Brexit jest jednym z powodów paniki na rynku brytyjskim, jednak nie jest jedynym powodem. To co widzimy w UK obecnie, to problem systemowy, który narastał przez wiele lat – mówi dr Przemysław Biskup, analityk PISM w rozmowie z BiznesAlert.pl.
– To co widzimy w ostatnich tygodniach, to jest właściwie atak paniki ze strony klientów. Został on wywołany przeciekiem medialnym, czyli publikacją rozmów przedstawicieli różnych gałęzi biznesu z rządem. Wynikało z nich, że stan zaopatrzenia jest niski. Przy niskim zaopatrzeniu wiele osób nagle stwierdza, że jeśli danego towaru nie wystarczy dla wszystkich, to trzeba szybko się zaopatrzyć. To wywołuje tzw. panikę zakupową. – tłumaczy Biskup.
Z oświadczeń wiodących podmiotów rynku paliwowego wynika, że tak naprawdę w Wielkiej Brytanii nie ma jakiegoś szczególnego stanu zagrożenia, jeśli chodzi o paliwa na potrzeby transportu. Istnieje podejrzenie, że te przecieki zostały zmanipulowane. Patrząc na to strukturalnie, nie powinno być wielkiego problemu. Niemniej oczywiście problem istnieje i należy zadać sobie pytanie, gdzie są jego realne źródło. Pierwszym źródłem jest niedobór kierowców na rynku. To utrudnia dystrybucję paliwa i innych towarów na terenie Wielkiej Brytanii i sprawia, że od czasu do czasu pojawiają się głosy o pustych półkach w sklepach. To nie jest natomiast kwestia niewypłacalności Wielkiej Brytanii, złej pracy portów, czy nagłego załamania produkcji krajowej. To jest przede problem transportu wewnętrznego i dystrybucji – dodaje analityk PISM.
– Konkurencja cenowa na rynku usług transportowych wewnątrz państw UE po 2004 r. powodowała, że zawód kierowcy przestał być atrakcyjny dla rodowitych Brytyjczyków, którzy musieli konkurować z pracownikami z nowych państw UE a mieli brytyjskie koszty życia i operowania. To powodowało, że firmy brytyjskie z czasem miały tendencję do zatrudniania kierowców środkowoeuropejskich lub wręcz zlecania transportu firmom z naszego regionu. Przypomnijmy, że do pandemii Polska miała widoczną nadwyżkę w eksporcie usług do Wielkiej Brytanii, właśnie za sprawą transportu. I to z czasem spowodowało, że liczba nowo szkolonych kierowców w Wielkiej Brytanii spadła. Po prostu nie było chętnych do uprawiania tego zawodu. Jest jeszcze druga argumentacja. Rząd brytyjski stwierdził, że zawód kierowcy to zawód jak każdy inny i dostęp do brytyjskiego rynku pracy będzie w tym zakresie ograniczony. I to miało wygenerować impuls odwrotny do tego procesu, który obserwowaliśmy od wielu lat. Jest to jedno z bazowych założeń zwolenników brexitu, do których zalicza się obecny rząd brytyjski i jego wyborcy – potrzeba ochrony rynku pracy dla wykfalifikowanych pracowników fizycznych – wyjaśnia.
– Mamy zatem obecnie w Wielkiej Brytanii ze sporem między pracodawcami i pracownikami o stawki wynagrodzeń. Federacja Handlowców Detalicznych i Federacja Przedsiębiorców Transportowych mówią, że skoro jest taki niedobór pracowników to trzeba pozostawić drzwi szeroko otwarte dla zatrudniania kierowców z Unii Europejskiej. Przeciwną opinię wygłaszają stowarzyszenia kierowców. Wskazują one na rosnące – pod wpływem szybko zwiększanych wynagrodzeń – zainteresowanie powrotem do zawodu ze strony 100.000 kierowców brytyjskich mających odpowiednie uprawnienia zawodowe, ale w ostatnich latach nieaktywnych.
Podsumowując, ważnym elementem obecnej sytuacji jest spór o zasady funkcjonowania rynku pracy wynikający z odzyskanej po brexicie przez Wielką Brytanię swobody regulacyjnej. Wiadomo, że przedsiębiorcy chcą mieć łatwy dostęp do pracowników i stosunkowo niskie koszty, stawki. Kierowcy oczywiście chcieliby czegoś dokładnie odwrotnego. Rząd zaś stara się między nimi manewrować – puentuje Biskup.
Opracował Mariusz Marszałkowski