Potencjalna inwazja Rosji na Ukrainę o pełnej skali nie będzie łatwą kampanią. Pomimo wielu rosyjskich przewag, Ukraina nie jest skazana na porażkę, a sama armia nie jest tą, która w 2014 roku oddała Krym bez jednego wystrzału – pisze Mariusz Marszałkowski, redaktor BiznesAlert.pl
Ukraina od ośmiu lat prowadzi działania zbrojne przeciwko wspieranym i kontrolowanym przez Moskwę separatystom na wschodzie kraju. Od lutego 2015 roku konflikt z fazy aktywnej przeszedł w fazę statyczną. Linia frontu została ustabilizowana, obie strony okopały się na pozycjach i z różną częstotliwością prowadzą zarówno działania zaczepne jak i ostrzały artyleryjskie pozycji strony przeciwnej.
Cyklicznie dochodzi również do eskalacji napięcia ze strony Rosji, która poprzez ostentacyjne manewry przy granicy tworzy wrażenie nieuchronnej inwazji na Ukrainę. Działanie to powtarzane jest regularnie, a ma na celu zmuszenie Ukrainy do powzięcia niekorzystnych dla siebie decyzji związanych m.in. z kwestią nadania specjalnych statusów okupowanym regionom, czy też szerszej federalizacji całego kraju. Obecne eskalowanie napięcia nie różni się zasadniczo od tych wcześniejszych, poza znacznie większą skalą obecności militarnej. Ma to jednak związek z szerszą agendą. O ile wcześniej to głównie Kijów był adresatem gróźb, teraz stawka jest wyższa, i główna wiadomość wysyłana jest do krajów zachodnich z USA na czele. Moskwie bowiem zależy na załatwieniu kilku kwestii jednocześnie. Chodzi o szerszy aspekt środowiska bezpieczeństwa w Europie, w tym dotyczący obecności amerykańskiej na wschodniej flance NATO, kwestii infrastruktury służącej do ochrony przeciwbalistycznej, która instalowana jest w Polsce i Rumunii, a także o kontrowersyjny gazociąg Nord Stream 2 oraz przymuszenie (również przez zachodnich partnerów) Ukrainy do implementacji niekorzystnej dla Kijowa interpretacji porozumień Mińskich z lutego 2015 roku. Nie wiadomo co stanie się gdy rachunek korzyści wynikający z obecnej eskalacji nie będzie zadowalający dla Moskwy. Rosja niejednokrotnie pokazała, że logiczne argumenty czy to ekonomiczne czy polityczne nie są głównym determinantem ostatecznej decyzji. Znając modus operandi Rosji z wcześniejszych eskalacji (najpoważniejszej w listopadzie 2018 roku, kiedy doszło do ostrzelania i siłowego zajęcia kilku ukraińskich okrętów próbujących przejść przez Cieśninę Kerczeńską na Morze Azowskie), musi dojść do momentu kulminacyjnego, w którym Rosja może uznać, że osiągnęła swój cel.
Rosja osiąga na razie to, co założyła bez konieczności ani jednego wystrzału. Koszt mobilizacji, chociaż ogromnej i niewidzianej od czasu upadku Związku Sowieckiego, jest znacznie niższy niż koszt prowadzenia realnych działań bojowych. Działań, które wbrew obiegowej opinii wcale nie muszą zakończyć się „masakrą” Ukraińców.
Kreml co do zasady nie dba o odbiór społeczny. Świadczy o tym m.in. podniesienie wieku emerytalnego czy stawki VAT w przededniu mistrzostw świata w piłce nożnej w 2018 roku. Jednak wizerunkowe straty, które potencjalnie przynieść mogłyby masowe pogrzeby, ukrywane oczywiście, zabitych rosyjskich żołnierzy mogą być zbyt potężne, nawet jak dla niewzruszonego niesnaskami rosyjskiego narodu. Pogrzeby, zwłaszcza o dużej częstotliwości, mogłyby przerodzić się w niebezpieczne dla władz „mitingi”. I to nie opozycji, nie polityków, ale zwykłych Rosjan. Rodzin, sąsiadów czy kolegów zabitych. Przedsmak tego był w 2014 i 2015 roku, jednak wtedy skala rosyjskiego zaangażowania była znacznie mniejsza, niż spodziewane zaangażowanie podczas otwartego i oficjalnego konfliktu dzisiaj. Uroczystości pogrzebowe oczywiście nie zmienią władzy na Kremlu same w sobie, jednak bilans zysków jaki potencjalnie może przynieść Rosji konflikt pełnej skali nie równoważy strat, które również będą mu towarzyszyć. Warto pamiętać, że w 2024 roku odbędą się kolejne wybory prezydenckie w Rosji, po których Putin chce dalej sprawować władzę. Potencjalne straty, głównie te osobowe, bo do ekonomicznych Rosjanie są przyzwyczajeni, mogą znacznie wpłynąć na nastroje społeczne.
Ci, którzy łudzą się, że Rosja powtórzy bezkrwawy dla siebie manewr z 2014 roku, podczas aneksji Krymu, mogą się rozczarować. Kreml w 2014 roku bezwzględnie wykorzystał bałagan i dezorganizację panujące na Ukrainie, korzystając również z sentymentu i zmęczenia Ukraińców i prorosyjskiej części społeczeństwa niepewnością polityczną, skandalami, korupcją czy też niską stopą życiową. Rosja wchodząc na Krym była traktowana przez porosyjską część społeczeństwa ukraińskiego jako państwo, które przynosi pozytywną zmianę dla szarego obywatela. Wyższe pensje, lepszą służbę zdrowia i opiekę socjalną, stabilność polityczną. Dodatkowo, niosła ze sobą pozytywne skojarzenia dla wciąż pamiętających czasy sowieckie i rozczarowanych Ukrainą. Dzisiaj po tym sentymencie nie ma już śladu, szczególnie dla tych, którzy widzieli życie w okupowanym Doniecku czy Ługańsku. Z pozostałymi elementami, poza wysokością pensji i opieką społeczną, również nie jest dużo lepiej niż na Ukrainie. Ci, którzy prezentowali najbardziej prorosyjskie poglądy przenieśli się do Rosji, na okupowane obszary Donbasu czy anektowany Krym. „Ruskij Mir” nie jest uosobieniem raju, który starali się przedstawiać wcześniej sami Rosjanie. 2014 rok i wszystkie następne zbudziły w drugiej stronie, w Ukrainie, silne poczucie państwowości i identyfikację z narodem. Rosjanie, poprzez swoją agresywną politykę, wszczepili w Ukraińcach patriotyzm i niechęć do rosyjskiego imperializmu. Ten proces będzie z każdym rokiem postępował wprost proporcjonalnie, do poziomu moskiewskiej agresji.
Najważniejsza jednak z perspektywy agresji militarnej jest zmiana potencjału militarnego przeciwnika, czyli Ukrainy. O ile w czasie aneksji Krymu ukraińska armia była w rozsypce, zdemoralizowana, zdezorganizowana i niedoinwestowana to dziś sytuacja ma zgoła odmienny charakter. Pomimo tego, iż wciąż gros uzbrojenia i wyposażenia ukraińskich sił zbrojnych pamięta czasy związku sowieckiego, to w ciągu ostatnich lat doszło do znacznego wzrostu potencjału militarnego prezentowanego przez Ukrainę. Zadziało się to za sprawą sukcesywnie prowadzonej modernizacji i unowocześniania armii siłami własnego przemysłu zbrojeniowego, zakupom realizowanym za granicą czy też pomocy wojskowej ze strony państw zachodnich.
Ukraińskie siły zbrojne liczą dziś ponad 250 tys. żołnierzy, z czego ponad 150 tys. znajduje się w wojskach lądowych. Do tego prawie 50 tys. funkcjonariuszy służy w Państwowej Służbie Granicznej oraz około 60 tys. w Gwardii Narodowej. Obie formacje podlegają MSW. Siły Zbrojne mają na wyposażeniu sprzęt, którego brakowało szczególnie mocno w 2014 roku – nowoczesne systemy ppanc. produkcji zachodniej takiej jak Javelin, czy NLAW, systemy plot. Stinger czy otrzymany z Polski PPZR Piorun. Dodatkowo ukraińska armia otrzymała tysiące systemów obserwacji nocnej i termowizyjnej, środki łączności, ochronę balistyczną czy też nowoczesne środki strzeleckie, w tym karabiny snajperskie.
Wojska pancerne dziś posiadają na stanie głównie zmodernizowane, wyposażone w termowizyjne systemy celownicze i nowoczesną łączność T-64. Do transportu piechoty w pododdziałach zmotoryzowanych służą transportery BTR-3 i BTR-4, uzbrojone w działko 30mm i PPK Barier. Co ważne, ukraińska armia zakupiła i otrzymała liczne zestawy bezzałogowe, m.in. średnie BSP Bayratkar TB2, polskie BSP Flyeye, czy liczne produkty ukraińskiej zbrojeniówki.
Od 2014 roku ukraiński przemysł remontuje i unowocześnia systemy produkcji sowieckiej, m.in. zestawy plot S-300PS, TOR-1, BUK czy Tunguska. Nie jest to wyposażenie odpowiadające współczesnemu polu walki, jednak i tak przedstawia, zwłaszcza po modernizacji, solidne zdolności do zwalczania większości maszyn będących na wyposażeniu Rosji.
Również własnym sumptem Ukraińcy w ostatnich latach przywracali do służby i modernizowali lotnictwo wojskowe. Na dzisiaj składa się ono z około 70 maszyn bojowych, w tym Su-27, Mig-29, SU-24 czy Su-25. Jednak zważywszy na potencjał rosyjskiego lotnictwa zgromadzonego w pobliżu Ukrainy (ponad 500 maszyn) i nasycenia rosyjską bronią OPL, siły powietrzne są obok ukraińskiej marynarki wojennej najsłabszym ogniwem całego systemu obronnego Ukrainy.
Ukraina nie będzie spacerkiem dla Rosji
Jednak w ewentualnym starciu czynnik sprzętowy, mimo iż ważny, nie jest jedynym determinantem powodzenia bądź porażki potencjalnej rosyjskiej inwazji. Ważną rolę w tym wszystkim odgrywać będą takie czynniki jak morale, rozpoznanie czy doświadczenie bojowe. Ukraińcy, mając świadomość konsekwencji ewentualnej przegranej, mają znacznie większą motywację do walki niż żołnierze rosyjscy, dla których ewentualna wojna jest jedynie działaniem mającym spełniać oczekiwania polityków na Kremlu. Pomimo propagandowego patosu, to nie będzie wojna wyzwolicielska, a zwykła, bandycka napaść na sąsiada, a kiedyś rzekomo nawet „brata”. To Ukraińcy, nie Rosjanie będą skłonni do nadzwyczajnego poświęcenia w obronie swojej ojczyzny. Widmo pełnoskalowej wojny, które ciąży nad Ukrainą od kilku lat również wymusiło podejmowanie działań przygotowawczych nie tylko ukraińskiej armii, ale całego aparatu państwowego. Dziś nie będzie czynnika zaskoczenia, niespodzianki. Kolejne napięcia powodowały przyzwyczajenie się do presji wytwarzanej przez Rosję, ale także bardziej chłodnego i wykalkulowanego podejścia do spraw obronnych. Istotne jest tutaj rozpoznanie prowadzone zarówno przez samych Ukraińców (m.in. BSP Baryatkar), ale także pomoc wywiadowcza ze strony USA i innych państw NATO. W ostatnich tygodniach każdej doby nad Ukrainą krążą samoloty zwiadowcze należące do USA i Wielkiej Brytanii. Maszyny te praktycznie 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu monitorują wojska rosyjskie zebrane na granicy z Ukrainą. I tutaj również odzywa się czynnik szalenie istotny. Według różnych szacunków nad granicą zebrano już ponad 130 bGB (Batalionowych Grup Bojowych), których liczebność szacuje się na 160-200 tys. żołnierzy. Liczba ta wydaje się ogromna. Jednak jest pewien szkopuł. Siły te rozlokowane są na całej długości granicy od Brześcia, przy granicy z Polską przez Biełgorod, Rostów, czy Krym. To ponad 2 tys. kilometrów. Dzięki danym wywiadowczym przekazywanym przez m.in. USA, Ukraińcy będą wiedzieć, w którym miejscu granicy koncentrować się będą najliczniejsze i najniebezpieczniejsze związki taktyczne armii rosyjskiej, sugerując jednocześnie miejsce właściwej inwazji. To zaś potencjalnie osłabia rosyjską przewagę ilościową i sprzętową. Oczywistym jest, że w przypadku agresji Rosjanie będą tworzyć kilka frontów, będą prowadzić operacje markujące główny kierunek ofensywy. Ale dzięki rozpoznaniu z powietrza w czasie pokoju, to Ukraińcy będą mogli zyskać ewentualne godziny na przygotowanie i wzmocnienie ewentualnej linii obrony.
Równie ważnym co motywacja i rozpoznanie jest czynnik doświadczenia bojowego. Ukraińcy od 8 lat walczą z uzbrojonymi i kierowanymi przez Rosję separatystami. W czasie najbardziej intensywnych walk w lecie 2014 roku, czy zimą 2015 roku wojska ukraińskie niejednokrotnie stykały się bojowo z regularnymi oddziałami armii rosyjskiej, zadając jej straty. Od tego czasu, przez okopy Donbasu przewinęło się ponad 400 tys. ukraińskich żołnierzy. To ludzie, którzy znają rzemiosło, byli celami ostrzałów artyleryjskich czy snajperskich. Duża część żołnierzy rosyjskich zebranych przy granicy to młodzi żołnierze poborowi, bez realnego doświadczenia bojowego. Nie twierdzę, że będą oni masowo dezerterowali z pola walki, ale realny ostrzał może zweryfikować ich potencjał ofensywny, zwłaszcza, że wielu z nich już od kilku tygodni siedzi w polowych obozach na granicy z Ukrainą, w złych warunkach, często niedożywionych i przemęczonych. Z każdym dniem oczekiwania w takich warunkach na atak ich potencjał będzie ulegał degradacji, a samo morale spadało.
Ukraińska armia ma problemy systemowe, sprzętowe i organizacyjne. To nie jest przeciwnik, który na równi może stanąć przeciwko rosyjskiej armii. Jednak armia rosyjska, wbrew propagandzie, nie jest czymś niezwyciężonym, nie jest siłą, która posiada same atuty i przewagi. Ukraina ma szansę sama obronić swą niezależność, a w najgorszym przypadku, zadać Rosji straty tak duże, że na długo wybiją z głów na Kremlu plany kolejnych inwazji.
Putin oskarża Ukrainę o szantaż gazowy i uznaje niepodległości marionetkowych republik