Jak wiadomo, po katastrofie japońskiej elektrowni jądrowej Fukushima w 2011 roku rząd Angeli Merkel podjął decyzję o stopniowym odejściu od atomu, co spotkało się wówczas z aprobatą społeczeństwa, a datę zamknięcie ostatniego reaktora wyznaczono na koniec 2022 roku. Jednak w obliczu kryzysu energetycznego, po długich negocjacjach rząd Olafa Scholza zdecydował się przedłużyć ten okres do pierwszych miesięcy 2023 roku. Mimo to nie zakończył się spór polityczny o ostatnie elektrownie jądrowe za Odrą – liberałowie z FDP i chadecy z CDU chcą je utrzymać w sieci, przeciwni są socjaldemokraci i Zieloni. Doszło do tego, że berlińska gazeta Berliner Morgenpost mówi już o „atomowej dramie” – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl.
Spór o atom w Niemczech
Warto podkreślić, że Scholz w zeszłym roku wydłużając funkcjonowanie atomu miał zamiar doprowadzić do kompromisu, ponieważ liberałowie z FDP chcieli, by wszystkie trzy ostatnie elektrownie jądrowe w kraju funkcjonowały przez dwa lata, tymczasem Zieloni chcieli, by dalej działały tylko dwie, i to tylko do kwietnia 2023 roku. – Fakt, że kanclerz Scholz podjął decyzję w kwestii czasów pracy pozostałych trzech elektrowni jądrowych, jest niezwykłym rozwiązaniem trudnej sytuacji. Podjął pełne ryzyko, a ja będę przekonywać, że teraz idziemy tą drogą, ponieważ wszystko inne nie byłoby politycznie odpowiedzialne – mówił wtedy federalny minister gospodarki i klimatu Robert Habeck z Zielonych. Prominentna polityczka Zielonych Ricarda Lang skrytykowała ten kompromis, podkreślając, że według niej elektrownia jądrowa w Emsland nie jest konieczna dla utrzymania stabilności sieci. – W związku z tym uważamy, że dalsze działanie nie jest konieczne. Kanclerz skorzystał teraz ze swoich uprawnień. Będziemy o tym rozmawiać. Jest więc jasne, że nie zostaną zakupione żadne nowe pręty paliwowe, a najpóźniej do 15 kwietnia 2023 roku wszystkie niemieckie elektrownie jądrowe zostaną ostatecznie wyłączone z sieci – napisała na Twitterze. Habeck z kolei określił propozycję Scholza jako taką, „z którą mogę pracować, z którą mogę żyć”. – Musieliśmy jakoś z tego wyjść – dodał, odnosząc się do sporu między Zielonymi a FDP.
Taki jednak był stan debaty na jesień zeszłego roku, od tamtej pory spór o przyszłość atomu nie rozszedł się po kościach, lecz przybrał na sile, chociaż nadal strony są takie same: w ramach koalicji rządowej liberałowie (najmniejsza frakcja w koalicji SPD-Zieloni-FDP) nadal opowiadają się za przedłużeniem funkcjonowania ostatnich elektrowni jądrowych. Ciekawie tutaj przedstawia się debata w południowo-zachodnim landzie Badenia-Wirtembergia; tutejszy lider grupy parlamentarnej FDP Hans-Ulrich Rülke powiedział w rozmowie z Niemiecką Agencją Prasową (Deutsche Presse-Agentur – przyp. red.), że może sobie wyobrazić dalszą eksploatację trzech pozostałych niemieckich elektrowni jądrowych po 2026 roku. – Chciałbym również wiedzieć, jak w 2026 roku mamy zapewnić dostawy energii. A jeśli nadal mamy premiera, który buduje tylko pięć turbin wiatrowych rocznie, to to nie wystarczy – powiedział Rülke. Odniósł się on w ten sposób do premiera rządu landowego Badenii-Wirtembergii Winfrieda Kretschmanna (Zieloni) i powolnej ekspansji energetyki wiatrowej. – Nie chcę, by elektrownie jądrowe funkcjonowały w nieskończoność. Chciałbym jednak, by ktoś powiedział mi, jak mamy zabezpieczyć podstawowe zapotrzebowanie na energię elektryczną – mówił Rülke. Warto jednak podkreślić, że polityk ten, który jest także członkiem prezydium FDP w rządzie federalnym, nie tylko licytuje wyżej niż reszta jego partii w kwestii daty odejścia od atomu, ale także żąda więcej, niż sam postulował we wcale nieodległej przeszłości – w ostatnim czasie nalegał w mediach, aby elektrownie atomowe działały „co najmniej do 2024 roku, ale jeśli to możliwe, do 2026 roku”. Teraz mówi, że nie chciałby wykluczyć kolejnej dyskusji na temat dalszego przedłużenia funkcjonowania atomu w 2026 roku.
FDP domaga się stworzenia warunków do dłuższej eksploatacji trzech reaktorów. Debata dotyczy elektrowni jądrowych Isar 2, Neckarwestheim 2 i Emsland, które pierwotnie miały zostać wyłączone jako ostatnie pod koniec roku. W rządzie federalnym, zwłaszcza między Zielonymi a FDP, toczyła się gorąca dyskusja na temat możliwego dalszego ich funkcjonowania. Liberałowie są naturalnie za tym, by utrzymać je w sieci jak najdłużej – argumentują to wojną w Ukrainie, której końca nie widać, i ściśle związanym z nią kryzysem energetycznym, który może trwać jeszcze wiele lat i przynieść ze sobą nieoczekiwane wstrząsy na rynku. Najbardziej niechętni wobec tego są Zieloni – uważają oni, że stałe wykorzystywanie energetyki jądrowej jest nieodpowiedzialne, częściowo z powodu długotrwałego niejasnego postępowania z radioaktywnymi odpadami jądrowymi oraz potencjalnych zagrożeń związanych z awariami technicznymi, atakami i atakami cybernetycznymi o nieobliczalnych konsekwencjach.
Swoisty bunt liberałów doprowadził do tego, że ich politycy w debacie nad przedłużeniem funkcjonowania atomu przekonują, że chociaż kanclerz Scholz ustalił już datę ostatecznego wyłączenia pozostałych elektrowni, to „nie należy przeceniać mocy jego słów”, argumentują, że definitywną decyzję w tej sprawie podejmie Bundestag, a ten przecież nie podlega władzy kanclerza. Może być to sugestia, że zwolenników odłożenia w czasie odejścia od atomu można szukać również na opozycji, a chadecy z CDU i CSU już niejednokrotnie wyrażali swoje poparcie dla takich rozwiązań. Mówił o tym przewodniczący CSU (bawarskiej „siostrzanej partii” CDU – przyp. red.) Markus Söder. – Z punktu widzenia Bawarii, jeśli mówimy o klimacie, to węgiel nie jest rozwiązaniem, wręcz przeciwnie; mamy możliwość połączenia ochrony klimatu z bezpieczeństwem dostaw dzięki energetyce jądrowej. Nie jesteśmy tak uzależnieni od atomu jak przed laty, widzimy związane z tym wyzwania, ale wolelibyśmy przedłużyć życie atomu od trzech do pięciu lat, niż opóźniać odejście od węgla. Z atomem uda nam się osiągnąć cele dotyczące emisji CO2, a z drugiej strony uda się zapewnić bezpieczeństwo dostaw energii dla Bawarii. Bawarskie ministerstwo środowiska uważa, że utrzymanie w sieci elektrowni jądrowej Isar-2 jest możliwe z technicznego punktu widzenia. Dlatego ważne jest, żebyśmy nie prowadzili debat ideologicznych o atomie, a zamiast tego skupili się na tym, co jest praktycznie najlepsze, przynajmniej w krótkiej perspektywie. Atom nie będzie trwał wiecznie, ale w krótkiej perspektywie może nam pomóc pogodzić cele stabilności dostaw i ochrony klimatu – mówił Söder.
Politycy swoje, obywatele swoje, branża swoje
Co na ten temat sądzą sami Niemcy? Według sondażu opublikowanego przez tygodnik Der Spiegel, odpowiedź jest dość jednoznaczna – na pytanie, czy pozostałe trzy elektrownie jądrowe powinny pracować do lata 2023 roku, 78 procent odpowiedziało „tak”, 17 było przeciw. Z kolei w odpowiedzi na pytanie o to, czy ostatnie reaktory powinny działać jeszcze przez pięć lat, głosy „za” w dalszym ciągu były widocznie przeważające, ale przewaga ta topniała: stosunek wynosił 67 do 27 procent. Ciekawie z kolei przedstawia się sprawa, jeśli chodzi o budowę nowych elektrowni jądrowych – 41 procent Niemców uważa, że kraj powinien inwestować w nowe jednostki, ale 52 procent jest już przeciwna.
Widać zatem, że społeczeństwo niemieckie w znacznej większości nie życzy sobie tak szybkiego odejścia od atomu, jak postuluje to rząd federalny. Z drugiej strony pozostaje pytanie, czy utrzymanie ich w systemie na dłuższy okres jest możliwe – EnBW, operator elektrowni jądrowej w Neckarwestheim, niedawno oświadczył, że przedłużenie funkcjonowania jednostki nie wchodzi w grę, ponieważ należałoby wówczas pozyskać nowe elementy paliwowe, przeprowadzić gruntowny remont elektrowni i przeszkolić personel. Żeby elektrownia mogła funkcjonować dalej, procesy te powinny były być wdrożone dużo wcześniej.