Katastrofa w Elektrowni Fukushima w marcu była drugą po Czarnobylu tak tragicznym wydarzeniem w historii energetyki jądrowej. W 2011 roku pobudziła ona poważną dyskusję o przyszłości i bezpieczeństwie tego źródła energii. Od tego czasu minęło już dziesięć lat, a portal BiznesAlert.pl zapytał ekspertów i polityków o to, jakie zostały wyciągnięte wnioski. Oto podsumowanie ich poglądów.
Przyczyny katastrofy
Prof. dr hab. Mariusz Dąbrowski z Narodowego Centrum Badań Jądrowych przybliżył dokładny przebieg awarii. – Setki, a może nawet tysiące specjalistów nuklearnych rozpracowało każdy szczegół tego wydarzenia. Wykonane zostały liczne symulacje przebiegu tej awarii w celu wyjaśnienia jej przyczyn i zapobiegnięcia podobnego typu awariom w przyszłości. Co do przyczyn awarii, to są one jednoznaczne. Był to skutek kataklizmu naturalnego w postaci przejścia fali tsunami o wysokości 13 metrów spowodowanego podwodnym trzęsieniem ziemi. Fala taka na otwartym oceanie jest prawie niezauważalna (ma wysokość od kilkunastu do kilkudziesięciu centymetrów), natomiast piętrzy się przy zbliżaniu do brzegu. Trzęsienie ziemi nie spowodowało awarii – wręcz przeciwnie – reaktory zostały automatycznie wyłączone zgodnie z obowiązującymi procedurami. Jednak wyłączenie reaktora nie zapewnia jego pełnego bezpieczeństwa, bowiem wciąż w rdzeniu zachodzą reakcje jądrowe i wydziela się tzw. ciepło powyłączeniowe. Dlatego reaktor trzeba chłodzić, aby to ciepło odebrać – mówił.
– Niestety, nadchodząca fala tsunami przeszła przez zbyt niską barierę zabezpieczającą i zalała teren elektrowni, a co najważniejsze, zalała znajdujące się na brzegu dieslowe generatory prądu elektrycznego, co uniemożliwiło chłodzenie reaktorów. Nie udało się też na czas uruchomić będących do dyspozycji baterii oraz dostarczonych generatorów mobilnych. W efekcie w reaktorze nastąpił wzrost ciśnienia i temperatury, a to dalej doprowadziło do reakcji chemicznej wody z koszulkami cyrkonowymi produkując wodór. Po awaryjnym wypuszczeniu nadmiaru wodoru poza obudowę reaktora przez załogę, wszedł on w reakcję wybuchową z tlenem i spowodował zniszczenie, skądinąd zbyt słabej, zewnętrznej obudowy. Ten scenariusz powtórzył się kolejno w trzech blokach elektrowni. Jeśli chodzi o późniejsze łagodzenie skutków tej awarii, to jednoznaczna opinia czy ktoś zawinił jest trudna do oceny. Przede wszystkim były to nieadekwatne do rozmiarów tego wyjątkowego kataklizmu własności konstrukcji (za niska bariera przeciw tsunami, złe ustawienie silników Diesla, brak systemu rekombinacji wodoru, słaba obudowa zewnętrzna), a w drugiej kolejności dopiero możliwe błędy ludzkie polegające na opóźnieniach w dostarczaniu na czas lub podejmowaniu decyzji związanych z chłodzeniem reaktorów – mówił prof. dr hab. Mariusz Dąbrowski.
Dąbrowski: Japonia zaczyna wracać do atomu po katastrofie w Fukushimie (ROZMOWA)
Ile było ofiar śmiertelnych?
W podobnym tonie wypowiadał się prof. dr hab. inż. Jerzy Cetnar z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie oraz Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Świerku, zapytany o liczbę ofiar w wyniku katastrofy. – Nie widziałem żadnych danych, które mówiły o ofiarach śmiertelnych w Fukushimie w efekcie zwiększonego promieniowania. Przeciwnicy atomu argumentują jednak, że pojedynczy foton może wywołać nowotwory i należy za wszelką cenę należy doprowadzić do eliminacji radioaktywności. Ten postulat jest jednak absurdem. Radioaktywność jest zjawiskiem naturalnym a promieniowanie jonizujące dociera do nas również z kosmosu, ponadto wytwarza je choćby spożywana żywność. Żyjemy w środowisku radioaktywnym i jesteśmy do niego dostosowani. Przykładem jest choćby promieniowanie w wysokich górach, gdzie bywa dziesięciokrotnie wyższe niż na nizinach. Takie dawki nie są szkodliwe. Podwyższone promieniowanie w skali mniejszej niż kilka procent tła naturalnego nie może wywoływać zgonów. Przeciwny pogląd to naukowa nie prawda. Natomiast skutki ekonomiczne katastrofy są bardzo poważne i wynikają z wysiłku unieszkodliwienia substancji radioaktywnych, doprowadzenia otoczenia do poziomu neutralnego, wliczając rozbiórkę i unieszkodliwienie uszkodzonych reaktorów. To koszt szacowany obecnie na kwotę rzędu dwustu miliardów dolarów. Natomiast skutki zdrowotne dla mieszkańców innych japońskich miast są wręcz niezauważalne patrząc na standardowy poziom promieniowania tła. Jest ono zresztą niższe w Japonii niż w Europie – mówił.
Partia Zieloni: Polski rząd nie jest w stanie ocenić ryzyka związanego z atomem
Cetnar uważa, że przyczyną katastrofy w Fukushimie był czynnik ludzki. – W mojej opinii newralgicznym czynnikiem jest ocena bezpieczeństwa przez wykwalifikowane kadry oraz kompetencje samego personelu. Samo zdarzenie w Fukushimie nie musiało skończyć się katastrofą gdyby na poziomie projektowym nie zostały popełnione błędy. Zresztą błędy te były identyfikowane i mogły być ograniczone w dowolnym czasie, np. poprzez wodoszczelną obudowę systemów zasilania awaryjnego. Nowsze typy reaktorów mają ultymatywne systemy całkowicie pasywnego chłodzenia ciepła powyłączeniowego reaktora wykorzystujące właśnie to ciepło do napędzania pomp obiegowych, i nie jest niezbędne zasilanie z zewnątrz. Takie rozwiązania są możliwe. Nie ma tu problemu technologicznego, a w realizacji samego reaktora. Tego typu katastrofy zawsze są przyczynkiem do rozmów o standardach bezpieczeństwa. Dyskusję, która ma nam pozwolić wyciągnąć wnioski, możemy podzielić na kilka kategorii. Pierwsza z nich dotyczy możliwości wdrożenia nowych rozwiązań, które nie były stosowane w istniejących elektrowniach. Druga kategoria działań dotyczy analizy istniejących systemów i wyciągnięcia wniosków na przyszłość. Czy powinniśmy je zmienić lub też unowocześnić. W tym wypadku trafiamy na złożoność problemu, gdzie większe wymogi bezpieczeństwa pociągają za sobą rosnące koszty. Czasami zdarza się tak, że nowe systemy o mniejszej mocy jednostkowej – gdzie dużo łatwiej można wbudować pasywne systemy bezpieczeństwa – nie muszą produkować energii elektrycznej drożej, ale pod warunkiem uzyskania efektu skali – argumentował.
Cetnar: Błędy ludzkie doprowadziły do katastrofy w Fukushimie (ROZMOWA)
Trauma Japonii
Urszula Kuczyńska, działaczka Lewicy Razem i współautorka programu energetycznego tej partii przypomniała jak wyglądało pokłosie katastrofy w Japonii: – Japonia postanowiła jednak zlikwidować 24 działające w kraju obiekty. Dwa wróciły do pracy jeszcze w 2015, potem kolejne 7. We wrześniu 2020 na stole NIISA, japońskiego dozoru jądrowego, leżały wnioski o zgodę na ponowne uruchomienie 18. Dwa są w budowie. Przed wydarzeniami w Fukuszimie, prawie 30 procent zapotrzebowania na energię w Japonii zaspokajała krajowa produkcja w obiektach energetyki jądrowej. Plany zakładały podniesienie jej udziału do 40 procent do 2017 roku. Rozwój energetyki jądrowej jako narzędzia niezależności energetycznej był bowiem jednym z głównych priorytetów Tokio od roku 1973 a Japonia była ważnym graczem na światowym rynku badań i rozwoju technologii i usług jądrowych. Już nie jest. I utrata tego statusu odbywa się ze szkodą dla kieszeni Japończyków, zdrowia publicznego, gospodarczej kondycji kraju i klimatu. Tymczasem, jak pokazał czas, awaria w Fukuszimie nie przyniosła tego, czego obawiano się najbardziej: wzrostu zachorowalności na raka i inne choroby związane z ekspozycją na promieniowanie. Lęk jednak pozostał, bo nie da się inaczej wytłumaczyć tego, że premier Japonii wypił przed kamerami TV szklankę wody chłodzącej z elektrowni, by udowodnić, że jest bezpieczna i że można, jak radzą naukowcy, spokojnie uwolnić ją do oceanu. Profesor Shizuo Sutou z Uniwersytetu Shujitsu podsumował postawę swoich rodaków w obliczu wypadków w Fukuszimie krótko. Tytuł jego pracy z 2016 roku twierdził bowiem jasno: bać powinniśmy się przede wszystkim własnego strachu i związanej z nim paniki – pisała Kuczyńska.
Kuczyńska: Tohoku, czyli najstraszniejszy jest strach przed atomem
Perspektywa Niemiec
W rozmowie z BiznesAlert.pl europosłanka Zielonych/EFA opowiadała o dyskusji na temat energetyki jądrowej w Niemczech po katastrofie w Fukushimie. – Poparcie niemieckiej opinii publicznej dla energetyki jądrowej, zwłaszcza od lat 70. XX wieku, coraz bardziej spada. W Niemczech był silny ruch antyatomowy, w którym wiele tysięcy ludzi regularnie wychodziło na ulice przeciwko niebezpieczeństwu energetyki jądrowej. Zwłaszcza po straszliwej awarii reaktora w Czarnobylu, która miała miejsce prawie 35 lat temu, ruch antyatomowy również nabrał tempa. W 2001 roku, kiedy 30 procent energii elektrycznej nadal pochodziło z elektrowni jądrowych, rząd Schrödera i Fischera (koalicja SPD-Zieloni – red.) zawarł tzw. Konsensus nuklearny, który spacyfikował tę sprawę. Niemcy zawarły w niej umowę z operatorami elektrowni jądrowych, która gwarantowała operatorom stałe resztkowe ilości energii elektrycznej. W zamian operatorzy zobowiązali się do powstrzymania się od jakichkolwiek działań prawnych. W 2010 roku rząd Merkel i Westerwelle (CDU/CSU-FDP) zerwał ten konsensus i pozwolił ustawowo przedłużyć żywotność niemieckich elektrowni. Rezultatem były masowe protesty, które trwały przez całą zimę 2010/2011. Pół roku po decyzji o przedłużeniu kadencji, dzień po wypadku w Fukushimie, 60 tysięcy osób utworzyło 45-kilometrowy łańcuch ludzi z elektrowni atomowej Neckarwestheim do Stuttgartu – przypomniała europosłanka.
Niemcy chcą, by cała Europa odeszła od atomu. Mogą uderzyć w plany Polski
– Pod naciskiem opinii publicznej kanclerz Merkel zmieniła swoją decyzję z jesieni 2010 roku, a najstarsze i najbardziej niebezpieczne elektrownie jądrowe zostały natychmiast zamknięte. Dla pozostałych dziewięciu reaktorów ustawiono stałe daty wyłączenia. Pani kanclerz Merkel uzasadniła swoją zmianę opinii świadomością, że nawet kraj o zaawansowanych technologiach, taki jak Japonia, najwyraźniej nie może wykluczyć takiego ryzyka. W społeczeństwie niemieckim nadal istnieje stabilna większość przeciwna energetyce jądrowej. Zwolennicy twierdzą, że jest to niskoemisyjna forma wytwarzania energii elektrycznej i że elektrownie już są. Przeciwnicy wskazują na starzenie się elektrowni, rosnące ryzyko wypadków, nierozwiązaną kwestię ostatecznego składowania odpadów, szkody w środowisku spowodowane wydobyciem uranu, uzależnienie od dostaw uranu z zagranicy oraz ryzyko proliferacji, czyli związek z bronią jądrową. Przeciwko energii atomowej przemawiają również względy ekonomiczne: jest droga, czas budowy jest bardzo długi, nie można jej ubezpieczyć i nadal nie wiadomo, co należy zrobić ze wszystkimi odpadami jądrowymi. Ponadto istnieją zrównoważone i bezpieczne alternatywy związane z odnawialnymi źródłami energii – mówiła Jutta Paulus.
Paulus: Stare francuskie elektrownie jądrowe są zagrożeniem dla Europy (ROZMOWA)
Bezpieczeństwo atomu w Rosji
Zapytaliśmy też Władimira Czuprowa z rosyjskiego Greenpeace’u o to, jak tragedia w Fukushimie wpłynęła na rosyjski sektor jądrowy i czy podobna katastrofa mogłaby się wydarzyć w jego kraju: – Nikt nie może zagwarantować, że tak się nie stanie. Dotyczy to dowolnego kraju. Można zapytać o prawdopodobieństwo takiego scenariusza. Większość światowej floty reaktorów jądrowych, a jest ich około 400, należy do pierwszej lub drugiej generacji, z prawdopodobieństwem wystąpienia dużych wypadków raz na 10 000 lat na jeden reaktor. Czarnobyl i Fukushima pokazują, że katastrofy w elektrowniach jądrowych zdarzają się statystycznie co 20-30 lat, co potwierdza takie prawdopodobieństwo. Ale ważne jest, aby powiedzieć, że to prawdopodobieństwo jest oparte na wiedzy, którą już posiadamy; w międzyczasie mogą pojawić się czynniki, których teraz nie bierzemy pod uwagę. Spójrzmy na wojnę na Ukrainie – nikt nie mógł przewidzieć, że będzie się ona toczyć w okolicy Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej. Można sobie łatwo wyobrazić, że mogłoby się tam zdarzyć katastrofa. Innym zagrożeniem są zmiany klimatu; reaktory jądrowe są wrażliwe na fale upałów, które zakłócają działanie systemów chłodzenia. Elektrownie jądrowe mogą też być celem ataków terrorystycznych. Oznacza to, że ryzyko podobnych wypadków rośnie – przekonywał Czuprow.
Agora Energiewende: 10 lat po Fukushimie OZE uzupełniły lukę po atomie w Niemczech
– Jak w każdym kraju, w Federacji Rosyjskiej obowiązuje system regulacji dotyczący bezpieczeństwa elektrowni jądrowych odziedziczonych po Związku Radzieckim, których przestrzegać muszą operatorzy elektrowni, jest to również zadanie władz lokalnych, chronić miejscową ludność w razie wypadków jak w Czarnobylu czy Fukushimie. System jest oparty na kwestiach bezpieczeństwa technologicznego, militarnego, czy aspektów szkolenia, oraz logistyki, jak chronić ludność cywilną. Działa szereg zabezpieczeń, które mają ograniczyć bądź wyeliminować czynnik ludzki. Na przykład, większość elektrowni jądrowych ma schrony, reaktory są osłonięte warstwą cementu, by nie dopuścić do wycieku radionuklidów. Jest też system alarmów, który ma ostrzegać przed ewentualnymi błędami wewnątrz reaktorów, co jest elementem obowiązkowym w każdej jednostce. Zadaniem wojska jest między innymi zapobieganie atakom terrorystycznym. Załoga elektrowni jest też przeszkolona, by wiedzieć jak działać w takich sytuacjach. Zadaniem logistyki jest z kolei ostrzeganie i ewentualna ewakuacja okolicznej ludności. Jest to zadanie władz lokalnych, które tworzą własne plany ewakuacji i wdrażanie środków bezpieczeństwa, na przykład dystrybucja tabletek z jodem. Powinno być wystarczająco dużo autobusów i dróg, by ewakuować mieszkańców z zagrożonego terenu. Każdy, kto mieszka w strefie ryzyka, przechodzi odpowiednie szkolenie, które jest okresowe. Każdy musi wiedzieć dokąd się udać i jak działać, musi mieć wystarczające zapasy wody i jedzenia, oraz izolować się w swoim mieszkaniu, albo szukać schronu, w którym podstawowe zapotrzebowania ludności muszą zaspokoić władze lokalne – mówił Władimir Czuprow.
Czuprow: Katastrofa taka jak w Fukushimie może zdarzyć się w Rosji (ROZMOWA)
Czy taka awaria mogłaby się zdarzyć w Polsce?
Jednak w Polsce, która chce rozwijać własną energetykę jądrową, najważniejsze jest pytanie, czy grozi nam podobny scenariusz jak w Japonii. Adam Rajewski z Instytutu Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej uspokajał, że jest to mało prawdopodobne: – Warto rozróżnić dwie rzeczy: zagrożenia dla bezpieczeństwa otoczenia elektrowni i zagrożenia dla jej normalnego funkcjonowania. Pierwsze z tych zagadnień jest niesłychanie rzadkie. Znaczące uwolnienia substancji promieniotwórczych w historii energetyki jądrowej zdarzyły się równo dwa razy, z czego tylko raz przyniosły mierzalne skutki zdrowotne wśród osób nieprzebywających na terenie elektrowni – mowa rzecz jasna o Czarnobylu. W Polsce mają powstać nowoczesne reaktory wodne ciśnieniowe generacji III. W takich instalacjach nawet takie ekstremalne zdarzenie, jak miało miejsce w Japonii (a warto przypomnieć, że czynnikiem, który doprowadził do awarii w elektrowni jądrowej była klęska żywiołowa, która sama w sobie spowodowała śmierć ok. 18 tysięcy ludzi – pod względem jakichkolwiek szkód dla zdrowia i życia ludzkiego katastrofa jądrowa razem ze wszystkimi działaniami mitygacyjnymi i przesiedleniami ludności, mimo związanych z tym dramatów osobistych i cierpienia, jest tylko drobnym epizodem tego kataklizmu) nie doprowadziłoby do wybuchów i uwolnień substancji promieniotwórczych. Projekty współczesnych elektrowni zapewniają, że przerwanie zasilania nawet połączone z zalaniem terenu elektrowni nie powoduje przerwania chłodzenia reaktora. Warto też podkreślić, że inne obiekty przemysłowe są daleko słabiej zabezpieczone przed stworzeniem zagrożenia dla otoczenia, czy to na skutek klęsk żywiołowych, czy błędów ludzkich – mówił Adam Rajewski.
– Z kolei zagrożenia dla prawidłowego funkcjonowania elektrowni oczywiście wystąpią. Elektrownia jądrowa poza relatywnie małym wycinkiem w postaci reaktora „z przyległościami”, jest zwyczajnie dużym i skomplikowanym zakładem przemysłowym i nie różni się szczególnie od elektrowni konwencjonalnej. I tak jak w elektrowni konwencjonalnej są tam urządzenia, które będą się od czasu do czasu psuć. Czy to wskutek wad, czy błędów ludzkich. Działaniu elektrowni mogą zagrozić ekstremalne warunki pogodowe, może nawet zaszkodzić silny wiatr, który wywróci linię energetyczną wyprowadzającą z elektrowni (każdej) wyprodukowaną w niej energię. To normalne, zdarza się w każdej dziedzinie techniki i elektrownia jądrowa nie będzie się tutaj niczym różnić. Może poza tym faktem, że każda taka awaria, nie mająca nic wspólnego z reaktorem, będzie wywoływała ponadprzeciętne zainteresowanie, co już dziś widać po relacjach medialnych po każdym najdrobniejszym nawet uszkodzeniu transformatora choćby w elektrowniach ukraińskich. Tym niemniej elektrownie jądrowe są z założenia (i w związku ze stosownymi wymogami prawa) projektowane tak, by przy dowolnym zdarzeniu uniemożliwiającym pracę elektrowni, zawsze można było osiągnąć tzw. stan bezpiecznego wyłączenia, tj. bezpieczne przerwanie reakcji i schłodzenie reaktora do takiego poziomu, że zawarte w nim paliwo nie może się stopić. Mimo tych założeń, elektrownie wyposażone są jednocześnie w szereg dodatkowych systemów na wypadek, gdyby to jednak się nie udało, których jedyną rolą jest zapobieganie przenikaniu substancji niebezpiecznych do środowiska. Tak więc mówiąc w skrócie: nie, drugiej Fukushimy na polskim wybrzeżu nie będzie – uspokajał ekspert.
Rajewski: Nie będzie drugiej Fukushimy na polskim wybrzeżu (ROZMOWA)
Wnioski dla Polski
O tym, jak będzie przebiegał dalej polski program jądrowy i czego Fukushima nauczyła Polaków, pisali dziennikarze BiznesAlert.pl Wojciech Jakóbik i Bartłomiej Sawicki. – Polska chce wykorzystać istniejącą technologię i uzyskać efekt w latach trzydziestych. Wyzwaniem będzie terminarz i budżet programu oraz powolny proces decyzyjny w Warszawie. Warto jednak nadmienić, że są dostawcy technologii potrafiący pracować w czasie i budżecie wyznaczonym przez zleceniodawcę. Niemcy zamierzają rozwijać preferowane OZE, nawet kosztem wolniejszego spadku emisji CO2, bo liczą na to, że technologie zabezpieczające jak magazyny energii i wodór pozwolą zrealizować ich cel w latach trzydziestych. Wcześniej jednak spowalniają spadek emisji CO2 w celu promocji swych technologii odnawialnych rodząc podejrzenia o to, że nie chodzi im o ochronę środowiska ale biznes, szczególnie w odniesieniu do projektowania wspólnych regulacji europejskich. Natomiast przewymiarowanie OZE w Niemczech połączone z ewentualną porażką programu jądrowego w Polsce może skończyć się scenariuszem, w którym Polska po dekadach uporawszy się z problemem zależności od importu gazu z Rosji, uzależni się od importu energii z Niemiec, o ile ich polityka klimatyczna nie skończy opalana gazem z Nord Stream 2, jeśli marzenia o 100 procent OZE się nie spełnią – pisał redaktor naczelny BiznesAlert.pl Wojciech Jakóbik.
– W Polsce nie występują duże zagrożenia sejsmiczne. W północnej części kraju, w której mają być lokalizowane elektrownie jądrowe, maksymalne poziome przyspieszenie gruntu (PGA – Peak Ground Acceleration) przy naturalnym wstrząsie sejsmicznym o czasie powrotu raz na 10 000 lat może osiągnąć ok. 0,05g, podczas gdy elektrownie jądrowe generacji III+ projektuje się na obciążenia sejsmiczne odpowiadające PGA = 0,3g. Na wybrzeżu bałtyckim nie ma także znaczącego zagrożenia tsunami – ze względu na relatywnie niską sejsmiczność w rejonie Morza Bałtyckiego oraz faktu, że to morze jest płytkie. Na podstawie wniosków z awarii w Fukushimie oraz ze stress testów europejskich elektrowni jądrowych w PPEJ zostało przewidziane podwyższenie wymagań dotyczących określenia projektowej wartości rzędnej fali powodziowej (ang. design basis flood), z wody powodziowej o czasie powrotu 1000 lat na 10 000 lat. Przy szacowaniu rzędnej wód powodziowych w fazie projektowej elektrowni mają być uwzględnione wszelkie czynniki i zjawiska – naturalne i powodowane działalnością człowieka. Dokument mówi o zagrożeniach, jak tsunami, nagon sztormowy, zbiorniki powierzchniowe, obszary zalewowe, fale, prądy, strefy prędkości, ekstremalne gwałtowne wichury, burze zimowe, oblodzenie, opady, obiekty hydrotechniczne i ich możliwe uszkodzenia lub nieprawidłowa eksploatacja oraz procesy erozji – pisał z kolei Bartłomiej Sawicki.
Sawicki: Czy Polska wyciągnęła wnioski z Fukushimy przed budową własnego atomu? (ANALIZA)
– Dokument PPEJ podkreśla wagę wzmocnienia instytucji nadzoru jądrowego. Realizująca te zadania Polska Agencja Atomistyki (PAA) będzie działać na wszystkich etapach cyklu życiowego obiektów jądrowych, począwszy od etapu oceny środowiskowej i lokalizacji, przez projektowanie, budowę, rozruch, eksploatację, aż do ich likwidacji. Prezes PAA i inspektorzy dozoru jądrowego będą również prowadzić kontrole obiektu jądrowego w trakcie jego budowy, rozruchu i eksploatacji. Prezes PAA musi posiadać odpowiednie uprawnienia zagwarantowane prawnie, niezależność w podejmowaniu decyzji dotyczących bezpieczeństwa jądrowego, zasoby finansowe i organizacyjne oraz personel ekspercki wspomagającego go urzędu. Prawne wzmocnienie tego urzędu, zwiększenie jego niezależności, kadr i budżetu wymagają zmian legislacyjnych – podkreślił.