– Już teraz jesteśmy pod silnym wpływem Chin. Rosja dysponowała znacznie mniejszymi pieniędzmi na uwikłania biznesowe, Chiny mają na to znacznie więcej środków – mówi wicedyrektor Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Polityk Publicznych UJK w Kielcach Witold Sokała w rozmowie z BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Jak połączenie biznesu z polityką wpływa na politykę państw zachodnich wobec Rosji w związku z inwazją na Ukrainę?
Witold Sokała: Rosja sama strzeliła sobie w stopę, znacznie ograniczyła zakres wpływów biznesowych w stosunku do tego, co miała wcześniej. Otwarta wojna spowodowała otrzeźwienie na Zachodzie i zamknięcie części rosyjskiego imperium biznesowego. Przykładem jest Nord Stream 2, czyli sztandarowa rosyjska inwestycja, w którą uwikłane były Niemcy i cała Unia Europejska. Przez wojnę stało się to, co wcześniej wydawało się niemożliwe – inwestycja została zamknięta i są minimalne szanse na to, by do projektu Nord Stream dało się wrócić.
Czy te zmiany są nieodwracalne?
Nie można tak powiedzieć ze stuprocentową pewnością, ale prawdopodobieństwo powrotu do business as usual z Rosją, nawet do stanu po aneksji Krymu, wydaje się bliskie zeru, sprawy zaszły zbyt daleko. Wojna spowodowała trzęsienie ziemi w postrzeganiu Rosji nawet w Niemczech, ale wzrost zaniepokojenia polityków, ekspertów i biznesu był widoczny już wcześniej w wielu krajach. Dobrym przykładem jest tu Wielka Brytania – jeszcze kilka lat temu o Londynie mówiło się „Londongrad”, bo wpływ rosyjskich oligarchów i ich pieniędzy był tak duży. Brytyjczycy jednak ograniczyli ten biznes, szczególnie tam, gdzie wiązał się on z ryzykiem.
Czy rosyjskie wpływy na Zachodzie zostaną zastąpione chińskimi?
Już teraz jesteśmy pod silnym wpływem Chin. Rosja dysponowała znacznie mniejszymi pieniędzmi na uwikłania biznesowe, Chiny mają na to znacznie więcej środków. Rosja prowadziła swoją politykę zagraniczną także innymi środkami i uwikłania biznesowe były czynnikiem wspomagającym. Duża część rosyjskiego zaangażowania dotyczyła stosunkowo małego biznesu, na przykład często legendowano w krajach Unii Europejskiej oficerów rosyjskiego wywiadu jako małych lub średnich przedsiębiorców. Chińczycy grają na znacznie większą skalę, po pierwsze inwestują dużo pieniędzy w infrastrukturę krytyczną na Zachodzie, jak na przykład port w Hamburgu. Tam jest ewidentny interes biznesowy – zwolennicy chińskiego zaangażowania w port mówili, że jeśli nie sprzeda się Pekinowi udziałów, to osłabi to atrakcyjność portu w Hamburgu dla chińskiego transportu i obrót handlowy z Europą będzie szedł przez inne porty, co zdegraduje Hamburg do drugiej ligi. Z biznesowego punktu widzenia jest w tym sporo racji. Jednak z drugiej strony mamy ewidentne uwikłanie polityczne – to nie jest przypadek, że kanclerz Olaf Scholz, który jest byłym burmistrzem Hamburga, bardzo mocno lobbował za tymi interesami i często nadużywał swojej pozycji politycznej w tym zakresie. Mamy pozytywny przykład tego, jak część koalicjantów SPD – w tym wypadku Zieloni, a przede wszystkim liberałowie i kierowane przez nich resorty – postawiły się tej inwestycji przy użyciu instytucji państwowych. Do opinii publicznej dostawały się kontrolowane przecieki, które pokazywały z jakim ryzykiem wiąże się chińska inwestycja. W innych krajach, na przykład w Grecji, mamy przykłady przejmowania całych portów przez Chiny.
Czy tym razem Zachód będzie mądrzejszy przed szkodą?
Wspomniany przeze mnie przypadek Hamburga pokazuje, że jesteśmy czujni. Z Chińczykami jest o tyle łatwiej, że Rosjanie wywierali duży wpływ na opinię publiczną – przez lata wychowali sobie rzeszę agentów wpływu i pożytecznych idiotów, którzy lobbowali na ich rzecz. Do tej pory Chińczycy nie zrobili tego na taką skalę. Próbują zbudować sobie sieć klakierów, ale różnice kulturowe sprawiają, że czują się tu bardziej niezręcznie i są mniej skuteczni. Widać to było w grupach lobbingu w poszczególnych krajach, na przykład wokół Huawei. Chińczycy robili pozytywny PR firmie Huawei topornie, nie poruszając się zręcznie w zachodnim środowisku kulturowym. Pod tym względem jest szansa, że będziemy mądrzy przed szkodą.
Czy Chińczykom pomoże takie narzędzie jak TikTok?
Chińczycy zdają sobie sprawę, że kontrola nad mediami społecznościowymi może być kluczowa dla powodzenia ich wszelkich ofensywnych operacji w środowisku bezpieczeństwa i w polityce zagranicznej. To wnioski, które wyciągnęli z wojny w Ukrainie – zauważyli, że Rosja przegrała wojnę informacyjną, nie potrafiła narzucić swojej narracji w poszczególnych momentach. Chiny będą mocno walczyć o TikToka, myślę, że batalia o kontrolę nad obiegiem medialnym będzie się toczyła pod dużym naciskiem Chińczyków, politycznym i finansowym.
Czy Polska ma szansę być w awangardzie państw zachodnich, jeśli chodzi o dyskusję dotyczącą relacji gospodarczych z Chinami?
Chciałbym żeby tak było, bo jest to kwestia strategiczna, która zwiększy nasze bezpieczeństwo i zbuduje nasz autorytet jako wiarygodnego sojusznika. Na poziomie wykonawczym jestem niestety sceptyczny. Mamy problem nie tylko z jakością naszych służb specjalnych, które są tam, gdzie politycy pozwolili im być, czyli daleko w tyle za wyzwaniami. Dużo zależy od tego, ile służby dostaną pieniędzy, żeby mieć odpowiednie warunki do profesjonalnego działania. Chodzi też o pamięć instytucjonalną i zdolność uczenia się kolejnych pokoleń od swoich poprzedników. U nas było to przerywane tyle razy, że to musi odbijać się na jakości pracy służb wywiadowczych i kontrwywiadowczych. No i kwestia właściwego zadaniowania: bez rozkazu od polityków nasze służby nie będą monitorowały wpływu Chin na nasze media, infrastrukturę krytyczną. Inną sprawą jest właściwe odczytywanie raportów służb przez polityków – jak to ważne, pokazało to, jaki błąd popełnił Putin atakując Ukrainę. Pewną nadzieją jest jednak nasz ścisły sojusz z krajami, które znacznie lepiej grają w tę grę. Można podejrzewać, że już mamy bardzo poważne wsparcie kontrwywiadowcze od naszych sojuszników, które nas ratuje w kwestiach newralgicznych. Ale pamiętajmy, że to rodzi ryzyko uzależnienia od drugiej strony.
Rozmawiał Wojciech Jakóbik