Czy należy zamknąć kopalnie w dobie pandemii koronawirusa? Skoro w szpitalu po wykryciu koronawirusa u pielęgniarza zamyka się daną jednostkę, to samo robi się w laboratorium wyłączając je z możliwości badań, czy oznacza to, że w przypadku analogicznej sytuacji w górnictwie kopalnia zostanie zamknięta? – zastanawia się Karolina Baca-Pogorzelska, współpracownik BiznesAlert.pl.
Koronokopalnia
Pomiary temperatury, które spółki węglowe przygotowały dla załogi, są tylko rozwiązaniem teoretycznym. W praktyce albo ich nie ma, albo są prowadzone w pośpiechu, co pokazują na swoich zdjęciach górnicy – zarówno w korespondencji z nami, jak i w mediach społecznościowych. Nawet jeśli kontrole prowadzone byłyby bardzo przykładnie, to i tak nie byłyby wystarczającym środkiem zabezpieczającym w dobie koronawirusa. W górnictwie w sytuacji pandemii nie ma łatwych rozwiązań i na pewno podejmowanie strategicznych decyzji w tej branży to wybór między dżumą a cholerą, ale obecnie działania są po prostu niewystarczające i „górnik zero”, czyli pierwszy, u którego zostanie wykryty koronawirus jest tylko kwestią czasu. Skoro w szpitalu po wykryciu koronawirusa u pielęgniarza zamyka się daną jednostkę, to samo robi się w laboratorium wyłączając je z możliwości badań, czy oznacza to, że w przypadku analogicznej sytuacji w górnictwie kopalnia zostanie zamknięta?
I teraz się zastanówmy, co jest tu dżumą, a co cholerą. Trudno jest wyłączyć kopalni z eksploatacji, bo przecież musi być minimalne utrzymanie ruchu choćby po to, by górotwór nie zacisnął wartego miliony sprzętu na dole. Dziś takie rozwiązania – mam na myśli minimalizowanie załogi do granic możliwości – wchodzą w grę, bo w żadnej z kopalń nie wykryto koronawirusa. Poza tym na zwałach polskich kopalń leży 6 mln ton węgla, przynajmniej drugie tyle mają w zapasie elektrownie, import wcale nie traci impetu, a zima nadal jest łagodna i zużycie surowca w energetyce i ciepłownictwie jest po prostu niskie. Analogiczna sytuacja jest z węglem koksującym, bazą do produkcji stali – nieśmiało przypomnę, że Mittal opóźni z powodu kryzysu reaktywację wielkiego pieca w Krakowie. A np. fabryki samochodów stanęły, co znaczy, że zapotrzebowanie na stal produkowaną w naszym kraju będzie nadal spadać, co pociągnie za sobą mniejsze zamówienia na węgiel koksowy. Dziś paradoksalnie kopalnie mogą stanąć względnie bezpiecznie, by minimalizować ryzyko pandemii. Jeśli bowiem wirus tam trafi, będzie się rozprzestrzeniał z prędkością błyskawicy, bo skupisko ludzi i systemy wentylacji będą temu sprzyjać.
Dekadę temu podczas kryzysu ekonomicznego, były np. w Jastrzębskiej Spółce Węglowej piątki bez wydobycia. Odbijało się to na pensjach pracowników, bo były one niższe, ale spółka jakkolwiek była w stanie przetrwać. Teraz spółki węglowe pracując normalnie i tak powiększają swoje straty, bo węgiel leży, za chwilę nie będzie go gdzie sypać i to w końcu i tak wymusi zatrzymanie ruchu zakładu. Może więc Polak będzie raz mądry przed szkodą a nie po szkodzie? Gdy trafi się nam koronokopalnia, to lizać rany trzeba będzie dużo, dużo dłużej (proszę sobie wyobrazić dezynfekcję zakładu górniczego – ja chyba mimo wszystko nie umiem tego zrobić).
Na Facebooku jest strona”Brać Górnicza”. Jej administrator wkleja wiadomości od górników, wiele z nich trafia też do nas. Oto kilka wiadomości od górników. „Napiszcie na stronie o aparatach ucieczkowych. Na Piaście każdy ma co dzień inny, nie ma przypisanego egzemplarza. Z dezynfekcją też nic nie robią”. I kolejna: „Pomiar temperatury na kopalni Piast-Ziemowit ruch Ziemowit to jakaś kiepska komedia, termometrem skroniowym mierzą temperaturę jak popadnie na czole, szyi, w uchu itp. S jak godzina już późna kolejka jak za komuny to pomiaru koniec i wszyscy wchodzą jak leci. Na szychtę dostajemy jedną maseczkę P2 słysząc, że to maseczka wielorazowa. W klocie ścisk, w cugu full, a od BHP słyszymy, że to nie zgromadzenie”.
Niezbyt dobre wieści płyną z Knurowa, gdzie zresztą w czwartek jedna z brygad miała odmówić stawienia się w pracy. „Nawet jak komuś wyjdzie temperatura 38 stopni to pytają, czy się dobrze czujemy, jeśli tak, możemy iść normalnie do pracy, BHP nie wychyla głowy z biura by cokolwiek sprawdzić, na szychtę wydawane są tylko dwie maski P2 i P3, do szoli (winda zwożąca górników w głąb kopalni – przyp. red.) na jedną klatkę ładowane jest dalej bez zachowania odstępu (…) ludzie się boją, więc przychodzą do pracy nawet chorzy”.
Są też bardziej budujące informacje, jak ta: „ Na KWK Bobrek od jutra od lampowni wszyscy mają mieć założone maski, rękawice, okulary. BHP będzie kontrolować i śledzić wszystko aż do zjazdu”. Procedury zapowiedziane przez spółki węglowe i ministerstwo aktywów państwowych a ich realizacja w praktyce mogą wyglądać różnie.
Co na to związki zawodowe?
Górnicy na razie nie uciekli na masowe L4 oraz ucichli w kwestiach żądań płacowych – co moim zdaniem i tak wróci, ale kopalnie nie będą miały już żadnych, ale to żadnych zaskórniaków, którymi mogłyby się podzielić. Na dziś trudno jest wyliczyć w realnych kwotach efekt koronawirusa w branży węgla kamiennego w 2020 roku, ale ostrożnie można go szacować w okolicach miliarda złotych (niemal 1,8 mld zł wart jest węgiel na zwałach, biorąc pod uwagę koszty jego produkcji). Ale biorąc pod uwagę dodatkowe zakupy, które kopalnie muszą wziąć na siebie, a których raczej nie miały one w planie, oraz sytuację zatrzymania zakładu, kwoty te będą się zmieniać jak w kalejdoskopie.
Ktoś może się zapytać o to, co z górnikami KGHM i dlaczego napisałam tylko o węglu. Polska Miedź wydobywa inny produkt i tu argument o nadprodukcji, z którą mamy do czynienia w sektorze węgla nie wchodzi w grę. Ale bezpieczeństwo tych ludzi jest tak samo zagrożone, jak ich kolegów w kopalniach węgla kamiennego. Wydaje mi się, że górniczy sztab kryzysowy powinien się pochylić nad tym problemem. Nie wiem tylko, gdzie w tym wszystkim są dziś związki zawodowe…