Ok. 3,2 miliarda złotych potrzeba na odtworzenie zniszczonej infrastruktury przeciwpowodziowej na zalanych terenach – powiedziała PAP prezeska Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie Joanna Kopczyńska. Dodała, że bez szybkiej obudowy wałów i zbiorników retencyjnych nie możemy wykluczyć powtórki z września 2024 roku.
Fala powodziowa przetoczyła się już przez Polskę, zostawiając po sobie ogrom zniszczeń. Na ile szacują Państwo koszty naprawy zniszczonej infrastruktury przeciwpowodziowej i kiedy zacznie się naprawa wałów, zapór, zbiorników retencyjnych?
Joanna Kopczyńska, szefowa Wód Polskich: Na odtworzenie tego, co runęło pod naporem wody potrzeba ok. 3,2 mld zł. Sęk w tym, że Wody Polskie takich pieniędzy nie mają. Z budżetu państwa dostajemy rocznie ok. 250 mln zł na inwestycje, pozostałe środki pochodzą z funduszy UE i są przeznaczane na nowe projekty. Mamy też ok. 320 mln zł na tzw. prace utrzymaniowe (koszenie wałów) oraz niewielkie dochody z tytułu wydawania decyzji administracyjnych. Do Wód wpływają też środki z tzw. opłat podwyższonych, czyli kar np. od firm czy samorządów, które zatruwają wodę, ale niemal 90 proc. przekazujemy do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. O inwestycjach ze środków własnych nie ma mowy. Obecnie czekamy na pieniądze od ubezpieczyciela a także na wsparcie rządu. Bez tego nie jesteśmy w stanie odbudować np. zniszczonych zbiorników Stronie Śląskie czy Topola.
A co możecie?
J.K.: Na razie w tzw. trybie awaryjnym naprawiamy uszkodzone wały, usuwamy zatory powstałe z tego, co porwała fala, wykonujemy prace interwencyjne. To stosunkowo proste prace, które można szybko wykonać, żeby przywrócić normalne funkcjonowanie ludzi, firm i instytucji na zalanych terenach.
Jaki procent zabezpieczeń przeciwpowodziowych jest w stanie pełnić funkcje ochronne, gdyby taka sytuacja jak we wrześniu powtórzyła się np. w listopadzie czy grudniu?
J.K.: Powiem tak: z infrastrukturą, która przetrwała powódź, jest jak z samochodem, który brał udział w rajdzie Paryż-Dakar. Dotarł do mety, ale czy przejechałby tę trasę po raz drugi? Żeby się o tym przekonać, trzeba zrobić przegląd, naprawić uszkodzoną infrastrukturę. Obecnie takie przeglądy przeprowadzane są na wszystkich naszych obiektach. Kiedy się zakończą, będziemy mogli określić procent dewastacji. Tak czy inaczej, prace odtworzeniowe zbiorników i zapór powinny ruszyć jak najszybciej. Podejmujemy wszelkie działania, aby możliwie jak najlepiej zabezpieczyć uszkodzenia, natomiast nie ma co ukrywać, że naprawy niektórych, z uwagi na skalę zniszczeń, są czasochłonne.
Pojawiły się zarzuty, że infrastruktura przeciwpowodziowa na Dolnym Śląsku, wybudowana jeszcze przez Niemców, nie została w wystarczający sposób zmodernizowana. Np. zbiornik Stronie Śląskie powstał w 1907 roku.
J.K. To, czy obiekt jest stary czy nowy nie ma większego znaczenia. Zbiornik Stronie był remontowany w ubiegłym roku, więc zarzut braku modernizacji nie jest zasadny. Natomiast nie wzięto pod uwagę, że w wyniku zmian klimatycznych tak dalece zwiększy się ilość opadów. Ostatnia fala czterokrotnie przekroczyła maksymalną przepustowość zbiornika, co doprowadziło do rozmycia zapory ziemnej. Z dokumentów jednak wynika, że istniejące w Polsce zapory i zbiorniki przeszły potrzebne kontrole okresowe. Co roku urządzenia i instalacje są sprawdzane przez inspektorów nadzoru budowlanego a raz na pięć lat wnikliwe kontrole przeprowadza Centrum Techniczne Kontroli Zapór. Przypomnę też, że w trakcie modernizacji był np. zbiornik Otmuchów. Powódź przerwała prace, ale na szczęście Otmuchów przejął część wody, co zmniejszyło skutki powodzi. Teraz trzeba sprawdzić, czy zakres remontu nie będzie większy niż zaplanowano.
A jeśli chodzi o nowe inwestycje, to co należałoby zbudować w Polsce, żeby zminimalizować ryzyko kolejnych powodzi?
J.K.: Jedną z najważniejszych jest Kamieniec Ząbkowicki, czyli zbiornik na Nysie Kłodzkiej, który pozwoli na zwiększenie retencji istniejących już czterech zbiorników na Nysie Kłodzkiej, czyli Topoli, Kozielna, Otmuchowa i Nysy. To przyczyni się do złagodzenia przejścia fali powodziowej na Odrze i Nysie Kłodzkiej. Dokumentacja jest przygotowywana, trwają starania o pozyskanie środków z Banku Światowego. Warto przypomnieć, że koncepcja budowy zbiornika powstała jeszcze w latach 1975-1976 jednak inwestycja nigdy nie została zrealizowana, bo brakowało na to pieniędzy. Długą, bo ponad 40 letnią historię, ma również projekt zbiornika Rzymówka na Kaczawie, który zabezpieczyłby Legnicę przed powodzią. Koszt tego przedsięwzięcia to ok. 300 mln zł, z czego 79 proc. ma wyłożyć Unia Europejska. Tak naprawdę dopiero uruchomienie finansowania zewnętrznego, czyli środków z Banku Światowego i funduszy unijnych daje pewność, że przedsięwzięcie zostanie zrealizowane. Przykładem jest np. zbiornik Racibórz (chroni m.in Wrocław) czy Świnna Poręba (chroni m.in. Kraków i Wadowice).
A jak wygląda sytuacja z zabezpieczeniem przeciwpowodziowym na Wiśle?
J.K.: W 2023 roku zakończono budowę obwałowania chroniącego Sandomierz, którą sfinansowano z programu Infrastruktura i Środowisko (168 mln zł), ale na Wiśle w jej górnym biegu potrzebne są poldery, które mogłyby zbierać nadmiar wylanej wody. Jeśli dojdzie do skutku trzeci kontrakt z Bankiem Światowym, to te poldery powstaną. Tyle, że decyzje w tej sprawie musi podjąć rząd.
Ostatnia powódź pokazała, że bardzo ważne są działania nie tylko na poziomie kraju, ale również na poziomie międzynarodowym. Jak w tej chwili wygląda współpraca np. Czechami czy Niemcami?
J.K.: Jest wspólny plan zarządzania dorzeczem Odry, w którym Polska współpracuje z przedstawicielami Niemiec i Czech. W październiku odbyło się spotkanie grupy polsko-czeskiej, podczas którego omawiano m.in. zabezpieczenia terenów przygranicznych. A tak na marginesie, to fakt, że zapora zbiornika w Ostawie pękła w taki sposób, że woda wylała się głownie na stronę czeską zmniejszyło ryzyko większych szkód powodziowych w Polsce. Gdyby fala poszła w stronę Polski to zbiornik w Raciborzu byłby bardziej obciążony. Nasi sąsiedzi mają trochę do zrobienia.
BiznesAlert / PAP