Po słowach prezydenta USA Joe Bidena o rezygnacji z nakładania dalszych sankcji na projekt Nord Stream 2 w mediach, zarówno tradycyjnych jak i społecznościowych, wybuchł festiwal oskarżeń o bezczynność wobec tego projektu poszczególnych administracji prezydentów USA od Obamy, przez Trumpa do Bidena. Czy rzeczywiście prezydenci USA zrobili wszystko aby powstrzymać budowę Nord Stream 2? – pisze Mariusz Marszałkowski, dziennikarz BiznesAlert.pl.
Dekada historii Nord Stream 2 i bierność USA
Zacznijmy od tego, że idea powstania projektu Nord Stream 2 (zanim zyskał „dwójkę” w nazwie nazywany był Nord Stream Extension) pojawiła się już w 2011 roku, a więc od razu po uruchomieniu pierwszej nitki gazociągu Nord Stream 1.
W sierpniu 2012 roku do odpowiednich urzędów w Finlandii i Estonii trafiły wnioski o wstępne badania dna morskiego pod kątem wytyczenia szlaków kolejnych dwóch nitek gazociągu. Estoński rząd w grudniu tego roku odrzucił wniosek spółki o przeprowadzenie badań wstępnych. W tamtym czasie szeroko dyskutowano również o budowie nitki gazociągu Nord Stream aż do Wielkiej Brytanii. W listopadzie 2012 roku inwestor (wtedy jeszcze spółka Nord Stream AG) wysłał do potencjalnych stron oddziaływania informację o rozpoczęciu przygotowań do przeprowadzenia inwestycji, wraz ze wstępną dokumentacją projektową. W 2013 roku rozpoczęła się procedura badania oddziaływania inwestycji na środowisko (Environmental Impact Assesment), a nieco później rozpoczęto procedurę badania transgranicznego oddziaływania inwestycji w ramach zapisów konwencji z Espoo. Pierwotnie zakładano, że gazociąg zostanie zbudowany w latach 2016-2017 i oddany do operacyjnego użytku w pierwszym kwartale 2018 roku.
Jednak do połowy 2015 roku, a więc czasu zawiązania quasi konsorcjum finansującego projekt przez firmy Gazprom, Royal Duch Shell, Uniper, OMV, Engie i Wintreshall niewiele mówiło się w mediach o tym projekcie. Był to temat głównie mediów branżowych, a i tak nie przywiązywano do niego zbyt dużej uwagi. W tamtym czasie znacznie atrakcyjniejszym i „gorącym” tematem był gazociąg South Stream, mający biec z Rosji po dnie Morza Czarnego do Bułgarii, a w zasadzie jego problemy i ostatecznie, anulacja.
Barack Obama
Przechodząc jednak do meritum, czy rzeczywiście administracje prezydentów USA poczynając od Obamy, kończąc na Bidenie zrobiły wszystko, co było w ich mocy aby ten projekt zatrzymać? Odpowiedź brzmi nie.
Obama podczas swojej kadencji niezbyt angażował się w sprawy europejskie, również te związane z energetyką. To za jego kadencji wybudowano m.in. obie nitki prekursora Nord Stream 2, gazociągu Nord Stream 1. Pierwszy donośny głos w sprawie planowanego przedłużenia o dwie nitki gazowej autostrady z Rosji do Niemiec ze strony administracji Obamy padł z ust… Joe Bidena, ówczesnego wiceprezydenta.
Podczas wspólnej konferencji prasowej z premierem Szwecji Stefanem Löfvenem, Biden zapytany przez dziennikarzy o projekt Nord Stream 2 odpowiedział, że jest to „bad deal for Europe” (zły projekt dla Europy). Tłumaczył te słowa tym, że żaden kraj nie powinien używać surowców energetycznych jako broni, a rynek europejski powinien być otwarty na gaz z dowolnego kierunku. Słowa te padły w sierpniu 2016 roku.
Donald Trump
W listopadzie 2016 roku doszło do zmiany warty w Białym Domu, miejsce Obamy zajął Donald Trump. Duża część obserwatorów i komentatorów obawiała się jego podejścia do Rosji. Za wyborem Trumpa ciągnęła się wszak potężna afera związana z rosyjską ingerencją w amerykańską kampanię wybroczą. Pomimo tego, jego działań jako prezydenta nie można nazwać prorosyjskimi. W stosunku do gazociągu Nord Stream 2 często wypowiadał się krytycznie, m.in. podczas konferencji prasowej z premier Wielkiej Brytanii Theresą May, nazywając projekt „horrible thing” (okropną rzeczą). Jednak jego retoryka w głównej mierze dotyczyła podejścia Niemiec i niemieckiego zaangażowania w finansowanie, nie zaś samej istoty projektu. Wielu stronników Trumpa przywołuje właśnie jego, jako prezydenta, który podjął realne działania w celu storpedowania podbałtyckiej magistrali Gazpromu. To jest jednak nadużycie. Sam Trump jako prezydent, poza retoryką, nie wykazał żadnej inicjatywy ze swojej strony aby ten projekt zatrzymać.
Pomimo posiadania odpowiednich narzędzi w postaci ustawy CAATSA, która weszła w życie w sierpniu 2017 roku, Trump nie zdecydował się zastosować jej zapisów przeciwko Nord Stream 2. Warto podkreślić, że fizyczne układanie rur przy projekcie rozpoczęło się w maju 2018 roku.
Podobnie wyglądał przypadek sankcji, które czasowo zablokowały budowę tego projektu w grudniu 2019 roku. Ustawa PEESA mogła wejść w życie już w lipcu 2019 roku, jednak jak słusznie uznali jej autorzy, nie zostałaby ona podpisana przez Trumpa na etapie przyjmowania. Zdecydowano się więc zastosować fortel i wpisano jej zapisy do ustawy budżetowej Pentagonu (NDAA). Trump, mając świadomość odrzucenia weta, podpisał ten dokument, dzięki czemu w życie weszły również zapisy PEESA. Rok później, wiedząc, że przegrał wybory prezydenckie, nie złożył podpisu pod kolejną ustawą NDAA, która zawierała poszerzone sankcje w ramach zaktualizowanej PEESA. Ostatecznie, ustawa ta została przyjęta poprzez odrzucenie weta przez kongresową większość.
Zarówno CAATSA, jak i PEESA powstały w wyniku międzypartyjnej współpracy między demokratami a republikanami w Kongresie.Sukces wstrzymania budowy Nord Stream 2 w grudniu 2019 roku jest zatem wynikiem działań kongresmenów obu partii, a nie administracji Donalda Trumpa. W styczniu 2021 roku, w ostatnich tygodniach urzędowania administracji Trumpa, Mike Pompeo, Sekretarz Stanu USA, zdecydował się zastosować zapisy CAATSA wobec barki Fortuna i jej właściciela, jednak było to działanie nie tylko spóźnione, ale też nieefektywne.
Gdyby jeszcze w 2017 roku Trump i jego administracja zdecydowała się zastosować sankcje z pakietu CAATSA, prawdopodobnie nie doszłoby do rozpoczęcia samej budowy, a co za tym idzie, nastałby naturalny kres projektu Nord Stream 2. Zamiast tego, administracja republikańskiego prezydenta potajemnie negocjowała z Niemcami cenę za zgodę na możliwość dokończenia tej inwestycji. Ostatecznie okazało się, że to Niemcy są wytrawniejszymi negocjatorami, gdyż udało im się „przeczekać”, dać czas Rosjanom na mobilizację swojej floty budowlanej, a ostatecznie porzucić plan budowy terminala LNG w Wilhelmshaven.
Joe Biden
Biden zaczął swą prezydenturę od powtórzenia ustami Jen Psaki, rzeczniczki prasowej Białego Domu swoich słów z 2016 roku o tym, że Nord Stream 2 jest „bad deal”. Jednak, tak jak poprzednik, nie uderzył w projekt żadnymi, konkretnymi sankcjami. Ostatnie przedstawienie przed Kongresem raportu dotyczącego budowy Nord Stream 2 zawierało bowiem zestaw sankcji, które nijak mają się do rzeczywistej chęci powstrzymania tego „złego projektu”. Ostatnie słowa Bidena o braku sensu wprowadzania kolejnych sankcji na Nord Stream 2 w obliczu jego rychłego ukończenia również nie są niczym, co mogłoby zaskakiwać. Sankcje mają sens i są rzeczywistą „karą” wtedy, kiedy wprowadzane są w celu osiągnięcia realnych efektów. Dotychczas po działaniach każdej z kolei administracji nie widać chęci osiągnięcia tego celu. Rosjanom zostało do wybudowania mniej niż 100 km gazociągu. Kiedy Biden zaczynał swoją kadencję jako prezydent, do wybudowania zostało mniej niż 160 km z 2460 km obu nitek gazociągu. Mało prawdopodobne jest, nawet przy zastosowaniu najostrzejszych sankcji, uderzających w Niemców np. w port logistyczny w Mukran, aby dziś były one w stanie zablokować powstanie tego projektu.
Ostatnią szansą teraz nie jest już walka ze statkami, ale np. z certyfikacją już położonej rury. Jednak patrząc na dotychczasowe działania Waszyngtonu, a jednoczesną determinację Niemiec i Rosji, coraz mniej realne jest to aby gazociąg ten rzeczywiście nie uzyskał certyfikacji.
Dlaczego zatem USA, poza retoryką, nie zrobiły nic aby zablokować ten projekt? Jedną z hipotez, której jestem zwolennikiem, jest inne niż nasze, środkowoeuropejskie postrzeganie tego projektu. Dla nas, Nord Stream 2 jest uosobieniem najczarniejszych wspomnień o współpracy niemiecko-rosyjskiej, raz. Dwa, będąc ponad 40 lat wasalem Związku Sowieckiego mamy świadomość jak „od wewnątrz” funkcjonują mechanizmy zachodzące w Rosji. Wiemy, że Nord Stream 2 otworzy nowe możliwości oddziaływania zarówno energetycznego, tak i gospodarczego czy politycznego nie tylko na nas, ale przede wszystkim na naszych sąsiadów, głównie Ukrainę. Mamy świadomość, że to może w konsekwencji przyczynić się do destabilizacji stanu bezpieczeństwa. Dla nas, Nord Stream 2 to projekt o witalnym znaczeniu dla bezpieczeństwa.
Czym zatem jest Nord Stream 2 dla USA?
Dla USA Nord Stream 2 jest projektem o znaczeniu politycznym Rosji i Niemiec. Rosji, która w poglądach wielu amerykańskich ekspertów z dziedziny polityki zagranicznej czy bezpieczeństwa nie jest tym samym co Związek Sowiecki. Nie jest w tej lidze mocarstw, w której byli Sowieci. Niemcy to z kolei ważny partner gospodarczy i polityczny, jedna z największych gospodarek świata o potężnych wpływach i zasobach finansowych. To również nieformalny lider polityczny Unii Europejskiej. Dla USA współpraca z Niemcami na polu światowych problemów, m.in. w kontekście Chin jest niezwykle istotna.
Dla USA Nord Stream 2 to narzędzie w polityce, którego mogą użyć albo jako kija, albo jako marchewki. Mogą albo straszyć, co miało sens na początku projektu, albo próbować „drogo sprzedać skórę” teraz, kiedy projekt zbliża się ku końcowi. My z radością spijaliśmy z ust amerykańskich polityków każdy cytat dotyczący Nord Stream 2 nie patrząc na karty, którymi ci politycy grają.
Jednak, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W perspektywie taktycznej, opóźnienie budowy wymusiło na Gazpromie podpisanie nowej, 5 letniej umowy na tranzyt gazu przez Ukrainę. Kupiono w ten sposób czas do 2024 roku. Co będzie dalej, zobaczymy, już zapewne z kolejnym prezydentem w Stanach Zjednoczonych.
Marszałkowski: Poszerzone sankcje USA wobec Nord Stream 2 to straszak, na który może być za późno