionów odbiorców energii elektrycznej (w ramach dual-fuel). Wspomniane ponad 1200 funtów rocznie to około 10 procentom średnich dochodów Brytyjczyków. Dla porównania średni koszt roczny rachunków za wodę wynosi 400 funtów. Reuters podaje, że E.ON już zapowiedział podwyżki cen energii i spodziewa się, że zrobią to pozostali jej dostawcy, w tym wielka „szóstka” spółek, które kontrolują około 70 procent rynku.
Financial Times pisze, że wzrosty są spowodowane prowadzoną przez rząd polityką na rzecz ochrony środowiska, której celem jest dekarbonizacja gospodarki, a także wyższymi cenami hurtowymi. Koszty mogłyby faktycznie spaść, gdyby Wielka Brytania szybciej odchodziła od paliw kopalnych. Według Financial Times’a nie można zignorować kosztów związanych z nowymi limitami nałożonymi przez OFGEM. Jako rozwiązanie autor zaproponował socjalizację kosztów z wykorzystaniem systemu podatkowego.
Financial Times/Reuters/Patrycja Rapacka