– Kijów zdaje sobie sprawę, że coraz silniej musi bronić strategicznych obiektów przed atakami wroga, by w zimie nie okazało się, że naszego wschodniego sąsiada czeka blackout. Przy okazji rosyjskiego zamachu terrorystycznego na szpital dziecięcy Ochmatdyt oraz klinikę ginekologiczną Isida w Kijowie zaatakowane zostały również znowu obiekty energetyczne, co w obliczu tragedii dzieci mogło umknąć – pisze Karolina Baca-Pogorzelska w BiznesAlert.pl.
- Kijów ma najsilniejszą w kraju obronę przeciwlotniczą (OPL), ale i ona nie daje 100 procent gwarancji skuteczności.
- Godzinami pozostaje bez prądu, ale to dlatego, by najważniejsi konsumenci mogli z niego korzystać.
- Niektóre kraje, jak np. Francja, wysyłały sygnały, iż mogłyby się włączyć w misje szkoleniowe na terytorium Ukrainy, ale czy na obronę cywilów i infrastruktury krytycznej na terytorium naszego sąsiada ktoś się zdecyduje? – zastanawia się Karolina Baca-Pogorzelska.
Kijów ma najsilniejszą w kraju obronę przeciwlotniczą (OPL), ale i ona nie daje 100 procent gwarancji skuteczności. Dodatkowo odłamki zestrzelonych rakiet czy dronów Szahid potrafią uczynić naprawdę wiele poważnych szkód. Ale taki Charków, drugie co do wielkości miasto Ukrainy, oddalone o ok. 40 km od granicy z Rosją, takiej OPL już nie ma. I różnicę widać wręcz gołym okiem. Tak, Kijów godzinami pozostaje bez prądu, ale to dlatego, by najważniejsi konsumenci mogli z niego korzystać. Poza tym Kijów nie zostaje bez wytwarzania. Tymczasem Charków po zmasowanych atakach na energetykę został bez wytwarzania, a i sąsiedzki import z obwodu dniepropietrowskiego kuleje m.in. po tym, jak zaatakowana została siłownia w Krzywym Rogu. To właśnie z tego również wzięła się ostatnia dyskusja na temat tego, że Polska mogłaby produkować dla Ukrainy prąd z węgla z pominięciem unijnych opłat ETS. Tyle, że to plan patykiem na wodzie pisanym, a trzeba też dodać, że międzynarodowe połączenia energetyczne Ukrainy również nie są z gumy. Co więc może zrobić sama Ukraina, by lepiej chronić swoją energetykę?
– Obrona infrastruktury krytycznej, zwłaszcza takiej której położenie jest znane, wymaga przede wszystkim działań aktywnych. Dozór radiolokacyjny, obserwacja optyczna i optoelektroniczna, a na koniec i bezpośrednia. Obrona powinna być warstwowa – gdzie działa strefowa obrona OPL/OPRAK (obrona przeciwlotnicza, obrona przeciwrakietowa – red.) a potem – niższy szczebel oparty już o systemy lufowe najczęściej oraz MANPADS (przenośne przeciwlotnicze zestawy rakietowe – red.) o zasięgu do 6 km. W ten sposób jest duża szansa że systemy radiolokacyjne już na podejściach do takich obiektów rozpoznają i zidentyfikują zagrożenie. Jeśli jednak ze względu na rozmiary, prędkość lub profil lotu – nie zostaną wykryte wszystkie – a OPL/OPRAK ich nie zestrzeli, to wtedy obrona bezpośrednia – oparta o MANPADS i systemy lufowe powinna je zwalczać w bezpośrednim sąsiedztwie bronionych obiektów. I tu najbardziej sprawdzają się głowice optoelektroniczne wykrywające cele powietrzne zarówno kanałem optycznym, w podczerwieni i termicznie, które zasilają danymi zautomatyzowane systemy dowodzenia – albo w wersji minimum – wskazują cele dla zestawów artyleryjskich z obsługą manualną. Wtedy też zwykła obserwacja przestrzeni powietrznej z lornetkami też się przydaje – tłumaczy dla Biznesalert Maciej Kapitan Lisowski, vloger militarny, ekspert ds. wojskowości i bezpieczeństwa. – Otóż strefowa OPL/OPRAK może zwalczać wszystkie cele jakie uzna za groźne – w tym rakiety balistyczne w niektórych fazach lotu, natomiast dolna warstwa – MANPADS i artyleria lufowa – drony i pociski manewrujące, ale z niewielkimi szansami na pociski balistyczne. Coraz częściej warto też używać do patrolowania – celem wykrywania wrogich dronów – samolotów tłokowych lub dużych dronów z głowicą optoelektroniczną. Wtedy zwiększa się szanse wykrycia zagrożenia – zwłaszcza wrogich dronów obserwacyjnych i można naprowadzać dzięki nim drony FPV – „myśliwskie” na takie cele – dodaje. Zdaniem Lisowskiego, ale także innych ekspertów wojskowych obserwujących wojnę Rosji przeciwko Ukrainie, rośnie obecnie użycie samolotów tłokowych szkolnych i szkolno – bojowych których prędkości są znacząco wyższe od dronów, a ich uzbrojenie lufowe pozwala zwalczać drony przeciwnika – z dużymi dronami przebudowanymi z samolotów włącznie. Istotną rolę odgrywają również środki radioelektroniczne zakłócające pracę dronów na ostatnim etapie, co może zapobiec uderzeniu ich w cel. Chodzi o WER, REB i wszelkiego rodzaju zagłuszanie sygnału, co czasem okazuje się ostatnią deską ratunku. Sęk w tym, że najlepsze zagłuszarki stosowane obecnie mają ok. 80 procent skuteczności (chyba, że ukraińską armię stać by było na wojskowe Mercedesy w tej klasie za setki tysięcy złotych ze skutecznością ponad 90 procent – ale jej nie stać, więc posiłkuje się tym, czym się da). – Na koniec pozostaje jeszcze obrona bierna: maskowanie, atrapy i środki ochrony jak siatki antydronowe – reasumuje Lisowski.
– W obecnej chwili ukraińską energetykę może ochronić jedynie dobry wielowarstwowy system przeciwlotniczy z zestawami lufowymi i rakietowymi jak polski Piorun, Stingery czy podobne rakiety ukraińskie; to przenośne przeciwlotnicze zestawy rakietowe bardzo krótkiego zasięgu. Tu broń lufowa OPL odgrywa rolę „broni ostatniej szansy” czyli obrony na podejściach do obiektu, rakiety sięgają nieco dalej, zależnie od ich typu możemy liczyć na zasięgi rzędu 3000-4000m. Dalej rolę bardziej wysuniętej obrony będą odgrywały systemy z rakietami Iris-T SLM dostarczone Ukrainie przez Niemcy. Jednak cały czas pamiętajmy o tym, że obrona takiej infrastruktury krytycznej jak energetyka oznacza osłabienie obrony miast czy jednostek w polu, często na linii walki. Nie można bowiem być równie silnym wszędzie, nie ma stuprocentowego skutecznego „parasola” obrony przeciwlotniczej – mówi nam Marek Meissner, analityk militarny i gospodarczy związany z ISB.
Anna Maria Dyner, ekspertka, analityczna ds. Białorusi i polityki bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych podkreśla, że najważniejsze jest, zapewnić Ukrainie szeroko zakrojone dostawy systemów obrony powietrznej oraz niezbędną amunicję. – Po drugie, dostarczyć Ukrainie myśliwce. Po trzecie, nakładać sankcje na państwa wysyłające Rosji uzbrojenie i technologie wojskowe oraz podwójnego zastosowania. Po czwarte, dać Ukrainie zdolności do atakowania celów w Rosji, zwłaszcza takich jak fabryki dronów czy składy amunicji. Po piąte, dać Ukrainie wsparcie w cyberprzestrzeni do prowadzenia podobnych działań – niekinetycznych ataków na rosyjską infrastrukturę krytyczną – punktuje ekspertka PISM.
Z kolei prof. Konrad Świrski z Politechniki Warszawskiej wydaje się być pesymistą i mówi jasno, że nie ma uniwersalnego sposobu na dobrą obronę infrastruktury krytycznej Ukrainy. Najlepiej chronione są oczywiście źródła atomowe. – A nie można wykluczyć, że w następnej fazie Rosjanie uderzą bezpośrednio w siłownie jądrowe lub podstacje wyprowadzania mocy i spowodują konieczność wyłączenia reaktorów. Mogą też zaatakować linie przesyłowe z zagranicy. Przecież oni znają lokalizacje co do metra, tak jak Ukraina zna lokalizacje ich rafinerii, które niszczy. Dlatego najważniejsze jest teraz wzmocnienie OPL i dronowanie przeciwnika – ocenia Świrski.
Petro, na X znany jako Weredyk, mieszka w Kijowie. Na własne oczy mógł się przekonać, jak pracuje stołeczna OPL, gdy odłamki zestrzelonych rakiet uderzyły w jego blok paląc część mieszkań na wyższych piętrach w sąsiedniej klatce schodowej. Na własniej skórze odczuwa też, jak wszyscy mieszkający w Ukrainie, konsekwencje uderzeń w infrastrukturę krytyczną, a więc notoryczne braki prądu.
– Wciąż jest za mało systemów obrony przeciwlotniczej, za mało profesjonalnie wyszkolonych żołnierzy obsługujących OPL, co przy zwiększeniu ilości tego sprzętu jeszcze bardziej będzie dawać się we znaki. No i w wielu miejscach mamy za małe rozproszenie obiektów infrastruktury krytycznej, a także niedostateczne zapasy materiałów i części zamiennych niezbędnych do szybkiej naprawy uszkodzonej infrastruktury – wylicza Petro. Jego zdaniem nawet szybkie i jakościowe zwiększenie systemów OPL nie zabezpieczy skutecznej obrony. – Przykładowo do obsługi jednego amerykańskiego Patriota trzeba 90 osób na jedną baterię, czas szkolenia to 6-12 miesięcy. Na wszystko więc trzeba czasu, a każdy taki sprzęt go wymaga – tłumaczy. A przecież do Ukrainy jadą kolejne Patrioty, w tym m.in., co jest chyba jednak zaskoczeniem, z Rumunii.
– Oprócz sprzętu przydałaby się pomoc w obsłudze, bo szkolenie naszych żołnierzy na szybko nie jest najlepszym wyjściem w tej sytuacji. To nie jest udział w wojnie, to także obrona ludności cywilnej i właśnie infrastruktury krytycznej, a także wartości deklarowanych przez cały świat i organizacje międzynarodowe jako nadrzędne – mówi Weredyk przypominając Konwencje Genewskie z 1949 roku i Protokoły Dodatkowe z 1977 r. (Artykuł 52 Protokołu I Dodatkowego do Konwencji Genewskich stanowi, że obiekty cywilne nie mogą być przedmiotem ataków ani aktów odwetu; ataki na obiekty, które są niezbędne do przetrwania ludności cywilnej, takie jak elektrownie i elektrociepłownie, są zabronione – to Artykuł 54 Protokołu I Dodatkowego). To nie pierwszy raz pokazuje, gdzie Rosja ma jakiekolwiek przepisy i zasady międzynarodowe, o prawie już nawet nie wspominając. – I choćby dlatego państwa Zachodu mają pełne prawo włączyć się do działań obronnych, inaczej przyznają, że podpisane przez nie konwencje są warte mniej, niż papier toaletowy – konkluduje Petro.
Czy państwa Zachodu pójdą tą drogą? Niektóre, jak np. Francja, wysyłały sygnały, iż mogłyby się włączyć w misje szkoleniowe na terytorium Ukrainy, ale czy na obronę cywilów i infrastruktury krytycznej na terytorium naszego sąsiada ktoś się zdecyduje (i nie mam tu na myśli Legionu Międzynarodowego)? Byłby to niewątpliwie łakomy kąsek dla Kremla, dlatego wydaje się to wciąż mało prawdopodobne. Otwartym pozostaje też pytanie, kiedy w końcu dotrą F-16 i czy będą pracować tam, gdzie naprawdę są konieczne, czy Ukraińcy w obawie przed ich utratą nie pozwolą na ewidentne pójście ich na sam przód.